tarantula tarantula
116
BLOG

Lajkonik

tarantula tarantula Kultura Obserwuj notkę 0

Stach przywlókł się od Myśliwców po skrzypiącym śniegu do chat włóczkowskich, już po wieczornym obwołaniu bram. U Zwierzyńca popił pod strzechą nadto, a teraz wstyd go palił, boć przecie już za trzy dni chwalebne Narodziny Pańskie. A byle kto nie był, więc nie uchodziło tak. Jako dawny kleryk, precz od posług pogoniony, teraz dla mądrości i piśmiennictwa, za męża znacznego u włóczków uchodził. Rachunki im wiódł i szkapić nie dał. Jak trzeba, za nimi u wójta gardłował. Chłopy ciężko robili, i włócząc Wisłą tratwy i galary kupieckie linami pod prąd, aże do Śląska, przecie pomnażać dostatek miasta pomagali. Kapkę im się należało!

 

W chałupie zeźlony słuchał, że najmłodszy Mieszko ze Zbyszkiem, wnukiem mistrza organisty Zbysława, co u mamki gościnnie dzisiaj spanie u ojca wyprosił, wymknęli się nad Wisłę, okonki spod lodu łapać z łuczywem. Tatarzy Nogaja obozowali na Piasku po drugiej stronie wedle przyczółka mostowego, co go Książe Leszko przytomnie kazał rozebrać. Świeżo rozgromiwszy chana Telebogę koło świętokrzyskiej Łysicy, władca zjechał co dopiero na Wawel, żeby tu dać odpór. Niepokoił się Stach chłopaczkami, bo lód pewny nie był, a Pohańce wiedzione głosem mogły strzał próbować. Linę już gotował, co by iść i tyłki prać, gdy malcy zsiniali z zimna wpadli do chaty wrzeszcząc nieskładnie jeden przez drugiego. Stuki i szuranie po lodzie od Piasku słyszeli ciche, jednak wychowany na rzece Mieszko zaraz zmiarkował, że obcych mało, że setka było. A po drugiej stronie gotowała się wielka siła, co by po podjeździe ruszyć zaraz. Dziwne to było u Pohańców, co nocą wojować nie zwykli!

 

 

Staszko zaraz włóczków zwołał z widłami, styliskami wioseł, i toporzyskami, i krze obsadzili w cichości. Do myśliwców posłał zaś po wspomożenie z obieży. I tu mały Zbyszko mądrze poradził, żeby balie wrzątku wlać na lód, parę łokci od brzegu, to pod naciskiem w krę tafle pójdą. Pomysł był przedni, a Zbyszko pokraśniał dumnie, wspominając głośno sędziwego dziada, co prawie przed półwieczem bramy miejskiej przed Tatarami bronił. Wyczekali chłopy dwa pacierze, i lać wrzątek zaczęli nie z jednej, ale z wielu balii i szaflików. Wrzaski tonących oznajmiły, że mało Pohańców w zgrai się topi, a mnoga liczba Ruskich kniazia wołyńskiego, Włodzimierza, co usłużnie przybyli za Mongołami łupić ziemię krakowską. Sanie ze sprzętem i drabinami w wodę poszły pierwsze, zaraz woje, a o świtaniu na brzeg wyciągnęli chłopy ledwie tuzin całkiem zamarzniętych Rusinów, i ze dwóch Tatarów. Reszta przepadła w zdradliwym nurcie mroźnej rzeki.  Stachu kazał kubraki watowane zdjąć i przesuszyć, potem czapki spiczaste, futrem okolone za pazuchy wsadzili, i na koniach użyczonych od zwierzynieckich, do miasta pędem ruszyli księcia ostrzec.

 

Dwa lata temu, w roku Pańskim 1285, po tym jak miasto twardo w rebelii możnych za księciem stanęło, ten na opasanie wałami się zgodził. Przywilejem od świadczeń zwolnił, i sam grosza sypnął.  Pierwsza linia murów już stała, jeno zwieńczenia baszt nie wszystkich jeszcze dachówka nie pokryła. Wiślacy wpadli przez Bramę Wiślaną, a obwołani przez znajomych strażników, zatrzymali się, prędko wkładając watowane kubraki i szpiczaste czapki wzmocnione drutem. Wymachując krzywymi mieczyskami tatarskimi, wrzeszcząc niemiłosiernie i hałłakując pędem ruszyli wzdłuż Franciszkanów, wykręcając ku Targowisku przed świętą Marią. Staszko ryczał o tatarskiej obieży, zdobycznym buńczukiem okładając łyków. Mieszczanie wpierw przerażeni, snadź sądzący o przepadku grodu, na słowa Wiślaków już spokojniejsi, ruszyli hurmem ku murom, opatrzeni w miecze, kolczugi i kusze. Stachu przez Rynek gnał ku Ratuszowi, dwóch  starszych puściwszy traktem książęcym na Wawel, co by władcę ostrzec.

 

Gdy chan Nogaj przeprawił się wreszcie w wigilię Narodzenia Pańskiego 1287, i miasto obległ, zastał je gotowe. Nie wskórał nic, i odstąpił, a w trzy niedziele, w styczniu, Książe Leszek (dla gęby takiej, co króla wschodniego jednego, z jasełek przypominała, zwany Czarnym) rozbił go z Węgrami pospołu, u bram Nowego Sącza.

Tatarzy ponióśłwszy dotkliwą porażkę, nigdy już w historii, na podobny wypad na polskie ziemie się nie poważyli.

 

Stachu został książęcym nasadźcą Półwsi, i przywilej od wójta otrzymał, że co roku, na koniec oktawy Bożego Ciała, Bramą Wiślaną do miasta na chmyzie tatarskim miał wjeżdżać, na Rynek, haracz symboliczny zbierając od mieszczan za zratowanie grodu. A chłostanie buńczukiem on, i jego następcy, zmienili na uderzenia buławą, co szczęście niezawodnie miało przynosić.

Utarło się to jako krakowski zwyczaj na pamiątkę obrony grodu, i co roku do dzisiaj, Lajkonik, poczynając od Norbertanek rusza przez miasto. Już nie na koniu, ale w wielce oryginalnym stroju, co go sam pan Stanisław Wyspiański wymyślił!

tarantula
O mnie tarantula

Zazwyczaj maluję. Czasem piszę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura