RemigiuszPajor RemigiuszPajor
94
BLOG

Polak niesamorządny

RemigiuszPajor RemigiuszPajor Społeczeństwo Obserwuj notkę 1

            Nie mogę powiedzieć, że pamiętam czasy, gdy wprowadzano reformę samorządową, a tym bardziej nie powiem, że pamiętam Gminne Rady Narodowe. W końcu jestem z rocznika 94. Gdy się urodziłem, przygotowywano się do drugich wyborów samorządowych, chociaż ja pamiętam dopiero te w roku 1998. Jednak im dłużej „siedzę” w sprawach lokalnych, im więcej rozmawiam zarówno z tutejszymi politykami, jak i z ludźmi, którym do politykowania jest daleko, tym bardziej zdaję sobie sprawę z nieudolności społeczeństwa obywatelskiego. W skrajnych przypadkach jestem nawet w stanie stwierdzić, że takowego po prostu nie posiadamy.

            Ręce mi opadają, gdy widzę, że w moim powiecie frekwencja oscyluje między 50, a 55 procent. Chociaż powinienem się cieszyć, bo jest ona zwykle jedną z najwyższych w województwie i przewyższa średnią krajową. Ale pytam, gdzie jest druga połowa? Jeśli nawet przyjmiemy, że wiele osób jest po prostu zameldowanych w danym miejscu, a mieszka gdzie indziej, np. w Wielkiej Brytanii, Norwegii czy innym kraju, to myślę, że frekwencja powinna wynieść około 65-70 procent.

            A jakie są powody tego, że nie chodzimy na wybory samorządowe? Najczęstszy argument brzmi „Nic się nie zmieni. Mój głos nic nie znaczy”. Jest on żywcem wzięty z wyborów do parlamentu czy prezydenckich, gdzie przy setkach tysięcy, a nawet milionach głosów przeciętny człowiek może rzeczywiście odnieść takie wrażenie. Ostatnie wybory do samorządu, gdzie wybieraliśmy radnych gminnych w okręgach jednomandatowych pokazały, że nie sprawdza się to na poziomie lokalnym. W wielu przypadkach dany kandydat wygrywał jednym głosem, często zdarzały się różnice pięciu czy dziesięciu głosów. Czy w takim przypadku również usłyszę argument, że „mój głos nic nie znaczy”? Nawet jeśli tak, to byłby on bezpodstawny, bo gdyby statystyczny Pan Kowalski wraz z Szanowną Małżonką poszedł głosować, to radnym z jego okręgu mógłby zostać ktoś inny.

            Po jakimś czasie ten sam Pan Kowalski zacznie się mówić, a właściwie krzyczeć „co to za debile są w tej radzie!”. Cóż… Powinien dać sobie spokój z komentowaniem jej prac, gdy zada mu się pytanie „A na kogo Pan głosował?”. Swoją biernością w czasie wyborów pokazał, że nie obchodzi go, to co dzieje się w jego najbliższej okolicy, a teraz rości sobie prawa do narzekania na nieudolność władzy. I tym samym Pan Kowalski zaprzepaścił szansę na wyjście jego miejscowości z marazmu. Szkoda tylko, że takich Panów Kowalskich jest w naszym społeczeństwie aż tylu.

            Innym argumentem, jaki często słyszę jest to, że nie ma z kogo wybierać, bo ten jest taki, ten siaki, a ten owaki. Przyjmuję to z ubolewaniem, bo sam dostrzegam, że w mnogości kandydatów do różnych gremiów wielu z nim brakuje merytorycznego i uczciwego podejścia. Racja – są przypadki, w których rzeczywiście nie ma z kogo wybierać. Stąd jednak wyłania się inny problem. Wiele osób, którym autentycznie zależy na dobru miasta, gminy czy powiatu, które nie są „krzykaczami”, a potrafią rozmawiać i dyskutować merytorycznie, bez potrzeby robienia „show” często nie chce podejmować się tego działania. Dlaczego? Gdy jakiś czas temu rozmawiałem z jednym ze znajomych, który w mojej ocenie byłby bardzo dobrym radnym usłyszałem, że dopóki w radzie (wszystko jedno czy to miasto, powiat, sejmik czy sejm) będą właśnie wcześniej wspomniani „krzykacze”, to on nie ma zamiaru się denerwować i w to wchodzić. I w zasadzie wcale się nie dziwię. Ubolewam jednak nad tym, że jest naprawdę wielu takich ludzi. Pomyślmy sobie, jak mogłyby wyglądać nasze okolice, wszystko jedno w której części Polski żyjemy, gdyby obrady lokalnych rad nie wyglądały jak te przedstawione w serialu „Ranczo”? Może więcej osób chodziłoby wtedy na wybory, bo ci ludzie widzieliby, że wreszcie coś się dzieje?

Chciałoby się krzyknąć: „Polaku! Obudź się, bo Twoje miasto Cię potrzebuje”. Nasze okolice potrzebują każdego z nas – wszystko jedno, czy jesteśmy profesorami wyższych uczelni, czy na co dzień pijemy piwo na ławce przed „spożywczakiem”. Jeśli nie czulibyśmy się dobrze, jako radni, wójtowie czy burmistrzowie, to nikt nam nie każe startować na te stanowiska, ale na Miłość Boską, nie pozwólmy, aby przysługujący nam głos został zmarnowany! Zbudujmy wreszcie społeczeństwo, które będzie świadome swojej ogromnej siły i które będzie potrafiło rozliczyć władzę z wypełnienia wyborczych obietnic przy następnych wyborach!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo