Śmierć Prezydenta Kaczyńskiego ma bez wątpienia istotny wpływ na obecną scenę polityczną. Wzrost notowań dla Prawa i Sprawiedliwości może mieć charakter trwały, a pewna zmiana w odczuciach społecznych dobrze rokuje na przyszłość. Wydaje się jednak, że zwycięstwo kandydata PO w najbliższych wyborach prezydenckich jest przesądzone. Paradoks polega na tym, że w dłuższym okresie będzie to dla głównej partii opozycyjnej scenariusz optymalny.
Zgoda. To samo dla Platformy Obywatelskiej, będzie oznaczać zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich.
Warto tutaj przypomnieć jakie są źródła obecnego sporu politycznego w Polsce. Platforma Obywatelska reprezentuje sobą obecny establishment rządzący. Jest to grupa ludzi, która jest zadowolona z obecnego stanu rzeczy i reaguje alergicznie na wszelkie propozycje zmian. Cechą elit III RP jest odziedziczona po poprzednim systemie pogarda wobec własnego kraju i narodu oraz uległość wobec zagranicy. Platforma jest partią „prosystemową”, realizująca interesy grup tworzących ten system.
W takim razie, warto przypomnieć, jaką partią jest Prawo i Sprawiedliwość. W sferze werbalnej, istotnie, jest w ostrej kontrze do tego wszystkiego, co przez ostatnich dwadzieścia lat, zwykliśmy nazywać III RP. I o ile Prawo i Sprawiedliwość, przynajmniej w sferze haseł i pojedynczych inicjatyw, mających często wymiar symboliczny, raczej z tą Polską nie utożsamiało się nigdy, to praktyka rządów tej partii z lat 2005-07 pokazuje zupełnie co innego. We wszystkich ważniejszych pomysłach legislacyjnych, znajdowała ta partia poparcie swojego największego konkurenta - PO. Chodziło tutaj po prostu o pokazanie, że obie partie, prezentują prawicową wrażliwość i optykę, która kazała w ten, a nie inny sposób podchodzić do działalności WSI, CBA czy IPN, a szerzej - lustracji, jako takiej. W kwestii obsady rozmaitych stanowisk w spółkach skarbu państwa i urzędów kadencyjnych, PiS nie różnił się niczym od swoich poprzedniczek AWS i SLD. Natomiast samo rządzenie ograniczało się do administrowania, a w warunkach egzotycznej koalicji, także - zarządzania permanentnym kryzysem.
Jak udało się w tym czasie modernizować Polskę i podjąć szereg wyzwań cywilizacyjnych, pokazują choćby osiągnięcia resortu, którym kierował minister Polaczek.
Prawo i Sprawiedliwość z kolei jest partią reprezentująca grupę ludzi niezadowolonych ze status quo. Opór wobec III RP u zwolenników PiS bierze się częściowo z wychowania patriotycznego i szacunku dla polskiej tradycji i historii. Wynika on również z zaufania do silnych organizacji państwowych i nieufności wobec narzucanych przez zagranicę projektów integracyjnych. Ma również silne podstawy pragmatyczne i ekonomiczne, wynikające z niskiego poziomu życia i braku perspektyw zawodowych milionów Polaków. Prawo i Sprawiedliwość wypełnia zatem definicję partii „antysystemowej”, co jest zresztą powodem zaciekłych ataków ze strony szeroko rozumianego establishmentu.
O tym, jak bliski prawdy jest ten akapit, najlepiej świadczą negocjacje ws. Traktatu Lizbońskiego, zakończone z wielką pompą w czerwcu 2007. Ich zwieńczeniem, był podpis pod Traktatem Lizbońskim, złożony przez Lecha Kaczyńskiego. Z litości nie przypomnę, co o tym podpisie pisali niektórzy zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości, którzy teraz podobno masowo zasilają szeregi tej partii. Ową "antysystemowość" PiS-u, najlepiej jednak widać było podczas przegłosowania nowelizacji ustawy o podatkach od osób fizycznych. Najbogatsi zyskali na tej zmianie najwięcej. Matematyka nie wyraża poglądów politycznych.
Polska po 20 latach transformacji realizowanej według koncepcji PO i jej poprzedników, jest państwem bardzo słabym ekonomicznie. Polacy pracują dziś bardzo dużo w zamian za śmiesznie niskie wynagrodzenia równe 30-35% pensji w krajach wysokorozwiniętych. Gospodarka III RP opiera się na kontrolowanych przez zachodnie korporacje przetwórniach i montowniach. Innowacyjna przedsiębiorczość praktycznie nie istnieje, a duże państwowe firmy, które mogłyby być źródłem kapitału dla gospodarki są albo ‘prywatyzowane” albo zarządzane w sposób rabunkowy.
Z kalendarza wychodzi mi, że PO rządzi ledwie 6 miesięcy dłużej, niż rządziło Prawo i Sprawiedliwość. Nic mi nie wiadomo o ludziach PO w czasach ośmiolatki SLD, natomiast w rządzie AWS-UW, byli przedstawiciele zarówno obecnej PO, jak i PIS. Pamiętam też, że te wszystkie innowacyjności, odbiurokratyzowanie, uproszczenie przepisów, to były też hasła PiS, gdy była potrzeba, aby odpocząć chwilę od retoryki IV RP. I premier Kaczyński, podobnie jak teraz Tusk, pojawiał się na giełdzie, były miłe zdjęcia, uśmiechy, uściski dłoni...I na tym się kończyło.
Ratunkiem dla tak niewydajnego systemu jest pomoc finansowa ze strony Unii Europejskiej. Oczywiście relacje ekonomiczne Polska-Zachód polegają na stałym wypływie dochodów poza granice Polski, jednak od roku 2004, a więc daty wstąpienia do Unii, pewna część tych dochodów wraca do Polski w postaci tak zwanych funduszy strukturalnych. Efektem tego jest występowanie silnych nastrojów pro-europejskich w polskim społeczeństwie. Iluzja „dobrej Europy” została utrwalona w głowach Polaków i jest stale podtrzymywana przez krajowe media.
Paradoksalnie, największy entuzjazm i praca w rządzie PiS, dotyczyła właśnie działki wykorzystywania funduszy europejskich. I choć zbyt głośno się o tym nie mówiło, to wiele pokazowych(to dotyczy wszystkich polityków) przecięć wstęg, odbywało się wśród łopotania niebieskiej flagi z dwunastoma gwiazdkami w tle. Można więc śmiało napisać, że PiS - zapewne nieświadomie- wręcz utrwalał pro-europejskość nastrojów wśród Polaków.
Na pierwszy rzut oka widać, że taka koncepcja „rozwoju” spycha Polskę na pozycję kraju drugiej kategorii, który nigdy nie wyrwie się z zaklętego kręgu nędzy. Establishment jednak opiera swoją siłę na nadziejach większości Polaków na modernizacje i lepsze życie w przyszłości. Stąd zaskakująco wysokie poparcie dla Platformy Obywatelskiej będącej uosobieniem marzeń jej wyborców o dobrobycie i wakacjach na wyspach Bahama.
Niech padnę tu rażony piorunem, jeśli Jarosław Kaczyński nigdy nie wspominał o Polsce dynamicznie rozwijającej się, zmodernizowanej, nowoczesnej. O wakacjach też coś zdaje się było, tyle że, istotnie nie na Bahamach. Na plażach Egiptu. Nie rozumiem, co jest złego w tej narracji i dlaczego politycy mają sobie odmawiać rzeczy najłatwiejszych w swoim zawodzie - snucia wizji państwa, na którego czele stoją.
Każda iluzja jednak kiedyś się kończy. W ostatnim czasie pojawiły się dwa istotne procesy, które zniszczą ekonomiczne podstawy istnienia III RP.
Pierwszym zjawiskiem jest lawinowo narastający dług państwa. III RP zadłuża się w tempie 100 miliardów złotych rocznie we wszystkich obszarach swojego działania. Samorządy, ubezpieczenia społeczne i budżet centralny żyją na kredyt i bez pomocy rynków finansowych straciłyby możliwość działania. W takiej sytuacji jedynym ratunkiem są jednoczesne cięcia wydatków i reforma państwa, która zapewni wzrost dochodów budżetowych. Rządząca Platforma Obywatelska jest w stanie wprowadzić jedynie ograniczone cięcia wydatków, gdyż wszelkie istotne reformy mogłyby naruszyć interesy jej sponsorów. Oznacza to zatem, że Polska już dziś znajduje się na równi pochyłej, a wystąpienie scenariusza węgierskiego i greckiego jest coraz bardziej prawdopodobne.
Ten fragment, mógłbym podsumować: Im bardziej Kubuś Puchatek zaglądał do baryłki z miodkiem, tym bardziej tego miodku tam nie było.
Ciekawy jestem stosownych odnośników do owych "100 miliardów rocznie we wszystkich obszarach swojego działania". Oznaczałoby to bowiem, że nasz dług publiczny nie zbliża się wcale do pierwszego progu ostrożnościowego, ale już dawno przekroczył 60% PKB. Warto dodać, że w latach gospodarczej prosperity, której kulminacja przypadła na dwa lata rządów PiS, nasze państwo zadłużało się w najlepsze, i zamiast starać się wykorzystując świetną sytuację balansować budżet, wpływy rosły jednocyfrowo, natomiast wydatki o dobrze ponad 10%. Słynna kotwica budżetowa, to nic innego, jak umycie rąk od faktycznej reformy finansów publicznych, która wymagałaby podjęcia wielu niepopularnych decyzji. Jednak po co to robić, skoro można "przejadać" wzrost, uprawiając politykę rozdawnictwa publicznego pieniądza?
Drugim istotnym czynnikiem jest istotne osłabienie finansowe Unii Europejskiej. Już dziś Unia istnieje tylko dzięki wsparciu Niemiec i w mniejszym stopniu Francji. Racjonalnym ruchem byłoby wyjście słabszych krajów takich jak Grecja, Portugalia i Hiszpania ze strefy euro i dewaluacji ich krajowych walut. Jednak nieefektywna struktura funkcjonuje nadal jako projekt stricte polityczny i jest źródłem satysfakcji dla funduszy spekulacyjnych zarabiających obecnie miony dolarów na spadającym kursie euro i rosnącym cenom złota. Kryzys grecki zostanie prawdopodobnie zaleczony miliardami euro z niemieckiej kasy, jednak stan zagrożenia i trwała niestabilność systemu finansowego strefy pozostaną. Oznacza to, że w nowym budżecie UE pomoc strukturalna dla biedniejszych regionów będzie znacząco ograniczona. Co to oznacza dla stabilności III RP nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć.
Nie odważę się zaryzykować stwierdzenia, że powrót PiS-u do władzy będzie początkiem procesu wyjścia Polski z grona państw - członków UE. Jak już wspomniałem wyżej. Obecność Polski w tym klubie, to spore profity propagandowe, także dla partii eurorealistycznej, czy wręcz eurosceptycznej, choć rzecz jasna, nikt o tym głośno nie wspomni.O ile w kwestii euro, warto przyjąć punkt widzenia sceptyków szybkiego przystąpienia do tej strefy walutowej, to cała reszta tego akapitu, jest jedynie wróżeniem z fusów, albo świadomą manipulacją Autora. O tym bowiem, że nie dostaniemy już ze wspólnotowej kasy drugi raz 67 miliardów euro, było wiadomo już w 2006, a więc dużo wcześniej, niż wybuchła dyskusja o sensie wejścia do strefy euro i kryzysie greckim.
Co więcej te dwa wyżej wymienione procesy wykazują negatywną synergię. Niestabilność systemu UE wiąże się z niższym poziomej tolerancji wobec długów krajowych. W 2006 roku rynki finansowe zażądały od Węgier cięć budżetowych przy poziomie zadłużenia 60% PKB, kto wie czy w przyszłym roku podobnego ultimatum nie dostanie Polska, nawet jeśli dług krajowy będzie wynosił „tylko” 53-54% PKB.
Jest taka zasada, że się nie zmienia reguł w trakcie gry. Skoro kryteria były przyjęte kiedyś przy aprobacie wszystkich, to za pomocą jakich mechanizmów teraz, prawo miałoby być zmieniane w stosunku do wybranych członków? No chyba, że trzeba z góry założyć, że "możni i wielcy nas przecież nie lubią". wtedy wszystkie przewidywania dozwolone. A jeśli się nie sprawdzą? A kogo to obchodzi? Nikt już nie będzie o tym pamiętał.
Katastrofę przyspieszy zachowanie rządu III RP, a szczególnie ministra finansów, który zmanipulował wartość zadłużenia tak, aby nie przekroczyła ona pierwszego zapisanego w konstytucji progu ostrożnościowego. Polacy dowiedzieli się, że na koniec 2009 roku dług państwa wynosi 49,9% PKB, a kilka dni później GUS wysłał do Brukseli notyfikację zawierającą wartość 51% PKB. Odbiór tego typu działań może być tylko negatywny, a zachowanie Rostowskiego jest czytelnym sygnałem, że Polska chce wciąż się zadłużać i niejako „oszukiwać” własne mechanizmy bezpieczeństwa finansowego.
Jeśli pisze się coś takiego, to po co w ogóle życzyć Polakom dalszych rządów PO? By na końcu móc napisać - jaka piękna katastrofa? Jestem też szalenie ciekawy, jak zachowałby się w tej sytuacji alternatywny rząd PiS, który nigdy nie ukrywał, że na cięciach wydatków i jakiejś wyjątkowej dyscyplinie w sferze finansów publicznych, niespecjalnie jemu zależy. Bo prawda jest prostsza, niż te wszystkie wróżby. Dla wszystkich polityków, o ile nic specjalnego się nie dzieje, nie ma motywacji, by cokolwiek zmienić i naprawić, czyli pisząc najkrócej - reformować.
Zwróćmy uwagę, że odwrócenie tych negatywnych trendów w polskiej gospodarce połączone z fatalnym otoczeniem makroekonomicznym wymagałoby olbrzymiej determinacji i siły politycznej. Polskę mógłbym dziś uratować nastawiony patriotycznie rząd posiadający absolutną większość w parlamencie i potężne poparcie społeczne. Jest chyba jasne, że Prawo i Sprawiedliwość, nawet w przypadku mało prawdopodobnej podwójnej wygranej w wyborach prezydenckich i parlamentarnych, nie miałaby tak dużego potencjału. Oznacza to zatem, że dziś dużo bardziej korzystne będzie zajęcie pozycji konfrontacyjnej wobec rządu Platformy i oczekiwanie na bankructwo całego sytemu.
Trudno o bardziej wymowne oświadczenie woli zwolennika Prawa i Sprawiedliwości. Dopiero gdy w kraju zapanuje chaos, porównywalny z tym greckim, dopiero, gdy zaczną płonąć ulice, a kraj sparaliżuje strajk generalny. Dopiero wówczas, na tej fali, wypłynie siła, która będzie w stanie zprowadzić porządek. Czyżby inaczej się nie dało, rewidencie? I jak Twoje polityczne marzenie, ma się do obaw o skrajną dominację jednej formacji politycznej? Naprawdę, zmiana szyldu partyjnego, nie jest gwarantem na cokolwiek. Władza demoralizuje. Władza absolutna, demoralizuje absolutnie. Podwójne, wyraźne zwycięstwo PiS-u, to jeszcze nie szczyt jego możliwości? To co by nim było, obowiązkowa wiara w tą partię i jej szefa, czy może całkowite zmarginalizowanie politycznej i ideowej konkurencji?
Zresztą szanse na wygrane są bardzo małe, a pełnia władza w rękach PO skieruje niezadowolenie elektoratu w stronę tej partii. Choć wydaje się to mało prawdopodobne, ale znaczna część wyborców PO wierzy, że reformy w ciągu ostatnich 2 lat zostały zablokowane prze Prezydenta Kaczyńskiego. Już wkrótce zatem będą mogli odczuć na własnej skórze skuteczność reform a la establishment III RP.
Szczerze mówiąc, też niespecjalnie cieszę się na ewentualność "wielkiego szlema" dla PO. Jedne usprawiedliwienia, zostaną zastąpione innymi. Przeszkody da się wymyślić zawsze, jeśli się nie chce rzetelnie i ciężko pracować. Co do reszty, to na przykład obcięcie emerytur pomostowych, istotnie, będzie za czas jakiś odczuwalne. Styl myślenia, który prezentowała do tej pory opozycja: Reformujcie de facto nic nie reformując. Jakoś nie bardzo przypadł mi do gustu.
W ogólnym odbiorze społecznym oczekiwana modernizacja zamieni się w chaos i niedostatek. Co ciekawe już dziś – w wyniku greckiej zapaści - poparcie dla przyjęcia euro gwałtownie spada. Jest to tylko początek głębszych zmian w świadomości społecznej, które cechować będzie olbrzymie rozczarowanie i niechęć do struktur europejskich. W tej atmosferze Prawo i Sprawiedliwość może wygrać wybory na tyle znacząco, aby przeprowadzić zasadniczą zmianę systemu. Wcześniej nie będzie to możliwe.
Autor zapomina, że w miedzyczasie strumień unijnych dotacji, będzie płynął coraz intensywniej do beneficjentów, którzy albo już dostają wsparcie, albo finalizują swoje projekty, podpisując szereg umów. Polska poza wielką polityką i ideologicznym zacięciem, rozwija się całkiem przyzwoicie. Owe "olbrzymie rozczarowanie Unią", nie ma jak do tej pory żadnych podstaw, bo ani nie mamy euro w portfelach, ani nie staliśmy się przez ostatnie lata biedniejsi. Warto też zauważyć, że partia, która najintensywniej walczyła z ideą integracji europejskiej, jako takiej, dziś zmieściłaby się w kilku pomieszczeniach pewnej kancelarii adwokackiej. Eurosceptycyzm i podgrzewanie nastrojów negacji, to nie jest żadna taktyka w 2010, gdy - powtarzam - każda partia i każdy kolejny rząd, propagandowo wręcz korzysta na naszej obecności w Unii. Można sobie wyobrazić różnice, co do strategii działań w tym towarzystwie, strategii dobrowolnej rezygnacji z unijnej kasy - już nie.
Tak więc, zwolennicy opozycji powinni przyjąć ze spokojem przegraną Jarosława Kaczyńskiego w najbliższych wyborach. Wynik powyżej 40% w drugiej turze będzie świetną pozycją wyjściową do długiego marszu po władzę. Po drodze będzie jednak jeszcze wiele do zrobienia. Wszystkich czeka ogromna praca i przygotowanie do przejęcia władzy. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że Polska jest warta tego wielkiego wysiłku.
Pozwolę sobie jednak, na pewną modyfikację, życząc w nadchodzących wyborach Jarosławowi Kaczyńskiemu jak najlepiej. Sam Autor ma bowiem świadomość, że żyrandol i weto, to jednak sporo mniej niż wygodny fotel, faktycznie kierującego sprawami państwa premiera. I na koniec, jeszcze mała złośliwość z mojej strony. Jeśli "długim marszem po władzę", nazywa się okres pomiędzy jednymi, a drugimi wyborami, który wyniesie najprawdopodobniej kilkanaście miesięcy, to świadczy to tylko o tym, jak wielka jest determinacja, aby tą władzę w końcu przejąć. Obawiam się, że dla samej władzy tylko. Czy napiszę wówczas podobny tekst? Mimo wszystko nie, bo wolałbym swojemu krajowi życzyć jak najlepiej, a nie na wizji jego upadku, budować potęgę popieranej przez siebie partii.
Tu całość tekstu rewidenta.
Inne tematy w dziale Polityka