Jeśli nowy film polski zaczyna się dobrze, wciągająco, na poziomie, to mamy zapewnione dodatkowe emocje, gratis - jak długo da radę, czy za chwilę się nie rozsypie, czy udało się tym razem zrobić cały film, czy znów zaledwie kawałek, czy mamy do czynienia z poważną produkcją, czy jak zwykle napięto się tylko na kilka scen.
"Enen" dostarcza takich emocji - rozpoczyna się efektownie, od dynamicznie zmontowanych dokumentalnych zdjęć z powodzi 1997, następnie, bez straty tempa, wprowadzeni jesteśmy w akcję filmu sceną ewakuacji szpitala. Jest dobrze, trzymamy kciuki za dalszy ciąg i - nie rozczarowujemy się. Borys Szyc, jako doktor Grot, gra bardzo pewnie, mamy na ekranie trochę "małego realizmu", sprawnie zrealizowanego, nie pozbawionego uroku - duża w tym zasługa Magdaleny Walach w roli żony doktora - a i sensacyjny wątek główny rozwija się nie najgorzej.
Ten niezły poziom udaje się utrzymać, w zasadzie, do końca - nie ma katastrofy, choć łajba filmu szoruje chwilami o mielizny scenariusza, a niektóre rozwiązania nie grzeszą świeżością i pomysłowością. Nie ma więc katastrofy - W ZASADZIE. Jednak, w samym dosłownie finale, czeka nas niemały wstrząs. Żeby nie zdradzić zbyt wiele, powiem tyle, że są tam dwie niespodzianki, jedna wielce zacna niespodzianka, druga jeszcze bardziej wielce - rozczarowująca.
Wstrząsy w końcówce powodują, że po projekcji pozostajemy w lekkim osłupieniu i zastanawiamy się, z czym właściwie zostaliśmy po tym filmie i czy w ogóle z czymś. Wrażenie jest takie, jakby reżyser nie podjął decyzji, w którym pójść kierunku i w rezultacie pozostał "w rozkroku" - co przekłada się na konsternację i ogromny niedosyt u widza. Dość kuriozalny przypadek - gdy finał w pewnym stopniu unieważnia cały film, powoduje jego jakby zapadnięcie się, niczym gwiazdy w fazie czerwonego olbrzyma (albo drożdżowca w piekarniku).
Pomimo tej spektakularnej implozji - coś z filmu jednak zostaje, jakiś biały karzeł, a może nawet średniak. Po pierwsze - ciekawa i dobra rola Szyca. Jego doktor Grot to "równy gość", sympatyczny, młody lekarz, zagrany bardzo przekonująco. Prawie bez zastrzeżeń wierzymy w jego szczególne zaangażowanie i opiekę nad chorym, pomimo że niespecjalnie widzimy w nim naukowca-badacza, któremu chodzi o ciekawy przypadek, co chyba było w scenariuszu. Wierzymy w jego postępowanie właśnie ze względu na "ludzki" rys postaci. Można tu dostrzec ciekawy kontrast w stosunku do głównego bohatera poprzedniego filmu Falka - "Komornika", wręcz jakby negatyw tamtej postaci - zamiłowanie do "porządkowania świata", wykazywane przez komornika Lucjana Boehme, dla wielu kończyło się bardzo niedobrze - doktor Konstanty Grot deklaruje podobne motywacje, ale ze zgoła odmiennym skutkiem dla bliźnich.
Świetnie w "Enen" zagrała Magdalena Walach - szkoda, że jej postać nie była napisana bardziej wielowątkowo i wielowymiarowo - co by mogło zresztą ładnie się spotkać z napisaniem innego zakończenia. Wartość filmu podnosi także parę trafnych obserwacji z życia w III Rzeczypospolitej. Niewątpliwie natomiast najbardziej uwierającą myślą podczas projekcji, i pozostającą po niej, jest pytanie, jaki jest nasz stosunek do chorych psychicznie i jak my sami przyjęlibyśmy ich obecność w naszym otoczeniu.
Inne tematy w dziale Kultura