payssauvage payssauvage
455
BLOG

Donald Tusk huśta Platformą

payssauvage payssauvage Polityka Obserwuj notkę 3

Wiem, że wczorajszy dzień upłynął pod hasłem „ekscytujemy się nazwiskami nowych ministrów rządu Ewy Kopacz”, ale mnie to całe „nowe otwarcie” jakoś mało obeszło. Już bardziej interesujące byłoby dla mnie nowe otwarcie kolejnej „Biedronki” gdzieś w pobliżu – przynajmniej można by liczyć na jakieś promocje. A niby na jakie promocje można liczyć w związku z „nowym otwarciem” w rządzie Ewy Kopacz? „Do każdej ustawy rozporządzenie wykonawcze gratis”? Nie wykluczam, że tego typu „promocje” mogą podekscytować co niektórych lobbystów w rodzaju „dra Hansa”, ale co z tego ma zwykły obywatel, albo państwo polskie? Dlatego też wszyscy rozsądni ludzie jedynie wzruszali ramionami na widok wczorajszego przedstawienia (zresztą nawet niektórzy aktorzy wyglądali, jakby za chwilę mieli zaśpiewać – „I co ja robię tu?”), bo zdawali sobie sprawę, że „choćby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów” itd., to nic rządowi pani premier Kopacz nie pomogą. Ba, co tu mówić o atletach (których zresztą nie przyszło „tysiąc”, tylko zaledwie jeden – będzie nowym ministrem sportu), skoro sam dr Frankenstein przy pomocy prądu o napięciu tysiąca volt nie ożywiłby tego trupa, posklejanego z różnych frakcji PO, jakim jest rząd Ewy Kopacz? Obrazu nędzy i rozpaczy dopełniał największy przegrany tego roku (to znaczy – jak dotąd, bo na jesieni szykuje się prawdziwa rzeź peowiątek), czyli Bronisław Komorowski, który podobno przed uroczystością wręczania nominacji golnął sobie ćwiartkę nerwosolu i popił walerianą, ale nic mu to nie pomogło, bo objawy depresji nadal były widoczne na szczerym, robotniczo-chłopskim obliczu Bronka z Budy Ruskiej.

A swoją drogą, skoro już się zgadało o Komorowskim, to nie sposób nie zwrócić uwagi na gorączkowe poszukiwania jakiejś ciepłej synekury „dla naszego Bronka”, który miał być filarem partii miłości, a okazuje się kamieniem młyńskim u szyi. Trzeba coś z nim zrobić, ale nikt nie wie – co? Ja mam niestety miękkie serce („kto ma miękkie serce musi mieć twardą …”, no – wiadomo, co), więc podpowiem peowcom właściwe rozwiązanie – niech już będzie moja strata. Nawiasem mówiąc, działacze PO sami by na nie wpadli, gdyby czytali coś więcej poza menu u „Sowy i przyjaciół” (obecnie zastąpione przez stenogramy nagrań z afery podsłuchowej, kartkowane drżącymi palcami, by sprawdzić czy przypadkiem nie pojawia się tam gdzieś nasze nazwisko). No więc gdyby peowcy dzieła polskiej literatury czytali, a nie tylko wykreślali je z spisu lektur szkolnych, to z powieści „Chłopi” dowiedzieli by się, jak w podobnych sytuacjach radzono sobie na polskiej wsi pod koniec XIX w. Otóż starzy ludzie szli na tzw. „wycug”, co w praktyce bardzo często oznaczało konieczność zostania wyrobnikiem i samodzielnego zarabiania na swoje utrzymanie. Może to jest jakieś rozwiązanie? Słyszałem, że Jarosław Kaczyński szuka kogoś do sprzątania mieszkania. A jeżeli ktoś uważa takie wyjście za zbyt okrutne, to odpowiem, że zawsze może być gorzej, o czym na własnej skórze mogli się przekonać „seniorzy” ze wsi Chłodek, opisanej przez Żeromskiego w „Przedwiośniu”. Tak, więc niech Komorowski nie narzeka, tylko szybko łapie za miotłę, zanim się prezes PiS rozmyśli. 

Rozpisałem się o tym całym Bronisławie Komorowskim, a właściwie to chciałem pisać o Donaldzie Tusku, który, jak niesie wieść gminna, był tym, kto nastręczył Ewie Kopacz rekonstrukcję rządu (zanim do niej doszło wspomniana dwójka przez godzinę miała się namawiać w tej sprawie przez telefon). W Ewie Kopacz jest tyle samodzielności, co w marionetce, dlatego chętnie uwierzyłem w te pogłoski, ale jeszcze na dobre nie uwierzyłem, a już zacząłem się zastanawiać – czy Tusk oszalał? Przecież rekonstrukcja w tym momencie to najgorsze i najgłupsze, co można zrobić. Albo trzeba było zdecydować się na ten krok zaraz po ujawnieniu „taśm prawdy”, albo zacisnąć zęby i już brnąć końca, ewentualnie (choć przyznaję, że byłoby to rozwiązanie ryzykowne) – rozpisać nowe wybory. Tymczasem wybrano rozwiązanie najgorsze z możliwych i w efekcie mamy to, co mamy czyli, jak to barwnie ujął człowiek z zaplecza PO, „pożar w burdelu, w czasie powodzi” – Stonoga ustala skład rządu, Kopacz w histerii, „Bul” w depresji, prorządowi dziennikarze nie wiedzą, co właściwe mają myśleć (poczytajcie sobie Lisa, Olejnik, albo Żakowskiego), a wszyscy ludzie „przyzwoici” i „na pewnym poziomie” muszą zażywać podwójną dawkę węgla.

No, więc zacząłem się zastanawiać – czy Tusk oszalał? Nic mi nie wiadomo, żeby razem ze Stefanem Niesiołowskim wynajdywał pod każdym krzakiem pisowców, spiskujących tam z białymi myszkami (w przypadku entomologa Niesiołowskiego raczej – meszkami) celem „podpalenia Polski”, więc to chyba nie to. Tusk pozostał tym, kim był, czyli wyrachowanym, zimnym cynikiem, więc w czym rzecz? Zastanawiałem się nad tym dłuższą chwilę i nic mi nie przychodziło do głowy. Na szczęście – od czego jest wrodzona podejrzliwość? Jak przystało na niszowego prawicowego blogera, jestem oszołomem wietrzącym wszędzie spiski, więc pomyślałem sobie – a może właśnie o to chodziło? Może wywołanie tych paroksyzmów, które obecnie skręcają Platformę wcale nie było efektem przypadkowym, tylko celowym zabiegiem Tuska? Oczywiście kolejnym pytaniem, jakie sobie zadałem, było – ale właściwe po co to Tuskowi? Otóż, moim zdaniem, chce on jak najbardziej osłabić PO tak, by w ręce Schetyny, który przegranych przez PO wyborach zapewne przejmie resztówkę po niedawnym hegemonie polskiej sceny politycznej, przypadł żałosny ogryzek, na dodatek skompletowany niemal w całości z psiapsiółek pani Kopacz. Zbyt silna PO, nawet osłabiona przegranymi wyborami, wywindowałaby Schetynę za wysoko i stałby się on zbyt mocnym konkurentem dla „prezydenta Europy”, czyli stróża brukselskiego żyrandola.

Zła wiadomość brzmi bowiem tak, że nie wiadomo jak długo Tusk będzie siedział pod tym żyrandolem, bo już chodzą słuchy, że w 2017 r. PiS będzie go chciało stamtąd wykurzyć. Wcale nie jest przy tym powiedziane, że kanclerz Angela Merkel zechce bronić Tuska przez tymi zakusami, zwłaszcza, jeżeli rząd PiS naciskałby w tej sprawie. Już teraz widać, że prezydent Andrzej Duda nie będzie prowadził polityki nastawionej na konfrontację (czego obawiano się w Berlinie), lecz gotów jest na współpracę z Niemcami w obopólnym interesie. W takiej sytuacji pani Merkel raczej nie będzie chciała poświęcać dobrosąsiedzkich stosunków ze wschodnim parterem, żeby ochronić stołek jakiegoś figuranta, o czym może nawet poinformuje Tuska w przyjacielskiej, acz szczerej rozmowie (no chyba, że i tego mu pożałuje i spuści go z wodą bez słowa). Donald Tusk, co by o nim nie mówić (a mówić o nim dobrze nie sposób), mimo wszystko nie jest durniem i na pewno bierze taką ewentualność pod uwagę. Gdyby zaś wspomniany scenariusz miał się zmaterializować, to z wizerunkowego punktu widzenia lepiej jest dla Tuska przedstawiać siebie jako wybawcę, który dobrowolnie wyrzeka się brukselskich konfitur i na białym koniu wraca by ratować (P)Ojczyznę, jęcząca w okowach „kaczystowskiego” reżimu, niż jawić się jako nieudacznik, któremu Tante Angela dała talerz czarnej polewki i pokazała drzwi. Otóż triumfalny powrót „prezydenta Europy” będzie możliwy tylko wówczas, gdy umęczona Platforma będzie błagać, by Donald powtórnie został jej szefem. Do tego zaś nie dojdzie, jeżeli Grzegorz Schetyna umocniłby się na fotelu przewodniczącego PO, zaś sama partia odzyskałaby równowagę wewnętrzną. (Wprawdzie już teraz nie brak w Platformie ludzi, którzy uważają, że tylko uwodzicielski „Donek” ze swoim czarem, picem i piarem jest w stanie powtórnie przekonać Polaków do partii miłości, ale w przypadku przejęcia partii przez Schetynę tacy w pierwszej kolejności będą szli na powróz, więc nawet jeżeli w cichości ducha nadal będą tęsknić za powrotem „powabnego Donalda”, to oficjalnie nie puszczą pary z gęby, żeby nie ryzykować własną głową.) Dlatego właśnie uważam, że Tusk robi i robił będzie wszystko, żeby zdestabilizować Platformę i maksymalnie ją osłabić, oczywiście nie zanadto, bo jak przedobrzy, to nie będzie miał do czego wracać.

Tak to wygląda z mojej perspektywy i wcale się nie obrażę, jeżeli ktoś uzna to, co piszę, za wytwór chorego z nienawiści umysłu, niegodnego, by korzystać z dobrodziejstw ciepłej wody w kranie (zimnej zresztą też – najlepiej jakby takiemu nienawistnikowi kran całkiem zamarzł, a wodę mu odcięli). Przyznaję się bez bicia, że to, co napisałem, nie jest oparte na jakieś tajemniej, zakulisowej wiedzy, ani na żadnych rewelacjach odkrytych „przypadkiem” gdzieś na chińskim serwerze. Bazuję wyłącznie na ogólnodostępnych wiadomościach, które staram się łączyć w całość i wyciągać wnioski. I – biorąc pod uwagę realia polskiej polityki – wcale nie wydaje mi się, że wyciągnięte przeze mnie wnioski są jakoś bardzo przekombinowane.

payssauvage
O mnie payssauvage

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka