1. „Aż oczy bolą patrzeć, jak się przemęcza / Środowisko lewaków, zabiegające, by na Placu Zbawiciela nada stała tęcza.” Miłośnicy kiczu skrzyknęli się i zorganizowali akcję „Prosimy, zostawcie nam Tęczę na Placu Zbawiciela”. W jej ramach wystosowali apel, w którym wymieniają szereg argumentów przemawiających, wg nich, za pozostawieniem tęczowego badziewia na swoim miejscu, żeby nadal szpeciło plac w centrum stolicy. Jeden z tych argumentów szczególnie zwrócił moją uwagę. Brzmi on następująco: „Doceniamy postawę kościoła na Placu Zbawiciela, który także bardzo lubimy i szanujemy jego obecność od tylu lat w tym miejscu”Wiedzieliście ich, łaskawcy! „Lubią i szanują”, a przecież mogli się nie certolić i ten cały kościół wysadzić w powietrze, niczym towarzysz Stalin sobór Chrystusa Zbawiciela w Moskwie. Nie wiem, co to trzeba mieć w głowie, żeby stawiać na równi katolicką świątynię, za którą stoi dwa tysiące lat tradycji oraz kupę sztucznych kwiatków, powtykanych w metalowy stelaż. To znaczy, wiem, co trzeba mieć w głowie, ale przez grzeczność nie napiszę.
2. „Proszę Państwa, oto Miś, / Który w dresie chodzi dziś. / Złoty łańcuch, zonenbrile, / Łysy czerep – ot, i tyle!” Michał „Miś” Kamiński stał się (znowu) bohaterem polskiego Internetu. Jeszcze na dobre nie wyleczyliśmy zajadów od śmiechu, jakiego podwodem stało się zdjęcie „Misia” całującego dłoń papieża, a Kamiński po raz kolejny dostarcza nam powodów do wesołości. Tym razem za sprawą zdjęć, jakie zrobiono platformersom opuszczającym sobotnią stypę, nie wiadomo dlaczego nazwaną „konwencją Platformy Obywatelskiej”. Otóż jedno z nich przedstawia jakiegoś łysola w dresie, okularach przeciwsłonecznych i złotym łańcuchu z tombaku na szyi. Czy to delegat Pruszkowa, albo Wołomina na zjazd partii-matki? Nie, to „Miś” Kamiński przebrał się za typowego wyborcę partii miłości. Brakowało mu jedynie bejsbola, „Merca” sprowadzonego z Niemiec na lawecie i sączącej się w tle muzyki: „Yms, yms, yms… Jesteś szalooonaaa!”
3. Ryszard Kalisz otworzył pralnię. Poważnie. Publicznie pierze w niej brudy, przekomarzając się z kochanką na łamach tabloidów. Dzięki temu możemy się dowiedzieć szeregu interesujących szczegółów na temat życia prywatnego pana Ryszarda. Oczywiście oszczędzę Państwu tych informacji, bo nie mam zamiaru zajmować się głupotami. Chciałem wszakże zwrócić uwagę, że tak zachowuje się nie tylko obecny poseł na Sejm i niedoszły kandydat na urząd głowy państwa (Miller, jak pamiętamy, wolał M. Ogórek). Ryszard Kalisz to również były minister w kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego, gdzie, „tymi rencami” tworzył przepisy polskiej konstytucji. Tym ostatnim faktem Kalisz chwalił się zresztą w kampanii prezydenckiej, jednocześnie wylewając gorzkie żale, że on, prawodawca na miarę Likurga, nie ma kasy na prowadzenie agitacji wyborczej, skutkiem czego na prezydenta jednak nie wystartuje. Przypominam o tym, bo może niektórzy z Państwa zastanawiają się czasem, dlaczego polska ustawa zasadnicza jest taka garbata, ślepa i kulawa. Ma to po tatusiu.
4. „Co to za zwierzę? / Siedzi na Twitterze / Orzechy chrupie / I ma wszystko w…” W zamrażarce sejmowej, powiedzmy. To oczywiście pan na Chobielinie, samodzierżca „strefy zdekomunizowanej”, satrapa Afganistanu i książę Persji w jednej osobie, czyli Radosław Sikorski. (No dobra z tym „księciem Persji” przesadziłem, ale reszta się zgadza). Sikorski to wybitny mąż stanu. Jako minister spraw zagranicznych nie tylko obwoził Zündappem Steinmeiera po chobielińskich wertepach, ale też straszył ukraińskich dyplomatów czołgami na ulicach i rychłą śmiercią. A, no i jeszcze siedział na Twitterze, gdzie regularnie dzielił się swoją małą mądrością z „followersami”. Prócz tego Sikorski to prawdziwy Casanova. Ostatnio wyrwał naprawdę niezłą laskę – marszałkowską. Wyrwał ją z ręki Ewie Kopacz, która została premierem, on zaś zastąpił ją w fotelu Marszałka Sejmu. Jako marszałek, Sikorski wykazał się małpią złośliwością i wygasił Andrzejowi Dudzie mandat europosła w najwcześniejszym możliwym terminie, skutkiem czego prezydent-elekt musiał w ekspresowym tempie likwidować biuro poselskie, a zatrudnieni tam ludzie z dnia na dzień stracili pracę. Prócz tego, „Radek” nie miał jakichś większych osiągnięć. A nie, przepraszam – prócz wygaszania mandatów, Sikorski siedział też na Twitterze, gdzie regularnie dzielił się swoją małą mądrością z „followersami”. Ulubione słowo Sikorskiego – „ja”, ulubiony przedmiot – lustro, ulubione zajęcie – kandydowanie bez powodzenia (na sekretarza NATO, na prezydenta Polski, na szefa dyplomacji UE) oraz dorzynanie watahy. Nawet platformersom sprzykrzył się w końcu ten typ, więc wywalili go ze stanowiska Marszałka Sejmu (pardon, Sikorski sam „złożył rezygnację”) i nie wiadomo, czy znajdą dla niego miejsce na liście wyborczej do Sejmu. Wszyscy zastanawiają się, co teraz będzie robił Radosław Sikorski. Ja wiem. 24 godziny na dobę będzie siedział na Twitterze, gdzie regularnie będzie się dzielił swoją małą mądrością z „followersami”.
PS. Podobno Radek ma mieć fuchę w jakimś-ci „think-tanku” za, bagatela, 100 tys. dolarów. Ale na Twittera, mam nadzieję, znajdzie czas.
5.Komuniści mieli wybitnego agenta Hansa Klossa, a postkomuniści mają wybitnego agenta Hansa Lissa. Pardon, Tomasza Lisa. Agenci są zresztą różni i mają w związku z tym różne kryptonimy. Był agent zero-zero-siedem James Bond, agent zero-siedem Borewicz, a Lis jest agentem zero. Po prostu – jedno wielkie zero. James Bond miał licencję za zabijanie, a Tomasz Lis ma licencję na ośmieszanie. Się. Więc się chłopina ośmiesza. Ostatnio np. tajny agent Lis wyniuchał, że Jarosław Kaczyński przeprowadzi „aksamitny zamach” i będzie kierował A. Dudą i B. Szydło z tylnego siedzenia. A tak w ogóle, to prezes Prawa i Sprawiedliwości jest niczym Ludwik XIV i W. Jaruzelski razem wzięci, bo po wyborach parlamentarnych będzie miał tyle władzy, że sam nie będzie wiedział co z nią robić. (Ja tam się nie znam, ale wydaje mi się, że ten nadmiar władzy zawsze można pakować do słoików i robić zapasy na zimę.) To oczywiście bardzo dobrze, że agent Lis informuje nas o zagrożeniach, które czyhają na nas nieszczęśliwy kraj ze strony prezesa Kaczyńskiego, ale z drugiej strony, czy można ufać zdolnościom wywiadowczym faceta, który nie potrafi nawet odróżnić prawdziwego konta na Twitterze od fałszywego? To jednak trochę wstyd, więc może zanim T. Lis zacznie demaskować niecne zamiary szefa PiS, niech najpierw posiądzie umiejętności, które pierwszy lepszy gimnazjalista ma w małym palcu.
6. No i bądź tu mądry! No, bądź tu mądry – kogo posłuchać? Konia, czy misia? Michał Kamiński, zwany „Misiem” proponuje Platformie zwrot na lewo, zaś Roman Giertych, zwany „Koniem” zwrot na prawo. Ten ostatni wysmarował ostatnio epistołę do kumpli z partii miłości, którą powiesił – epistołę, nie partię –na swoim profilu fejsbukowym. W liście czytamy m.in. – „Apeluję do Was, abyście przyjęli poprawki [do projektu ustawy ws. zapłodnienia in vitro] złożone przez Zjednoczoną Prawicę i PSL. (…) Po drugie: przyczyną porażki Bronisława Komorowskiego był Wasz nagły i niczym nie uzasadniony zwrot w lewo”. Skoro tak wszyscy radzą, to i ja dam balansującej nad przepaścią Platformie dobrą radę. Ale najpierw przypomnę spiżowe słowa Władysława Gomułki: „Towarzysze! Jeszcze niedawno partia nasza znajdowała się nad przepaścią. Od tego czasu uczyniliśmy wielki krok naprzód.”Tak więc, nie na lewo, nie na prawo, tylko – naprzód marsz!
7. „Chciałbym latać / I z góry patrzeć, latać / I zrywać czapki, latać / Po głowach wszystkim skakać…” zwierzał się mową wiązaną pewien szansonista, no i się sprawdziło. Wprawdzie nie jemu, tylko byłej pani wiceminister administracji i cyfryzacji Małgorzacie Olszewskiej i jej współpracownikom, no ale ważne, że marzenia się spełniają, nawet jeżeli nie tym, którzy akurat marzą. Najwyższa Izba Kontroli wzięła się za sprawdzanie wyjazdów służbowych w resorcie administracji i cyfryzacji. Kontrolerom wyszło, że w 2014 r. na wszystkie zagraniczne wyjazdy urzędników wydano 800 tys. zł, z czego niemal połowę przeputała Olszewska i osoby jej towarzyszące, które fruwały sobie za nasze do różnych egzotycznych krajów, jak np. Zimbabwe, czy Dominikana. Jeżeli pani Olszewska w Zimbabwe uczyła się jak „cyfryzować” polską administrację, to co się dziwić, że nasz biedny kraj wygląda, jak wygląda. Zresztą, nie ma co narzekać, zawsze mogło być gorzej – w ramach „cyfryzacji” Olszewska mogła polskich urzędników powyposażać w dzidy i tam-tamy.
8. Ewa Kopacz to Luke Skywalker, a jej wierny „Miś” to cham… Pardon, nie żaden „cham”, tylko Han. Han Solo. Skąd to wiem? Od Ewy Kopacz. Wprawdzie pani premier nie powiedziała tego wprost, ale taki wniosek można wysnuć z jej wypowiedzi na temat in vitro, w której pani Ewa odwołała się do symboliki filmu „Gwiezdne wojny”. Szefowa rządu strasznie nasadzała się uchwaloną w tym tygodniu przez Sejm ustawą o zapłodnieniu pozaustrojowym, w związku z czym jakiś dziennikarz zadał jej pytanie – a co ze sprzeciwem Kościoła wobec metody in vitro?Wtedy pani premier odrzekła, że to zwolennicy in vitro są po „jasnej stronie”. Wychodzi więc na to, że Kopacz, Kamiński i PO to rycerze Jedi, zaś biskupi reprezentują mroczne siły Imperium Galaktycznego. Co ciekawe Ewa Kopacz była niedawno z wizytą u papieża Franciszka, który, jak rozumiem, jest złowieszczym Imperatorem, uosobieniem „ciemnej strony Mocy”. Łaska boska, że Kopacz nie rzuciła się na papieża ze świetlnym mieczem (podprowadzonym skrycie swemu wnukowi, Julisiowi), bo to – zdaje się – jest już ten etap. Następny, który Michał Bułhakow opisał w „Mistrzu i Małgorzacie”, wygląda tak: „Bufetowy Pantielej. Milicja. Protokół. Wóz. Do czubków!”
9. My tu sobie gadu, gadu, a tymczasem w USA tamtejszy Sąd Najwyższy zalegalizował małżeństwa osób tej samej płci. Bardzo ucieszyło to Baracka Obamę, czyli najlepiej na świecie opłacanego czytacza z promptera (kiedyś, w czasie jednego z publicznych wystąpień Obamy, doszło do awarii tego urządzenia, skutkiem czego obecny prezydent Stanów Zjednoczonych nie wiedział, co myśli i dowiedział się dopiero, jak mu wyświetlacz naprawili). Na wieść o legalizacji małżeństw homoseksualistów Obama powiedział tak – „Wiem, ze nasi gejowscy bracia i lesbijskie siostry cierpiały bardzo długo. Ale zmiana w końcu nadeszła”.(Tak, tak – to najpotężniejszy facet na globie popisał się tymi mądrościami). Ja oczywiście cieszę się razem z Obamą, tym bardziej, że dzięki legalizacji „małżeństw” homoseksualnych, w USA znacznie podskoczy przyrost naturalny. Stanie się tak dlatego, że – jak stwierdziła jedna z czołowych postaci polskiego feminizmu, czyli pani profesor Płatek – najwięcej dzieci rodzi się w związkach jednopłciowych (ta kobiecina naprawdę to powiedziała!). Tak się zastanawiam, czy Płatek i Obama to nie jest przypadkiem rodzina? Sądząc po tragicznie niskim IQ – i owszem. Nawet bardzo bliska.
10. „Hej, hej Tuhajbej / Rozserdywsja duże / Hej, hej Tuhajbej, / Ne serdywsja druże!” Mąż Michelle Obamy (bo przecież nie mąż stanu), czyli wspomniany już Barack Obama także „rozserdywsja”, a doszło do tego w czasie konferencji z okazji Pride Month (miesiąca przeciwko dyskryminacji „osób LGBT”), którą zorganizowano w Białym Domu. Nawiasem mówiąc, to ciekawe, że postępowcy, co to rasistę wynajdą pod każdym krzakiem i każdym kamieniem, nie przyczepili się jeszcze do nazwy siedziby prezydenta USA i nie kazali jej zmienić na Czarny Dom, albo chociaż – Tęczowy. Miejmy zresztą nadzieję, że to niedopatrzenie zostanie wkrótce naprawione. Byle szybko – czas nagli, towarzysze! Ale wracam do rzeczy. Co ciekawe osobą, która wyprowadziła Obamę z równowagi nie był jakiś konserwatysta, co to w chorym z nienawiści mózgu ubzdurał sobie, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, ale postępowa działaczka ruchu walczącego o „równouprawnienie” osób o niestandardowych upodobaniach łóżkowych (określanych zbiorczo skrótem LGBT), czyli pani Gutierrez… Sanchez… Speedy Gonzalez… No, jakoś tak. Aaa, już wiem – Jennicet Gutierrez. Pani Gutierrez pyskowała panu Barackowi i gorzko mu wymawiała, że nie interesuje się on imigrantami LGBT. Prezydent Obama został wyprowadzony z równowagi, a pani Gutierrez została wyprowadzona z Białego Domu. Żeby ochłonęła na świeżym powietrzu. Ciekawy epizod, bo pokazuje, że można sobie bredzić do woli o „gejowskich braciach” i „lesbijskich siostrach”, ale zgodnie z zasadą ruchomego horyzontu zawsze znajdą się jacyś niezadowoleni perwersi, którym i tak będzie mało. Obama pewnie i tak tego nie zrozumie, ale my powinniśmy o tym pamiętać.
11. Świat zachodni gnije sobie powoli zajmując się „równouprawnieniem osób LGBT”, „małżeństwami” jednopłciowymi, tęczami i tym podobnymi bzdurami, a tymczasem islamiści pokazują, że z kim, jak z kim, ale z nimi żartów nie ma. Akurat w tym tygodniu pokazali to po raz kolejny organizując zamachy w Tunezji, Kuwejcie i we Francji. Jaka będzie reakcja, pożal się Boże, „przywódców” państw zachodnich? Najpewniej zorganizują kolejny spacer przeciw terroryzmowi, na którym bardzo mocno wyszepczą pod adresem zamachowców swoje zdecydowane „chyba raczej nie”. Zastanawiam się, na co ci ludzi liczą organizując takie operetkowe akcje? Że terroryści dostaną kolki ze śmiechu i od tego poumierają?
12. Pani premier Kopacz wsiadła w „Pendolino” i pojechała na Pomorze (nie cieszcie się – wróci), a cała hucpa… Pardon, cała akcja, w ramach której szefowa rządu będzie jeździć pociągami po Polsce, nosi kryptonim „Kolej na Ewę”.(Skądinąd słuszna nazwa; po Radku, Bartoszu i innych zdymisjonowanych, faktycznie – kolej na Ewę). Przed odjazdem szefowa rządu zaczepiała na Dworcu Centralnym jakichś Bogu ducha winnych przechodniów, którzy, chcąc nie chcąc, musieli przez grzeczność z nią gadać. Okazało się jednak, że pech cały czas nie opuszcza pani premier, która chciała sobie pogaworzyć z wyborcami, a tymczasem, jak raz, napatoczyła się na innostrańców, konkretnie – Kanadyjczyków. Kopacz po kanadyjsku ani be, ani me, ale od czego Ewa ma „Misia”. „Miś” Kamiński umie się dogadać na migi po angielsku (okazuje się, że w tej całej Kanadzie, to oni po angielsku gadają, dziwacy…), więc służył za tłumacza. Dzięki rozmowie z przybyszami z Ameryki jesteśmy bogatsi o wiedzę, że zięć pani Kopacz pochodzi z Kanady („ale wybrał Polskę, wybrał Polskę”). To jednak nie wszystko, bo z karminowych ust Michała Kamińskiego dowiedzieliśmy się, że jego ojciec – oh, what a coincidence! * –również pochodzi z tego kraju. (Nawet szefowa rządu zrobiła wielkie oczy, kiedy to usłyszała). Bardzo szkoda, że na tym peronie Kopacz z „Miśkiem” nie spotkali mieszanego małżeństwa nigeryjsko-czeskiego. Dowiedzielibyśmy się wtedy pewnie, że ojciec „Misia” jest Murzynem, a „babićka”Kamińskiego „pohazi z Brna”.
Inne tematy w dziale Polityka