Tymczasowe konto Peacemakera Tymczasowe konto Peacemakera
115
BLOG

100 lat lotniska Lublinek. Gdyby Łódź czegoś nie spartoliła, to by chora była!

Tymczasowe konto Peacemakera Tymczasowe konto Peacemakera Rozmaitości Obserwuj notkę 2

Rozbieg byka, strzał indyka. Obchody stulecia utworzenia lotniska na Lublinku zapowiadano w Łodzi z rozmachem. Wyszło jak zawsze w Łodzi. Najwyraźniej organizatorzy nie wzięli pod uwagę tego, że Łódź to jednak jest całkiem duże miasto i jak się coś reklamuje, to frekwencja może dopisać.

Pierwszym niewypałem były autobusy "L" mające dowozić chętnych na lotnisko. Teoretycznie kursowały co 20 minut i było ich przynajmniej dwa razy za mało, bo były wypełnione do granic możliwości tak, że drzwi nie mogły się domknąć, a chętni na podwózkę czekali na kolejny autobus, ruszali pieszo albo samochodem lub rezygnowali. Ale rozkłady jazdy autobusów były czysto teoretyczne, bo przez problemy z zamykaniem drzwi kursy autobusów były opóźnione o grubo ponad 10 minut (czyli ponad połowę interwału pomiędzy odjazdami) co zwiększało liczbę oczekujących na odjazd. A że im bliżej lotniska tym bardziej niemożliwe było dostanie się do autobusu (nam się udało, bo wsiadaliśmy przy dworcu Łódź Kaliska i autobus zatrzymał się drzwiami naprzeciw nas, bo już na naszym przystanku połowa chętnych nie wsiadła), ale na następnych trzech przystankach wciśnięcie się do pojazdu było niemożliwe, bo przecież nikt nie wysiadał. Więc liczba chętnych na każdy kolejny autobus rosła (efekt kumulacji).

Drugim, chyba największym niewypałem było wejście na teren imprezy. Kolejkę dłuższą od tej, którą zobaczyłem w sobotę na Lublinku widziałem tylko raz w życiu - to było w kwietniu 2010 gdy Polacy na Krakowskim Przedmieściu czekali godzinami aby oddać część Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Ale ci z Krakowskiego Przedmieścia gotowi byli stać w kolejce wiele godzin lub nawet całą noc, bo sytuacja była absolutnie wyjątkowa. Natomiast ci, co grzecznie czekali przed jedyną bramką przez którą wpuszczano na teren imprezy na Lublinku najwyraźniej liczyli na to, że w jakimś rozsądnym czasie (może nawet poniżej godziny) uda im się wejść. Naiwniacy! Szczęśliwi ci, którzy widząc co się święci "na bezczela" wkręcili się w kolejkę gdzieś blisko bramki, bo przepuszczanie przez bramkę chętnych do wejścia ślimaczyło się niemożliwie. Będąc już po drugiej stronie usłyszałem od kogoś z osób obsługujących imprezę, że to powolne wpuszczanie to celowa robota, bo ponoć na terenie imprezy nie może być jednocześnie więcej niż 1000 osób (i rzeczywiście na niewielkim placyku wydzielonym barierkami z lotniska było dość pustawo - troszkę ludzi rozlokowanych po brzegach wzdłuż atrakcji, a na środku placyku prawie nikogo). Nie wiem kto to wymyślił i z jakich przepisów to wynikało, ale ZE WSZYSTKICH IMPREZ LOTNICZYCH W KTÓRYCH UCZESTNICZYŁEM PRZEZ KILKA OSTATNICH LAT W KRAJU NA ŻADNEJ NIE BYŁO TAK MAŁO LUDZI UCZESTNICZĄCYCH I TAK DUŻO STOJĄCYCH W KOLEJCE

Wrażenie ciągłego celowego opóźniania miałem w trakcie tej imprezy wielokrotnie. Przykładowo w punkcie dotyczącym pierwszej pomocy był konkurs w którym nagrodami były całkiem fajne apteczki. Ponieważ jednak liczba apteczek była nieadekwatna do liczby chętnych, więc prowadzący konkurs tak opóźniał, czytał pytanie po kilka razy, zasiewał wątpliwość u odpowiadających, sugerował fałszywe odpowiedzi (a jedna błędna odpowiedź oznaczała przegraną), że w dosłownie kilkuosobowej kolejce czekało się około godziny. Zniecierpliwieni oczekujący znaleźli na to sposób podpowiadając aktualnie odpowiadającym prawidłowe odpowiedzi, co nieco przyśpieszało ruch kolejki. Dzięki temu udało nam się wygrać apteczkę, bo o ile z pytaniami dotyczącymi pierwszej pomocy poradziliśmy sobie bezproblemowo, z pytaniami dotyczącymi geografii Łodzi też poradziliśmy sobie samodzielnie choć z lekkimi wątpliwościami, to pytania z serii "łodzianie nie gęsi, swój język mają" były totalnie kretyńskie i na jedno z nich nie odpowiedzielibyśmy gdyby nie podpowiedź (bo skąd niby ja - porządny rodowity Tomaszowianin miałbym wiedzieć jak w języku łódzkiej żulerii nazywają się "zimne nóżki", skoro nawet moja Żona pochodząca z Łodzi tego nie wiedziała). No ale godzina oczekiwania w kolejce do konkursu to i tak nic w porównaniu z godzinami oczekiwania przed bramkami (a w dokładniej przed jedną bramką). 

Atrakcji na imprezie było bardzo mało. Pokazów lotniczych wcale nie było... no prawie wcale, z Bazy Lotnictwa Taktycznego w Łasku przyleciał i wylądował F-16. Jednorazowo... więc zobaczyli to tylko ci szczęśliwcy, co przedostali się przez bramki na samym początku. I to wszystko jeśli chodzi o to, co się działo na niebie. Z atrakcji naziemnych zdecydowanie najciekawszą był symulator lotu wystawiony przez firmę Bartolini. I to, że można było z niego skorzystać wynikało wyłącznie z dobrej woli człowieka obsługującego ten sprzęt, bo pierwotnie miał być on nagrodą dla zwycięzców jakiegoś konkursu, ale ponieważ konkurs był ściśle tajny, więc pod nieobecność laureatów ów operator pozwalał zasiąść za sterami ludziom oczekującym w kolejce (tym razem bardzo krótkiej i bardzo sprawnie się przesuwającej... tak sprawnie, że ja z Synem zdążyliśmy sobie "polatać" i jeszcze obejrzeć trzy samoloty wystawione przez firmę "Bartolini" zanim Żona odstała co swoje w kolejce przy "pierwszej pomocy" wspomnianej w poprzednim akapicie). Było kilka samolotów na wystawie statycznej. Najciekawszy z nich był Diamond DA20 C1 wystawiony przez Aeroklub Łódzki, bo do jego kabiny można było wsiąść, poruszać sterami, a dwóch bardzo miłych pilotów tłumaczyło do czego służą poszczególne wskaźniki na tablicy i dźwignie manipulatorów. Równie ciekawie sprawa mogłaby się przedstawiać z PZL-104 Wilga, ale tam najpierw jakiś niemiły pan nie pozwalał wsiadać do samolotu, a później jak już pozwolono, to błyskawicznie ustawiła się długa kolejka (efekt "kumulacji" - tak jak z autobusami... czyli znowu wtopa). Ponieważ jednak ja z Synem siedzieliśmy w kabinie Wilgi nieco ponad dwa tygodnie temu w filii "Muzeum 303" na "Wilczym lotnisku" w Gierłoży na Mazurach (patrz link poniżej), więc tym razem odpuściliśmy sobie stanie w kolejce. Podobnie jak drugi z konkursów dotyczących pierwszej pomocy, czyli udział w "maratonie resuscytacji" - czas oczekiwania bardzo długi, przyjemność niewielka. Z innych samolotów na wystawie statycznej były wspomniane wcześniej trzy maszyny wystawione przez firmę "Bartolini Air": dwa jednosilnikowe (bodajże Tecnam P2002JF) i jeden dwusilnikowy P2006T. Był śmigłowiec Mi-17 (czyli "młodszy brat" znanego Mi-8) w wersji desantowej (z otwartą rufą). Był Piper J-3 Cub. Był jeszcze jakiś szybowiec wystawiony przez Aeroklub Łódzki, jakiś samolot wystawiony przez LOT i niewielki śmigłowiec wystawiony nie pamiętam przez kogo. Do tego kilka pojazdów obsługi technicznej lotniska z których najbardziej okazale prezentował się lotniskowy wóz strażacki. Obok F-16 można było przymierzyć kask pilota i obejrzeć inne elementy jego wyposażenia (np.: pneumatyczną kamizelkę ratunkową). Były tam także dwa roboty saperskie i strój chroniący sapera przed falą uderzeniową i odłamkami. I to wszystko jeśli chodzi o wystawę statyczną. 

Jak wszędzie tak i tutaj prezentowała się PANSA, Policja, Straż Graniczna... i jak nie wszędzie IMGW. Pewne radio i dwie sieci salonów samochodowych przezornie zlokalizowały swoje stanowiska przed bramkami, a nie za nimi (dzięki temu mogli je odwiedzić także ci, co zrezygnowali ze stania w kilkugodzinnej kolejce). 

Reasumując: o ile kilka dni temu mocno "przejechałem się" po mazurskim AirShow w Kętrzynie (patrz link poniżej) to w Łodzi było porównywalnie lub jeszcze słabiej. Z jednej strony minusem Kętrzyna była mizerna impreza z płatnym wejściem, a z drugiej strony w Łodzi darmowa, ale jeszcze słabsza impreza z wejściem okupionym kilkugodzinnym staniem w kolejce - nie wiadomo co gorsze. Jak to jest, że nigdy w Łodzi nie wychodzi? A przecież okazja była świetna, bo stulecie Lublinka to nie w kij dmuchał - okrągła rocznica utworzenia najstarszego działającego lotniska cywilnego w Polsce. No cóż, mam nadzieję, że AirShow Radom 2025 na który wybieramy się za tydzień nie okaże się rozczarowaniem. A przed organizatorami potężne wyzwanie, bo organizatorzy tej imprezy sprzed dwóch lat (odbywa się w cyklu dwuletnim) zawiesili poprzeczkę baaaaardzo wysoko (tylko to jeszcze pisowskie czasy były). Ale tegoroczne "Antidotum Airshow Leszno" od strony pokazów na niebie wypadło równie dobrze i ustępowało radomskiej imprezie sprzed dwóch lat jedynie wystawą statyczną. Więc jak się chce, to można! 

Link wspomnianego powyżej artykułu: https://www.salon24.pl/u/peacemaker2/1459419,jak-nas-odkochac-w-mazurach-osobista-notka-w-rocznice-bialego-szkwalu 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Rozmaitości