BLOG
Widmo krąży po Salonie. Widmo Regulaminu. Regulamin – póki co – istnieje jako idea, ale wiele wskazuje na to, że idea ta wkrótce dostąpi wcielenia. I wtedy się zacznie... Bo jaki efekt dać może melanż właściwego internetowi anarchizmu z biurokracją w postaci regulaminu? Piorunujący. Regulamin - rzecz prosta - stanie się jednym z głównych tematów dyskusji w Salonie. Spora część przypadków „złamania” Regulaminu będzie bowiem leżeć w szarej strefie, pomiędzy jaskrawym pogwałceniem paragrafu, a pogwałceniem uznaniowym, to jest takim, które za pogwałcenie może być uznane przez oponentów „gwałciciela”, lub za pogwałcenie uznane nie będzie – przez jego zwolenników. W związku z tym wyłonią się zapewne różne szkoły interpretacji Regulaminu z Uczonymi w Regulaminie na czele. Uczeni wieść będą dysputy na temat właściwej wykładni punktu 6 oraz nad tym, czy przypadek X to już jest, czy jeszcze nie jest naruszenie przepisów, a jeśli jest – to w którym miejscu i na jakiej zasadzie. By zawęzić pole interpretacji trzeba będzie wprowadzać przepisy coraz bardziej szczegółowe, tak, by żaden casus nie wymknął się paragrafom, co – oczywiście – skończy się tylko pomnożeniem okazji do kolejnych sporów. W efekcie otrzymamy coś w rodzaju salonowego Talmudu zajmującego sporą część uwagi bywalców S-24. Wprowadźmy regulamin - jeśli chcemy, by Salon zdominowały kłótnie o to, dlaczego wpis z 17 sierpnia 2007 roku został uznany za naruszenie punktu 36b Regulaminu, podczas gdy analogiczny wpis z 23 września 2007 za takie naruszenie uznany nie został. I tak w koło Macieju. Zaprawdę powiadam Wam – nie budźcie demona biurokracji...
A jeśli już Regulamin być musi, to:
po pierwsze – należy go oktrojować, a nie tworzy demokratycznie (wielbłąd – to jak wiadomo koń zaprojektowany przez komisję). Władni są tutaj gospodarze Salonu.
po drugie – stworzyć należy coś na kształt Kongregacji Doktryny Wiary, czy Trybunału Konstytucyjnego, słowem ciała ustalającego Jedyną Obowiązującą Interpretację Regulaminu
bez tego – nieszczęście...