Dziwna rzecz – bodaj wszyscy rozprawiający o głośnej ostatnio aferze korupcyjnej pomijają milczeniem jej wątek homoseksualny. Jaki wątek homoseksualny? – zapytacie. Już wyjaśniam. Otóż, afera jest ponoć nie tyle korupcyjna, co erotyczno-korupcyjna. Oto posłankę S. ku przestępstwu popchnąć miała namiętność. Konkretnie – agent CBA, który ją uwodził. Na gruncie filozofii jakoś się to broni – już Platon, przez usta Sokratesa, nauczał, że miłość to pragnienia tego, czego nam brak. Platonowi szło wprawdzie o Dobro i Piękno, ale posłance S. – jak raz – brakowało akurat stu tysięcy na kampanię. Eros niejedno ma imię...
Ale w cieniu posłanki S. – niewątpliwej kobiety, mamy drugiego bohatera afery – burmistrza Helu, Mirosława W. – bez wątpienia mężczyznę. Czy i jego agent CBA podszedł był seksualnie? Pytanie ważkie, bo jeśli skalę namiętności mierzyć wielkością łapówki – wyjdzie na to, że uczucia targające Mirosławem W. były silniejsze od tych, którym uległa pani S. (silniejsze o – mniej więcej – 50 tysięcy złotych). Pomyślcie tylko: gdyby ten wątek się rozwinął – jakich barw nabrałaby kampania wyborcza! Wręcz – tęczowych! Wyobraźmy sobie tylko taką scenę: Mirosław G. zwołuje konferencję prasową i piętnuje wszetecznego agenta wołając: „Uwiódł mnie! Zasadniczo jestem heteroseksualny, ale jemu nie mogłem się oprzeć! Przepraszam rodzinę i naród... Moi przodkowie pod Cedynią...” – i tu burmistrz mdleje... Po czymś takim murem stanęłaby za nim cała gejowska międzynarodówka (może poza sekcją masochistów – ci, przypuszczam, nie mieliby nic przeciw temu, by ich skrzywdził jakiś agent...)
Powyższa pisanina to tylko pretekst, by nawiązać do "kwestii gejowskiej", a nawiązuję do niej ponieważ "kwestia gejowska" nie zaistniała w kampanii wyborczej ani przy okazji afery erotyczno-korupcyjnej, ani przy żadnej innej... Jest to pewna ciekawostka, bo zanim zrobiło się o gejach cicho, było o nich bardzo głośno - przez pewien czas w mediach, "kwestię gejowską" wałkowano na okrągło. Spora gromadka osób przekonywała nas wówczas, że "homofobia" stała się integralną częścią, co prawda nie sformułowanej oficjalnie, ale istniejącej i przekładającej się na praktykę doktryny reżimu. Coś jak - to porównanie często się pojawiało - antysemityzm dla nazistów. "Chodzi o obraz wroga - wyjaśniała czytelnikom GW Maria Janion - a także o czystość męskiego mitu narodowego wolnego od "trucizny" i "zarazy" kiedyś żydowskiej, obecnie - gejowskiej". Takie teorie snuła Maria Janion, a, że posiada ona patent intelektualistki pierwszej kategorii powtarzał za nią te banialuki legion ludzi dobrej woli mających się za kwiat polskiej inteligencji. Tak to było – ale do czasu... Bo oto „kwesta gejowska” uleciała z mediów jak sen złoty, gdy tylko te znalazły sobie nowe zabawki - czy to w postaci pielęgniarek, czy ministra Kaczmarka... Homoseksualiści stali się niemodni do tego stopnia, że w kampanii wyborczej – o ile mi wiadomo – o „prześladowanych homoseksualistach” żaden z ich niedawnych obrońców nawet się nie zająknął. A reżim? Dla niego wszak homoseksualiści mieli być nadzwyczaj ważnym elementem „obrazu wroga”. Czy można wyrzec się strukturalnych elementów swojej ideologii? Wydaje się, że nie, tymczasem pederastami przestał się interesować nawet LPR... Więc może było coś nie tak z całą tą gadaniną o „czystości męskiego mitu narodowego” itd., itd.?
I jak się teraz czują wykształciuchy, które uwierzyły Marii Janion?
(wiem, wiem – dobrze się czują, bo się w ogóle nad takimi rzeczami nie zastanawiają...)
Inne tematy w dziale Polityka