Ludzi można oceniać także po ich wrogach. Nie widziałem Antoniego Macierewicza na oczy (tzn.- na żywo), ale jakże nie czuć do niego sympatii widząc kto go nienawidzi?! Oficjalna propaganda tępi Macierewicza od 30 lat z kawałkiem (choć w międzyczasie zmieniali się jej dyrygenci) i właśnie przeżywamy kolejną kulminację tej zabawy. Tym razem poszło o to, że Macierewicz nadgryzł był WSI - ten matecznik profesjonalizmu i patriotyzmu. Nagonkę z tej okazji możemy oglądać sobie na bieżąco, więc może – dla odmiany – zagłębimy się w odmęty historii? A jest do tego niezła sposobność. Oto, z okazji 19-tych urodzin "GW", otworzyła swoje archiwa dla publiczności. Oczywiście tam wlazłem... Wlazłem, i poczułem się jak Alicja po drugiej stronie lustra... Co prawda nie spotkałem gadających zwierzaków i tym podobnych fenomenów, ale w czym im ustępuje moralizujący Maleszka ("Czy w polityce nie ma miejsca dla ocen moralnych niezależnych od okoliczności czasu? Owszem, jest miejsce") albo moralizujący Szczypiorski, którego zgon Adam Michnik uczcił wzniosłym tekstem? W niczym... Ale miało być o Macierewiczu i nagonce. Skoczmy więc do roku 1992 i rzućmy okiem na Największą Nagonkę III RP. Przed skokiem – kilka słów wprowadzenia dla najmłodszych czytelników...
Droga Młodzieży! Wyobraź sobie, że nie ma internetu (It's easy if you try), telefony komórkowe chyba już się pojawiają, ale są większe od stacjonarnych, w TV mamy tylko dwa programy, gazet jest co prawda więcej niż dwie, ale liczy się tylko jedna. O radiu nie ma co gadać - powtarzają w nim to, co telewizja powtarza za Najważniejszą Gazetą w Kraju. A do tego - ludzie zdaje się bardziej ufają mediom. Ciągle działa bowiem mit przełomu - media są już przecież "nasze". Rozumiecie więc chyba, że przy tak urządzonej przestrzeni medialnej nagonki ówczesne miały intensywność dużo większą niż dzisiejsze (niczego dzisiejszym nie ujmując). I w takich właśnie okolicznościach Sejm z głupia frant przyjmuje uchwałę „lustracyjną”...
Historii tej uchwały dokładnie opisywał nie będę. Interesuje nas to, co działo po jej wykonaniu i to, jak się rzecz cała odbijała na łamach „GW”. A więc, krótko mówiąc – rozpętało się piekło.... Mieczysław Wachowski i grupa posłów (mn. Jan Rokita i Jerzy Osiatyński) złożyli do prokuratury doniesienie o ujawnieniu tajemnicy państwowej oraz o znieważeniu prezydenta RP (143/92). Inne doniesienie złożył mecenas Henryk Nowicki. Według mecenasa Macierewicz już tylko mówiąc, że uchwałę wykona dopuścił się przestępstwa z art. 166 kk (groźba karalna), groził bowiem obywatelom pozbawieniem ich praw konstytucyjnych. Wiadomość o obywatelskim odruchu mecenasa „GW” opatrzyła w ulubiony sposób, a więc tytułem „pytajnikowym”: „Groźba karalna ministra?” (129/92). Kilka dni później zrobiło się jeszcze groźniej. „Miał być zamach?” – pytała gazeta. „Wiarygodne źródła zbliżone do MSW” twierdziły bowiem, że 4 czerwca minister Naimski postawił w stan wyższej gotowości bojowej Nadwiślańskie Jednostki MSW (133/92). Kolejną sensację dołożył Jacek Taylor z Unii Demokratycznej, który ujawniał, że w MSW "zaraz po otrzymaniu wiadomości o odwołaniu rządu" zaczęło się niszczenie i wywożenie akt i trwało to bite trzydzieści godzin (134/92). Jeśli komuś przypomina to akcje polityczno-medialne, które obserwujemy dziś, to chyba słusznie... Idźmy dalej. Powołano komisję sejmową, która miała zbadać działania lustratorów. Na czele komisji stanął pan Ciemniewski, który bohatersko protestował przeciw uchwale (dziś zasiada w Trybunale Konstytucyjnym). Komisja doszła do wniosku, że wykonanie uchwały „lustracyjnej” nosi znamiona prowokacji politycznej na wielką skalę. W wyniku prowokacji dojść miało do kompromitacji i paraliżu najważniejszych organów państwa, a w rezultacie – władzę przejęliby autorzy „listy Macierewicza” (156/92). Komisja odgrażała się, że postawi Macierewicza przed Trybunałem Stanu (155/92). Ile dziś zostało z tych wszystkich sensacji, zawiadomień prokuratury i stawiania przed Trybunałem – wiecie sami... Dodajmy jeszcze, że korespondenci „GW” donosili, iż świat cały odetchnął z ulgą po upadku rządu Olszewskiego ("Wyglądało na to, że podobnie jak Czechosłowacja Polska ulegnie lustracyjnemu szaleństwu", ale na szczęście sytuację uratował Wałęsa - cytował NYT Jacek Kalabiński).
Informacjom towarzyszyła oczywiście publicystyka. Adamowi Michnikowi, jak nietrudno zgadnąć wszystko skojarzyło się z „marcem 68” (szczerze mówiąc, nie znam osobnika o równie małym zasobie skojarzeń...). Pisał: „Znam ten zapach. Tę woń pomówień. Pamiętam to uczucie mdłości, gdy w 1968 roku Gomułka insynuował, że Paweł Jasienica był agentem. Teraz znów to poczułem, gdy słucham pewnych wypowiedzi na temat Lecha Wałęsy” (139/92). Michnik przedstawił też „psychiatryczną” teorię wyjaśniającą działania lustratorów: „Byli to kiedyś ludzie dzielni. Jakże blisko – dziś widzę – od dzielności do fanatyzmu. I jak blisko od fanatyzmu do szaleństwa...”. W ogóle zresztą roiło się wtedy od psychiatrów. Nieco wcześniej Jacek Kuroń oświadczył: "Macierewicz postanowił zniszczyć państwo, bo widocznie jest chory" (132/92). A i w odczuwaniu mdłości Michnik nie był odosobniony. Mdłości (i nienawiść) czuł Jerzy Sosnowski, na „liście Macierewicza” znalazł się bowiem jego mistrz – Michał Boni. W artykule pt. „Boni, brednie i dranie” Sosnowski grzmiał: „Uważam, że wobec ludzi, którzy w tak brutalny sposób przekraczają normy cywilizacyjnego, europejskiego (tak!) życia, należy stosować zasadę czasowej lub bezwzględnej infamii, nie czekając, czy ich ofiary zdecydują się na wystąpienie do prokuratora” (144/92). Boni znalazł więcej obrońców. Tekst pod tytułem "Oskarżony oskarża" przynosił list otwarty, w którym stało: "Umieszczenie na zaakceptowanej przez min. Macierewicza liście nazwiska Michała Boniego, posła KLD (...) uważamy za element walki politycznej. Jako osoby, które z bliska współpracowały z Michałem Bonim w ciągu ostatnich 12 lat odrzucamy te bezpodstawne oskarżenie i jesteśmy przekonani, że zrobi tak każdy, kto miał okazję się z nim zetnkąć" (139/92). List podpisali - między innymi - Bujak, Wujec, Stasiński, Turnau...
Obok nurtu patetycznego istniał w publicystyce nurt ironiczny. I tu odznaczył się Adam Michnik, który pisał w tekście „Bolek, Lolek i Zapalniczka”: „Donoszę panie naczelniku, że nareszcie wszyscy są zadowoleni. Jacek i Placek, Flip i Flap a także Bolek i Zapalniczka. Kolejna wojna na górze zrealizowała pośmiertne marzenia naszych wielkich rodaków – Feliksa Dzierżyńskiego i Mieczysława Moczara. W końcu wszyscy zostali agentami, choć nie wszyscy są już zdemaskowani i ujawnieni” (142/92). Uderza zresztą osobliwy prymitywizm „nurtu ironicznego”, zwłaszcza, że chodzi o gazetę mieniącą się organem inteligencji. Marek Beylin, na przykład popełnił tekst w stylistyce: „Niedawno odbył się zjazd takich osób, co im Marsjanie świecą po opłotkach. Powinni byli zaprosić Macierewicza, który wyciągnąłby teczki z czwartego wymiaru i udowodnił, że to nie Marsjanie, tylko Geremek lata na miotle i kwasi babom mleko” . Zdaniem Beylina Macierewicza „ciągnie (...) do teczek jak pijaka do wódki, a esperalu na władzę jeszcze nie wymyślono” (153/92). Tekst Beylina polecam uwadze wszystkim, którzy narzekają na anonimowych blogerów opluwających ludzi w internecie. Co do anonimowości... W „GW” funkcjonowała wtedy (i dziś się pojawia) rubryka „Telefoniczna Opinia Publiczna”. Służyła ona do publikowania tekstów, pod którymi wstydziliby się położyć podpis dziennikarze gazety (a nie słyną oni ze wstydliwości). Słowem – w „TOP” można było poszaleć. I tak też robiono. Mnożyły się tam głosy w rodzaju:
„Co za ulga, że sejm odwołał Macierewicza ze stanowiska ministra spraw wewnętrznych. Czy posłowie wcześniej nie oglądali w telewizji „Wydarzeń Tygodnia” w którym występował Macierewicz? Nie widzieli tych oczu, nie słyszeli co i jak mówił człowiek płonący ogniem nienawiści do kolegów nie podzielających jego zdania? Ja bym takiego człowieka ze strachu nie wpuściła do własnej kuchni, a co dopiero do państwowej, ministerialnej spiżarni z UB-ckimi zapasami” (147/92)
albo, histerycznie:
"Niech każą mi nosić hańbiącą opaskę z sierpem i młotem, niech utworzą humanitarne getta, abym nie otarł się broń Boże, swoimi "udeckimi" poglądami o czyste czoła wyznawców słusznej ideologii. Jedno powiem: wstyd mi, że dziś to wszystko dzieje się w moim kraju po tym, co już było i co jeszcze pamiętam" (139/92)
Zdarzały się listy, których stylistyka niechybnie skojarzyłaby się Adamowi Michnikowi ze straszliwym marcem:
"Najwyższy czas położyć tamę nieodpowiedzialnym wypowiedziom. (...). W czyim interesie jest ten zamęt?" (129/92)
Tak rodził się i krzepł Wykształciuch Postkomunistyczny. Kiedy znajdą się magistranci, albo doktoranci, którzy zanalizują tamten język? (na prof. Głowińskiego nie liczę...). Zmierzamy do końca, nadszedł czas podsumowań. Ujmę to tak: nagonki polityczne z czasu schyłku PRL-u pamiętam słabiej, i może tu tkwi przyczyna, ale nie przypominam sobie żadnej, która intensywnością i skalą nienawiści przypominałaby tę z 1992 roku (przypuszczam, ż w grę wchodzi strach – komuniści nie bali się do tego stopnia, pewnie – nie bali się wcale). Być może coś podobnego zdarzyło się w marcu 1968? Nie wiem. Nie było mnie wtedy na świecie, a poza tym – czy ja jestem Michnik, żeby mi się wszystko kojarzyło z marcem? Tak, czy owak - kto nagonkę z 1992 roku widział, ten dzisiejszą ogląda z dystansem popijając przy tym piwo (ja wiem, że po wyznaniach premiera wypadałoby napisać „popalając skręta”, ale pozwólcie, że zostanę przy piwie...). Jak bowiem mawiali starożytni Żydzi: „historia magistra vitae est”...
PS
Jeszcze jedna anegdota historyczna. Gdy w 1993 policja dość brutalnie rozbiła demonstrację urządzoną z okazji rocznicy upadku rządu Olszewskiego, w „GW” relacjonowano te wydarzenia pod tytułem „Spałowana nienawiść”. Autorzy Relacji – Piotr Lipiński, i, niestety, Jerzy Jachowicz – sugerowali przy tym, że organizatorzy manifestacji niecnie wykorzystali policję do swoich celów: „Organizowali tę checę Kaczyński, Glapiński, Macierewicz, Parys i Romaszewski, skądinąd parlamentarzyści jeszcze parę dni temu. Policja – zapewne wbrew intencjom swoich zwierzchników – pomogła tym politykom w przedstawieniu Polski jako państwa, w którym dominiuje wrogość między rządzącymi a społeczeństwem”. Wierzcie, lub nie - w "Polityce" nie znalazł się wtedy nikt, kto wspomniałby coś o "dziennikarstwie reżimowym"...
Inne tematy w dziale Polityka