Teraz - media. W "mediokracji" to jeden z kluczowych elementów systemu. Jak wygląda to w III RP? Zróbmy krótki przegląd. Wiem, że będę tu powtarzał rzeczy już dość znane, ale w tym szkicu nie może ich zabraknąć. A więc: przez długi czas liczyła się tylko "telewizja publiczna" w której zakonserwowano układy personalne z lat 80-tych XX wieku, czyli - wytworzone po weryfikacjach z czasu stanu wojennego (z TV wyleciało wtedy około pół tysiąca osób). Do tego doszła domieszka towarzystwa z Unii Demokratycznej i PSL. Gdy, za czasów Walendziaka zaczęło się lekkie wietrzenie - wybuchła histeria, która powtórzyła się gdy TVP i PR "zdobył" PiS. Dziś - jeśli wierzyć np. Joannie Lichockiej - trwa praca na rzecz odbudowy medialnego układu z lat 90-tych, to jest do podziału wpływów pomiędzy PO (czyli mix Unii Demokratycznej i Kongresu Liberalno - Demokratycznego), PSL (dawne ZSL) i SLD (ex-PZPR). A skoro w "GW" tak bardzo wyrzeka się na obecne "upolitycznienie mediów publicznych" przypomnijmy, że swego czasu towarzystwo bliskie gazecie żyło w symbiozie z prezesem Kwiatkowskim rządzącym TVP z nadania SLD. A nie była to telewizja uchodząca za "apolityczną". Oczywiście - stosunki te popsuła afera Rywin-Michnik. Ale, nim afera wybuchła Kwiatkowski promował do rady nadzorczej telewizji takie kojarzone z Unią Wolności postacie jak Bogusław Sulik czy Anna Popowicz, na 40 urodzinach Kwiatkowskiego gościli szefowie Agory i "GW", Michnik występował razem z Kwiatkowskich w programach rozrywkowych, a około 2001 roku pojawił się nawet pomysł autorskiego programu Michnika w TVP. Redaktor miał gościć w nim autorytety i gawędzić z nimi o moralności. (Luiza Zalewska, W awangardzie lewicy, w: System Rywina). Programu nam oszczędzono, choć zdaje się jego ideę zrealizował po latach TVN. Przypominam sobie w każdym bądź razie, że obudziwszy się kiedyś późno w noc uruchomiłem TV i zobaczyłem Michnika dyskutującego z Kołakowskim. Ale - może mi się to śniło (miewam czasem koszmary). Przypuszczam, że układ sił "sprzed afery Rywina" zostanie w mediach publicznych odbudowany. Nawet jeśli SLD, chcąc podnieść pozycję przetargową poparł prezydenckie weto do pierwszej ustawy medialnej PO, przy drugiej już się pewnie nie będzie opierać.
Z czasem, do "telewizji publicznej" dołączyły dwie duże telewizje prywatne - Polsat i TVN. Zacznijmy od starszego, czyli od Polsatu, a raczej od właściciela firmy i jego kręgu biznesowego. Z materiałów IPN wynika, ze w 1983 roku pan Solorz podpisał zobowiązanie współpracy z SB wybierając sobie pseudonim "Zegarek" lub "Zeg". Solorz podchodzi do sprawy lekceważąco. "Rzeczpospolitej" powiedział: ""Być może coś podpisałem, co mi kazali. Ale na nikogo nie donosiłem i nie zaszkodziłem" - powiedział "Rzeczypospolitej" Solorz-Żak" (Solorz, pseudonim Zegarek, Wirtualna Polska, 17.11.2006)". Wygląda jednak na to, że po podpisaniu owego "cyrografu" biznesowa kariera Solorza nabrała rozpędu. W 1984 roku podpisał kontrakt na dostawę samochodów z centralą handlu zagranicznego "Polimer". W "Polimerze" był dyrektorem niejaki W.D, którego nazwisko pojawi się później w kontekście sprawy zamordowania generała Papały. W.D pracował wcześniej w RSW Książka-Prasa Ruch, później w Urzędzie Kultury Fizycznej i Sportu. W III RP został 1995 został dyrektorem w MSWiA w ekipie Millera (Michał Matys, Solorz, Zygmunt, Polsat, GW 31.12.1999). Według Michała Matysa, który dziennikarskim okiem prześledził karierę właściciela "Polsatu" W.D poznał Solorza z Piotrem Nurowskim, panowie stali się bliskimi współpracownikami. Nurowski to interesująca figura. Dziś pełni zaszczytną funkcję prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego, ale wcześniej był specem od propagandy w Komitecie Warszawskim PZPR, PRL-owskim dyplomatą, oraz - współpracownikiem wywiadu. Po "transformacji ustrojowej" współpracował dalej - z WSI. Przynajmniej według likwidatorów tej zacnej instytucji. Według nich Nurowski "kształtował program Polsatu zgodnie z wytycznymi przekazywanymi przez gen. Malejczyka". (Zidentyfikowane osoby współpracujące niejawnie z żołnierzami WSI w zakresie działań wykraczających poza sprawy obronności państwa i bezpieczeństwa sił zbrojnych RP-sieć) Ale - nie wybiegajmy w przyszłość.
Nurowski miał współpracować z osławionym "Oddziałem Y". Odział stworzony został w 1983 r. przez szefa Zarządu II Sztabu Generalnego gen. Roman Misztal (to zdaje się tatuś sławnego z bogactwa posła poprzedniej kadencji?), część "Ygrekowców" przeszkoliło GRU. Odział miał pozyskiwać "środki pozabudżetowe" na działania resortu, jego funkcjonariusze specjalizowali się zatem w szemranych operacjach finansowych. Nic więc dziwnego, że ich nazwiska przewijają się w cieniu afery FOZZ. Sam Grzegorz Żemek, dyrektor generalny FOZZ, w latach 1983 - 1990 prowadzony był przez oficerów z "Oddziału Y" jako współpracownik "Dik" (Sławomir Cenckiewicz, Piotr Wojciechowski, Antypaństwo w państwie..., Arcana 73). W maju 1989 roku pożyczkę 100 milionów (starych) złotych dostał od FOZZ nie kto inny, jak pan Zygmunt Solorz. Wracajmy więc do Solorza i Nurowskiego. Matys przypuszcza, że to właśnie Nurowski natchnął Solorza ideą inwestycji w biznes medialny i tak oto, w 1993, pojawia się "Polsat" (historii jakie działy się wokół jego koncesji opisywał nie będę, choć są ciekawe). W 1994 roku udziałowcem "Polsatu" zostaje "Universal" płacąc 300 miliardów (starych) złotych za 20 procent akcji. "Universal" była to niegdyś PRL-owska centrala handlu zagranicznego, ale w latach 90-tych "Universal" robi już za złote dziecię kapitalizmu. Przewodził mu Dariusz Przywieczerski, były pracownik KC PZPR, a w epoce "transformacji ustrojowej" - opiewana przez dziennikarzy gwiazda biznesu. Przywieczerski był mocno zaangażowany w działalność FOZZ., więc - rzecz można - kółko się zamyka. Za udział w przekrętach FOZZ Przywieczerskiego skazano na 3,5 roku więzienia, ale szczęśliwie czmychnął za granicę. Bo, co prawda, prowadzący sprawę sędzia Kryże odebrał mu paszport i zakazał ruszać się poza Polskę, ale Sąd Administracyjny, do którego Przywieczerski się odwołał uznał, że odebranie paszportu "musi być uzasadnione obawą ucieczki z kraju" i paszport kazał oddać. Obawy sędziego Kryże okazały się jednak uzasadnione. Kilka miesięcy temu zdybano Przywieczerskiego w USA, rzecz prosta - szybko zniknął. Nie martwmy się jednak o jego los. Jeszcze nim nawiał z Polski zdążył "przepisać majątek na żonę i zagraniczne firmy, które kontroluje za pośrednictwem spółek w rajach podatkowych" - jak pisali we "Wprost" (Dariusz Tytus Nieuchwytny, Wprost 16/05). W takich to kręgach rodził się "Posat".
Potrąciliśmy tu zresztą ledwie część dziwnych osób kręcących się wokół kariery pana Solorza. Jak wyliczył prof. Zybertowicz, któremu zresztą Solorz wytoczył proces o naruszenie dóbr osobistych: "W środowisku, które współpracowało biznesowo lub politycznie z Zygmuntem Solorzem, co najmniej piętnaście osób było związanych z tajnymi służbami PRL lub III RP" (Zenon Baranowski, Solorz działał w układzie, ND 29.08.2007). Jedną z tych osób był Andrzej Majkowski, współpracownik wywiadu PRL, który szefował kontrolowanej przez Solorza spółce wydającej "Kurier Polski". Zatrzymajmy się chwileczkę przy Majkowskim, zobaczmy jacy to ludzie robili w III RP takie kariery... A więc: Andrzej Majkowski. Członek ZMS i PZPR. W marcu 1968 roku, jako wiceprzewodniczący ZMS gromił syjonistów ("Nikt nam nie zamknie ust straszakiem antysemityzmu, gdy piętnujemy syjonistów i ich rasistowską ideologię"). Ambasador PRL w Tajlandii, Birmie i na Filipinach, oraz - jako się rzekło - współpracownik wywiadu. W III RP - współpracownik prezydenta Kwaśniewskiego, od 1996 roku odpowiedzialny w jego Kancelarii za sprawy międzynarodowe. Później - prezes zarządu założonej przez Kwaśniewskiego fundacji "Amicus Europae". Wśród przyjaciół zwany ponoć "browarkiem" przez wzgląd na talenta alkoholowe. Zarządem wydającej "Kurier Polski" spółki kierował w latach 1992-1995. (Grzegorz Indulski, On, Ludzie sieci, Nasza Polska, 621, Tygodnik Powszechny 13/2001)
"Kurier" był zaś szczególną gazetą (choć może zwykłą w III RP?). Pracował w nim, na przykład, niejaki Jacek Podgórski, jak się okazało, współpracownik (czy pracownik?) UOP, tudzież szczególnie cięty na Porozumienie Centrum współautor antylustracyjnego klasyka "Teczki czyli widma bezpieki" (na okładce wyeksponowane "straszne" oczy ministra Macierewicza). Później Podgórskiemu zdarzyło się być doradcą Millera - przygotowywał premiera do występów przed komisją śledczą. Według "GW" to właśnie Podgórski puścił do mediów informację, że żona przewodniczącego komisji, pana Nałęcza, miała udział w tworzeniu ustawy medialnej, która zaowocowała aferą Rywin - Michnik. (Bogdan Rymanowski, Paweł Siennicki, Towarzystwo Lwa Rywina). Tak się nam to wszystko kłębi i splata, kończmy jednak te dygresje... Żegnając "Polsat" dodajmy, że ostatnio jego pakiet kontrolny (53 procent udziałów) dostał się w ręce do dwóch rejestrowanych na Cyprze spółek Karswell i Sensor Overseas. Pierwsza należy podobno do Solorza, druga do jego współpracownika Hieronima Ruty. Solorz z Rutą znają się od lat 80-tych ubiegłego roku. Handlowali wtedy razem trabantami. Tak zaczynał karierę człowiek szacowany dziś na 10-12 miliardów złotych(Jakub Stępień, Solorz - geniusz i manipulator, Polska 3.07.2008). W tle cypryjskiego manewru stoją prawdopodobnie kwestie księgowo - fiskalne (Tomasz Prusek, Polsat pod kontrolą cypryjskich spółek, GW 24.07.2008 - sieć). O tę kwestię zahaczymy jeszcze, gdy będzie mowa o TVN.
A skoro TVN, więc - nieuchronnie - panowie Walter I Wejhert. Znów przypomnę sprawy znane. Mariusz Walter to zasłużony i bez wątpienia utalentowany dostarczyciel telewizyjnej rozrywki (byli mieszkańcy PRL po dziś dzień wspominają ponoć z łezką w oku jego "Studio 2"). Co ciekawe Walter do PZPR wstąpił w 1967 a więc gdy, jak raz, tępiono w niej "syjonistów", czyli w epoce w której - jeśli wierzyć "GW" - przedostatni przyzwoici z partii występowali (piszę "przedostatni" bo, jak wiadomo byli tacy, co w PZPR tkwili do jej końca, nie przestając być przy tym "ludźmi honoru"). Walter wystąpił w 1982 (według autorów jego sylwetki z "Wprost"), ale chyba nie popsuło mu to opinii w wysokich kręgach władzy, skoro w 1983 roku Jerzy Urban widział Waltera w zespole, który produkować miał "czarną propagandę" oraz pracować na rzecz poprawienia wizerunku SB, MO i ZOMO. Urban chciał stworzyć taki zespół w MSW, Waltera, "najzdolniejszego w ogóle redaktora telewizyjny w Polsce", proponował na jego konsultanta czy wręcz "główną siłę koncepcyjno-fachową". W liście do Kiszczaka Urban pisał, że Walter "przedstawia tow. Mieczysławowi Rakowskiemu i mnie sporo interesujących koncepcji ogólnopolitycznych i propagandowych", z czego wynika, że Walter miał dość poufałe stosunki z dygnitarzami PRL najwyższego szczebla. Z zespołu nic nie wyszło, zresztą szczęśliwie dla Waltera, bo w 1983 roku wizerunku SB, ZOMO i MO nie poprawiłby nawet Superman. Zamiast ocieplać wizerunki, Walter sprawdzał się więc w biznesie. W 1984 roku pojawia się Grupa ITI. Na jej stronie internetowej piszą z dumą, że była to "jedna z pierwszych prywatnych firm w Polsce", nie wspominają jednak, że ITI powstała w Panamie.(Piotr Lisiewicz, TVN zakłada swoją prawicę, GP - sieć). Przy tworzeniu ITI Walterowi towarzyszył Jan Wejchert, o którym będzie jeszcze mowa. Firma zajmowała się reklamą, dystrybucją filmów, eksportem i importem sprzętu elektronicznego, a z czasem także produkcją i sprzedażą chipsów. To ostatnie - do spółki z Niemcami. Mniejsza już o chipsy, ale na sprzęt elektroniczny ówczesne władze miały oko, podobnie jak na prywatne firmy operujące na terenie państw zgniłego Zachodu. Można więc zakładać, że ITI miała opiekunów w służbach specjalnych.
Jak wiadomo likwidator WSI, Antoni Macierewicz twierdzi, że w powstaniu ITI maczała palce PRL-owska "wojskówka", konkretnie - Zarząd II Sztabu Generalnego, a więc nasi znajomi od "Oddziału Y". Macierewicz powołuje się przy tym na zeznania Grzegorza Żemka, który twierdzi, że, - oddajmy głos Macierewiczowi: "...polecono mu znaleźć ludzi, z pomocą których można było stworzyć koncern medialny. Znał Wejcherta, zwrócił się do niego. Zapytał centralę, czy Wejchert może być. Powiedziano mu, że już z nimi współpracuje i jest dobry. Zaczęli tworzyć koncern medialny". (za: Antoni Macierewicz nie musi przepraszać ITI, wirtualnemedia - sieć). Wejchert w odpowiedzi wytoczył Macierewiczowi proces, póki co - Macierewicza na wierzchu, sąd nie kazał mu przepraszać. Tymczasem "GP" dogrzebała się w IPN do papierów Wejcherta. Wynika z nich, że jeszcze w 1972 roku Wydział II pomagał Wejchertowi w zdobyciu paszportu, a robił to "ze względów operacyjnych" . Później też było ciekawie. W latach 80-tych Wejchert prowadził firmę polonijną "Konsuprod", która dostarczała paczki z zagranicy. Według historyków IPN taki biznes musiało kontrolować tzw. "Biuro W" w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Biuro zajmowało się kontrolą korespondencji. Pracowało na dwie, trzy zmiany, miało oddziały terenowe. Najlepsze chwile w swojej historii przeżyło w czasach "stanu wojennego". W 1982 roku pracownicy biura skontrolowali około 82 milionów listów, 10 milionów telegramów i teleksów, oraz - około 3 milionów paczek. Zatrzymano 930 tysięcy przesyłek. Po zniesieniu "stanu wojennego" Biuro pracowało z mniejszą parą, ale jego aktywność trwała do maja 1989 roku (Antoni Dudek, Strażnicy myśli, w: PRL bez makijażu). Czy można było prowadzić firmę dostarczającą zagraniczne(!) paczki bez czułych związków z "Biurem W"? Firmy polonijne były przy tym wygodną przykrywką dla PRL-owskich służb specjalnych. Ciekawych informacji dostarcza tu raport z weryfikatorów WSI.
Począwszy od lat 80-tych PRL-owskie służby tworzyły sieci spółek, które miały służyć utrzymywaniu kontaktów z porozrzucaną po świecie agenturą. Spółki tworzono na bazie firm polonijnych, przy tym elementem systemu łączności miały być spółki zajmujące się przesyłaniem paczek (nawiasem mówiąc - Zygmunt Solorz też zajmował się paczkowym interesem...) Zakładano, że sieć uda się rozwinąć w ciągu 10 lat przy wielkim nakładzie środków. Komisja Weryfikacyjna ustaliła cztery źródła finansowania operacji. Chodziło o środki ze sprzedaży przemycanego z Zachodu objętego embargiem sprzętu komputerowego, środki pochodzące z przeprowadzanych na Zachodzie nielegalnych operacji bankowych. Pieniądze na operacje czerpano z Central Handlu Zagranicznego (i w handlu sprzętem komputerowym i przy operacjach finansowych czynny był "Batax" Wiktora Kubiaka, o którym jeszcze usłyszymy). Poza tym chodziło o "dodatkowe zyski" jakie udało się zyskać przy okazji operacji FOZZ, handel bronią z krajami arabskimi, wreszcie przejmowanie spadków Polaków mieszkających za granicą. Wracajmy jednak do spółek przesyłających paczki. Jako się rzekło miały być kośćcem budowanego systemu. Potwierdza to - na przykład - notatka służbowa niejakiego płk Szatana (sic!), który pisał: "Dotyczy: organizacji dodatkowych kanałów łączności agenturalnej w relacji agent - Centrala I. Wykorzystanie działalności przedsiębiorstw zagranicznych (polonijnych) rozprowadzających paczki do przekazywania materiałów i informacji wywiadowczych.". I dodawał: Utworzenie na terenie Polski społecznej organizacji zrzeszającej handlowców i przemysłowców krajowych i zagranicznych »Inter Polcom« przyczyniło się do powstania w szeregu krajów polonijnych organizacji gospodarczych różnego charakteru". Otóż Jan Wejchert pełnił zaszczytną funkcję członka zarządu Inter Polcomu (Dorota Kania, SB pomagała Wejchertowi, GP - sieć). Szychą w organizacji grupującej spółki polonijne był też pan Kulczyk - ale to uwaga na marginesie...
Wracajmy do ITI. Aktualnie jest to holding luksemburski. Według Stanisława Balceraca, byłego udziałowca ITI, który pooglądał sobie w Luksemburgu dokumenty rejestracyjne ITI Holding SA zarejestrowano 29 grudnia 1988 roku. Kapitał zakładowy wynosił 25 milionów franków luksemburskich, a dostarczyła go spółka ITI Company International Trading and Investment Corp Panama. Radę nadzorczą tworzyli Patrick F. Shortall, Jan Wejchert, Andrzej Wejchert i Joseph A. Eckermann. Ten ostatni trzymał w garści większość akcji. ITI odznacza się osobliwą strukturą. Jest kontrolowana przez kilkanaście spółek typu rejestrowanych w miejscach szczególnie przyjaznych biznesowi, ale działających poza ich terenem. Konkretnie: dwie z tych spółek rejestrowane są w Lichtensteinie, reszta - w Curacao na Antylach Holenderskich. Leszek Misiak, Cuda Ćwiąkalskiego, GP - sieć). Panowie Walter i Wejchert są udziałowcami ITI właśnie za pośrednictwem takich egzotycznych firm. Chodzi o Mesamedia Holding NV (to Wejchert) i MAVA Holding NV (pan Walter). Za głównego twórcę struktury ITI uchodzi Szwajcar Bruno Valsangiacomo, trzeci ważny udziałowiec ITI (udziałowiec za pośrednictwem Bruviva Holding N.V. rejestrowanego oczywiście na Antylach). Interes obsługuje tzw. "bankowość prywatna" szczególnie dyskretna i wyspecjalizowana w praktykach "pakowania majątku". Idzie tu o zręczne rozmieszczanie kapitału w miejscach typu "raje podatkowe", by zaoszczędzić na podatkach. (Luksemburg co prawda nie jest aż "rajem podatkowym", ale jego prawa bardzo sprzyjają holdingom). Wszystko to sprawia, że - jak smętnie stwierdził w "Polityce" Adam Grzeszak - "Trudno zgadnąć jakie podatki dzięki prywatnej bankowości płacą Walter i Wejchert, ale można sądzić, że niewielkie. Sami unikają tego tematu" (Adam Grzeszak, Sztuka pakowania, Polityka 23/2657 - sieć). Jeśli wierzyć wspomnianemu już Stanisławowi Balcerakowi w ITI panują dziwne stosunki. Balcerac twierdzi na przykład, że przy pomocy przeróżnych nacisków został zmuszony do pozbycia się swoich udziałów. Miał też dziwne przygody, gdy oskarżył ITI o zatajenie danych w prospekcie emisyjnym TVN SA. Opowiadał Leszkowi Misiakowi z "GP": "Pamiętam, że gdy (...) przyjechałem do Warszawy, by złożyć zeznania w ABW dostawałem dziwne majle od Rosjan, których znam; raptem zaczęli sobie o mnie przypominać, chcieli się spotkać. Może przypadek". No cóż, faktycznie - może przypadek. Być może przypadkiem jest też umorzenie śledztwa w sprawie w dniu zaprzysiężenia ministra Ćwiąkalskiego...
Doszły moich uszu brzydkie plotki, jakoby wśród pracowników TVN byli dość licznie reprezentowani przedstawiciele drugiego (a może już i trzeciego?) pokolenia czekistowskich rodów, to jest synowie i córki oficerów "służb mundurowych PRL". Niestety - potwierdzenie lub podważenie tych wieści leży poza moimi możliwościami. Jednego potomka czekisty, co prawda - za pośrednictwem mediów - namierzyłem, ale na wyższym niż TVN poziomie. Otóż, Michał Broniatowski, niegdysiejszy członek Rady Nadzorczej Grupy ITI, wiceprezes ITI Corporation i członek rady nadzorczej Grupy Onet, jest ponoć synem płk Mieczysława Broniatowskiego, niegdysiejszego dyrektora łódzkiej Centralnej Szkoły Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, tudzież dyrektora Departamentu Społeczno-Administracyjnego MSW (Leszek Skonka, Stalinowskie korzenie, strona internetowa USOPAŁ). Kariera Broniatowskiego juniora jest nadzwyczaj zajmująca. W 1979 roku trafił do telewizji (może poznał wtedy Waltera?), w stanie wojennym zaczął pracować w warszawskim biurze angielskiej INT TV, by później przerzucić się do Associated Press, wreszcie wylądował w agencji Reutersa. Jako jej pracownik wyjechał do Moskwy, gdzie poznał Michaiła Kommisara, szefa Interfaxu. I to właśnie dzięki Kommisarowi Broniatowski zrobił później na wschodzie błyskotliwą karierę. W 2003 zostaje wiceprezesem Interfax International Information Services Group", a z czasem także szefem rady nadzorczej Interfax Central Europe. (Vadim Makarenko, Oligarcha lubi Polaków, GW 20.07.2007, Agata Szymborska-Sutton, Krzysztof Garski, Globalny redaktor, Manager Magazine, październik 2006). Tak to wszystko wygląda - przynajmniej w medialnych relacjach o Broniatowskim. Dodajmy, że Interfax Central Europe specjalizuje się w informacjach gospodarczych, zwłaszcza dotyczących branży energetycznej, więc bardzo delikatnych. Widać Rosjanie mają do pana Broniatowskiego duże zaufanie.
I nie jest on z tym wśród osób przewijających się przez szczyty ITI wyjątkiem. Weźmy - Pawła Gricuka, niegdyś studenta Marka Belki, a dziś członka Rady Nadzorczej TVN S.A. Karierę zaczynał Gricuk w "Presmedzie" interesie współtworzonym przez spółkę "Medicat", która z kolei finansowana była pieniędzmi PZPR. Zatrzymajmy się przy tym na chwilę. "Pieniądze PZPR" to eufemizm. Partia doiła środki z podatników PRL, zwłaszcza pod koniec swego istnienia. W 1988 roku państwowe dotacje dla PZPR wynosiły około 14 miliardów złotych - stanowiło to, mniej więcej, 44 procent jej budżetu. Mówiąc inaczej - 44 procent budżetu PZPR wzięła sobie z kieszeni obywateli. W 1989 roku władcy PRL chcieli przelać z kieszeni podatników na konta swojej organizacji 37 miliardów - tym razem stanowiło to już około 48 procent partyjnego budżetu (pamiętajmy o inflacji). Pozostałe - mniej więcej - 47 procent wpływało z koncernu RSW Prasa-Książka-Ruch. Koncern był w owym czasie niemal monopolistą - gdy idzie o wydawanie i kolportaż prasy - można więc z czystym sumieniem powiedzieć, że RSW drenowała portfele mieszkańców PRL na korzyść PZPR. (Bronisław Wildstein, Długi cień PRL-u). Jeśli idzie o składki członkowskie - stanowiły one w tym czasie ledwie 3-4 procent partyjnego budżetu. Wiele lat później Rada Programowa Lewicy i Demokratów, której przewodził będzie Aleksander Kwaśniewski wykoncypuje coś na kształt dekalogu dla polityków, w którym przeczytamy: "Nie używaj pieniędzy publicznych do osiągania korzyści politycznych dla swojej partii". Ale - nie wybiegajmy w przyszłość...
W 1989 roku władcy PRL zaczęli na gwałt zabezpieczać swoje łupy. 18 maja 1988 roku pojawiła się na tym świecie spółka "Transakcja". Założyły ją Akademia Nauk Społecznych przy KC PZPR i RSW. "Transakcję" czekała wielka przyszłość: minął ledwie rok - a spółka już zarządzała większą częścią majątku PZPR inwestując go to tu, to tam. Bodaj najsłynniejszym z interesów "Transakcji" był współudział w tworzeniu Banku Inicjatyw Gospodarczych, "Transakcja" miała 10 procent akcji banku. Ale, poza BiG-iem, przy współudziale "Transakcji" wypączkował cały szereg innych przedsięwzięć biznesowych. Jeśli zaś chodzi o "Medicat", to - jak czytamy w "Sprawozdaniu z likwidacji majątku byłej PZPR" - spółka znalazła się towarzystwie dwóch innych spółek ("Interkotlin", "Gravicot S.A."), które dostały od nieboszczki partii łącznie 62.244.000.000 złotych. W sprawozdaniu mowa jest o złotówkach, ale w innych źródłach pojawia się poważniejsza waluta. Otóż, Interkotlin", "Gravicot" i "Medicat" zasilone miały być dewizami z kont PZPR. Na konto SdRP przeniósł dewizy Wiktor Adamczyk, pracownik Wydziału Zagranicznego PZPR, a później także PKO BP i wiceprezes Art-B. Skarbnik SdRP, Wiesław Huszcza oddał 7,5 miliona dolarów w depozyt kancelarii Mirosława Brycha, a ten przekazywał pieniądze dalej, między innymi do naszej trójki spółek, przy tym o finansach "Medicatu" decydował księgowy "Pruszkowa". (Teresa Bochwic, Rzeczpospolita w odcinkach). Spółki nie podziałały sobie długo. Jak smętnie konstatują autorzy "Sprawozdania z likwidacji majątku byłej PZPR": "Wspomniane trzy podmioty gospodarcze ogłosiły upadłość, a zatem oficjalnie otrzymane pieniądze "przepadły". Trudno zresztą przypuszczać, iż podmioty te miały inne zadanie do wypełnienia, niż ogłoszenie upadłości". (Arnost Becka, Jacek Molesta, Sprawozdanie z likwidacji majątku byłej PZPR). Tu bym się z autorami nie zgodził do końca. Spółki miały raczej za zadanie "podać dalej" kapitał. "Medicat" - na przykład - zainwestował w "Presmed", do którego trafił pan Gricuk. Ale miało być o Rosjanach...
Otóż, w 2002 roku Gricuk, za grubo ponad trzy miliony złotych, kupił spółkę "Immorent" mającą lukratywne prawo do dzierżawienia lokali w warszawskiej kamienicy przy al. Szucha. "Immorent" to była własność Rosjan i - jak stwierdzają autorzy artykułu, z którego korzystam - nie należy do spółek, które "można normalnie kupić". Gricukowi w zrobieniu interesu pomóc miała znajomość z Tadeuszem Rusieckim, który - w imieniu Rosjan - zajmował się posowieckim majątkiem w Polsce. O tej znajomości Gricuk opowiadał tak: "W 1990 r. rozglądałem się za pracą. Chodziłem w Marriotcie i rozdawałem swój życiorys. Zainteresował się mną Tadeusz Rusiecki, powiedział: "Znasz języki, chcesz pracować, możesz pomóc". Zatrudnił mnie w spółce Presmed. Ale nie było to to, co mnie interesowało, i po kilku tygodniach odszedłem. Wygrałem konkurs i zacząłem pracę w Arturze Andersenie. Przez lata byliśmy z w mniejszym lub większym kontakcie, widywaliśmy się od czasu do czasu. Gdy trafił do szpitala, poprosił, bym utrzymywał kontakt z jego córkami. Gdy zmarł, a ja wróciłem do Polski, spotkałem się z jedną z sióstr Rusieckich. Okazało się, że posiada spółkę, która ma umowę najmu na atrakcyjną nieruchomość w centrum Warszawy. Wydawało mi się, że to jest normalny biznes". (Tomasz Butkiewicz, Luiza Zaleska, Imperium Krauzego - czy to początek końca?, Dziennik 13.10.2007). Wydawało się... A mnie się wydaje, że Rosjanie mają do pana Gricuka słabość, o czym świadczy i to, że właśnie Gricuk, człowiek widać bardzo wszechstronny, został szefem "Petrolinvestu", spółki Ryszarda Krauzego, mającej zająć się eksploatacją pól naftowych leżących w rosyjskiej strefie wpływów. Czyż nie świadczy to o zaufaniu Rosjan do pana Gricuka? Powiedzmy zresztą wprost - nie jakichśtam "Rosjan", lecz czekistów z Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej ("Pamiętaj, że te pola są od federalnych" - powiedzieć miał Andrzej Kuna Ryszardowi Krauze w rozmowie telefonicznej podsłuchanej przez polskie służby). (Dorota Kania, Ropa od federalnych, Wprost 6/2008). Oprócz Rady Nadzorczej TVN i "Petrolinvestu" Gricuk zasiada też w radzie nadzorczej "Biotonu", w której spotykamy też Wojciecha Brochwicza, jedną z szarych eminencji Platformy Obywatelskiej byłego szefa kontrwywiadu UOP, którego jeszcze w tym tekście spotkamu (w kwietniu 2008 roku Brochwicz opuścił Radę Nadzorczą "Biotonu")...
Inne tematy w dziale Polityka