Jak wiadomo cokolwiek piszemy - piszemy o sobie. O sile tej prawdy można się przekonać czytając pokazujące się w gazetach podsumowania roku rządów gabinetu Tuska: rocznica stała się dla publicystów okazją do rzutowania na rząd swoich oczekiwań. I tak, dla jednych (Karnowski) Tusk, mimo wszystko, jakoś tam wciela w życie program IV RP, a dla drugich ("Polityka") przeciwnie - cały urok Tuska polega na tym, że z IV RP skończył (choć nie dość radykalnie). A skoro inni projektują na rząd własne pragnienia, ja dam upust swoim uprzedzeniom... Uważam zatem Platformę za siłę mutującą postkomunizm (bliżej mi więc do "Polityki", choć co ich cieszy - mnie martwi). I to właściwie wszystko, co chciałem powiedzieć, wiem jednak, że są czytelnicy-dziwacy, którzy lubią zwarte tezy podawane w formie rozwałkowanej. Nie jestem co prawda takim mistrzem wałka jak red. Krasowski (ten potrafi na siedem stron rozciągnąć myśl, która zmieściłaby się na połowie strony), no ale cóż - każdy orze, jak może. Jeśli więc ktoś ma ochotę na coś więcej niż "uważam PO za siłę mutującą postkomunizm", to proszę:
Reżim POPSL-u jest pierwszym po 1989 roku, który jawnie odwołał się do tradycji bolszewickiej: rządowi spece od propagandy nazwali przyspieszenie legislacyjne "rewolucją październikową". Jest to może drobiazg, ale drobiazg ogniskujący sprawy już nie drobne, takie jak charakter elektoratu PO czy stosunek mediów do rządu. Ostatecznie w związku ze sloganem "rewolucja październikowa" dałoby się wywołać wrzawę równą tej, którą wywołano po oświadczeniu posła Górskiego: oto rząd sięga po hasła kojarzące się jednoznacznie z formacją totalitarną i zbrodniczą. A tymczasem - cisza. Media nie huczą a i elektorat Platformy milczy, choć rzecz wydaje się nie do przyjęcia przynajmniej dla antykomunistów, za jakich ludzie Platformy się podają. Nie, nie uważam, oczywiście PO za partię "bolszewicką". Jeśli już miałbym sięgać po historyczne kostiumy, to zestawiłbym Platformę raczej z PZPR epoki Gierka - w sumie aideologiczną (acz formalnie marksistowską) partią władzy kierowaną przez nastawioną na konsumpcję oligarchię (jest tu nawet pewne podobieństwo języka. Slogany wymyślone przez speców od "propagandy sukcesu" mogłyby się przydać PR-owcom PO, gdyby nie zostały zużyte... ).
W PO nie mogłoby się zdarzyć nic, co przypominałoby wyjście Marka Jurka z PiS. Konflikt ideowy w partii, której klub parlamentarny mieści i Czumę i Kutza jest mało prawdopodobny, o ile w ogóle możliwy. Są w końcu granice, po przekroczeniu których "wewnętrzne zróżnicowanie" zmienia się w aideowość i Platforma te granice przekroczyła. Możliwe są, oczywiście konflikty oligarchów, czy podgryzanie się koterii, ale to inna rzecz. Platforma jest partią władzy, nie idei. I tu blisko jej do PSL, i do SLD - też. Gdy więc Palikot mówi, że Olejniczak mógłby odnaleźć się w Platforimie nie słychać zgrzytu, tak samo, jak nie zgrzyta stołeczna koalicja PO-SLD Partie dogadują się też lokalnie - ostatnio w Przemyślu. A w Kielcach - jak donosiła niedawno "Gazeta Polska" - pod sztandarem PO wrócił do gry niejaki Tadeusz Daszkiewicz, niegdysiejsza podpora SLD-owskiego układu, który zrodził "aferę starchowicką" (Przemysław Harczuk, Czerwona comorra kontratakuje, GP 795)
Przykłady takiej "konwergencji" dałoby się ciągnąć dalej. Ot, na przykład - minister Zdrojewski zrobił dyrektorem Instytutu Książki Grzegorza Gaudena, który był w latach 70-tych przewodniczącym komisji kultury w zarządzie wojewódzkim poznańskiego SZSP, później zaś został członkiem komisji kultury stowarzyszenia "Ordynacka" i - mimo solidarnościowego epizodu w latach 80-tych (w tym internowania) - uchodził za człowieka Kwaśniewskiego. A i na innych polach trwa postkomunistyczna ofensywa. IPN jest finansowo odchudzany, CBA - o ile dobrze słyszałem - ma stać się "przeźroczyste" dla ABW na czele którego stoją figury w typie Bondaryka i Skorży. Gdzie więc jest ta IV RP redaktorze Karnowski? Bodaj jedynym - wydaje się - realnym ruchem bijącym w postkomnizm wydaje się pomysł pozbawienia przywilejów emerytalnych esbeckiej drobnicy (o ile nie jest to makiaweliczna próba uwalenia sprawy przez radykalizację - Trybunał Konstytucyjny stanąłby pewnie na wysokości zadania, gdyby mu dać okazję)
A jak to wszystko przyjmuje elektorat PO? Z entuzjazmem. Wypada więc w tym miejscu oddać hołd platformerskim specom od propagandy - znają swój "target". Wiedzą, że starczy mu wirtualne zaspokojenie. Rzec można, że stosunek liderów PO do swoich wyborców dobrze oddaje opinia Romana Dmowskiego o Stronnictwie Polityki Realnej: "Na tym właśnie polega dobra orientacja psychologiczna kierowników stronnictwa polityki realnej, iż zrozumieli oni, że zwolennikom dać trzeba przede wszystkim pozory, że można w treści pozwolić sobie nawet na konsekwentną walkę z konserwatyzmem, byle się pozory, byle się frazes konserwatywny zachowało" (za: Maciej Motas, SPR - szkoła politycznego realizmu, Myśl Polska, 1705). Gdyby w miejsce "konserwatyzmu" wstawić "postkomunizm" - mielibyśmy żywy obraz Platformy. W tej sytuacji pomysł z "rewolucją październikową" wydaje się mało fortunny, bo i po co drażnić antykomunistyczną część elektoratu? Tu jednak pomocną dłoń podają media. Kierownicy PO wiedzą, że trzon ich elektoratu jest sterowany medialnie, jeśli więc media nie nagłośnią, tego czy owego - np., że wiceminister MSZ okazał się TW bespieki (który to już TW namierzony w tej ekipie?) - można z tym fantem nic nie robić. I nie robią...
Trudno więc zrozumieć tych politologów, którzy ogłaszają kres postkomunizmu. Jaki tam kres... Czy może nastąpić kres postkomunizmu, skoro ciągle czynna jest większość jego twórców i beneficjentów? Ostatecznie Platformę tworzą nasi starzy znajom z KLD i UDi. Jest to w ogóle problem naszej klasy polityczno-medialnej: zaskorupiała na amen. Pokazywali jakiś czas temu w "TVP Historia" film o rządzie Olszewskiego (prehistoria!). Gdyby nie różnice, które pojawiają się z upływem czasu (tusza, ilość włosów, zmarszczki, moda) można by puścić kawałki filmu w wiadomościach o 19.30 i wmówić publiczności, że to rzecz bieżąca. Aktorzy się nie zmienili. Także wśród dziennikarzy. Chudszy Lis, Olejnik - taka sama (nie wiem, albo pija krew dziewic, albo robi operacje plastyczne co dwa lata...), mignął nawet jakiś biegający z mikrofonem po Sejmie młodzieniec mocno przypominający Igora Janke... I tak się to kręci w tym kółku od lat. Schodzi się UD z KLD i mamy "nowość" - Unię Wolności. Potem z UW wychodzi część (większa) KLD i (mniejsza) część UD - i mamy nową nowość: Platformę Obywatelską. Młodzieżówka UW przepoczwarza się w młodzieżówkę PO - i też są "nowi"... A gdzie indziej - też nie lepiej. W ten sposób klasa polityczna zamrożona na szczytach od dwóch dekad ciągle jest "świeża". Zdumiewa tylko łatwość z jaką publiczność przyjmuje podobne numery i, że są politologowie ogłaszający kres postkomunizmu.... Nic z tego. Platforma, jako mix Kongresu Liberalno-Demokratycznego z Unią Demokratyczną, ma wpisaną w geny epokę lat 90-tych. Zjawisko to nazwałem sobie "kompleksem transformacji". Siły, które tuczyły się na "transformacji" nie mogą się od niego uwolnić.
Bo o ile partie nasze to efemerydy, o tyle trwalsze są ich zaplecza środowiskowo, towarzysko, finansowe. Wszystkie te "czerwone" (SLD), czy "zielone" (PSL - to akurat trwały szyld) pajęczyny wyrosłe na transformacji. Najlepiej mamy rozpoznaną "czerwoną pajęczynę" SLD, ale i o "ludowcach" da się to i owo powiedzieć. Zarys lantyfudiów ludowców znaleźć można w pracy "Z deszczu pod rynnę" Jacka Tittenbruma. Perłą w koronie jest BGŻ z siedzibą w budynku PSL (bank zresztą płacił, czy płaci partii za lokal wygórowany czynsz), a dalej idzie 1200 banków spółdzielczych i około 67 firm eksportowo-imporotowych handlujących z krajami postsowieckimi. Spotykamy tu takie figury jak Zbigniew Komorowski, szef "Bakomy", którą zakładał z Edwardem Mazurem, czy firmy w rodzaju wspominanej przeze mnie przy innej okazji "Agrotechniki". Swoje żerowiska mają i ludzie Platformy. Bardzo pouczającym, choć żmudnym zajęciem jest na przykład lokalizowanie w systemie bankowym ludzi kojarzonych z PO (KLD, UD). A jeśli prawdą jest, że PiS z kolei jest jakoś tam osadzony w SKOK-ach, to przyjęcie niedawno niekorzystnych rozstrzygnięć dotyczących kas urasta do rangi jednego z tych ważnych wydarzeń, które zostały zlekceważone przez kastę medialną. Środowiska, które przyjmują na danym etapie takie czy inne logo partyjne, nie mogą wystąpić przeciw swoim "twardym" zapleczom. A jeśli zaplecza te zbudowano na patologiach postkomunizmu - to nie spodziewajmy się zbyt wiele po PO i PSL. Sięgnijmy po tak miłe reżimowi analogie piłkarskie. PO wobec patologii III RP zajmuje pozycję podobną do tej, jaką Grzegorz Lato ma wobec patologii w PZPN. Lato, wybrany na fali krytyki porządków w związku gromko zapowiada odnowę, ale... czy ktoś wierzy, że da skrzywdzić ludzi powyżej pewnego poziomu? Nie da. Nie chce, a nawet nie może, bo sam w tym wszystkim tkwił po uszy. Podobnie liderzy PO - akceptują zasadę, że nie wolno zapuszczać się z "odnową" powyżej pewnego poziomu...
Spróbujmy ująć rzecz teoretycznie. Rafał Matyja w 129 numerze "Europy", w tekście "Wojna z układem", wyróżnił trzy aspekty postkomunizmiu: aspekt "systemowy", "policyjny" i "kulturowy". Pierwszy wziął od Jadwigi Staniszkis. Według niej korzenie postkomunizmu tkwią w latach 80-tych ubiegłego wieku. Wtedy to doszło do wspomaganej przez służby specjalne modyfikacji systemu wykraczającej poza logikę realnego socjalizmu. Podczas gdy oficjalnie wciąż sławiono przaśny socjalizm - na zapleczu rodził się nomenklaturowy kapitalizm. Dla Staniszkis była to "spontaniczna samoorganizacja" - system zaczął ograniczać własnych beneficjentów, więc zabrali się za jego modyfikację. Bierność rządu Mazowieckiego pozwoliła na kontynuację tych procesów (i zacieranie śladów), a gdy, około 1993, postkomuniści złapali drugi oddech - ruszyła budowa "kapitalizmu politycznego" na ogromną skalę. Aspekt "policyjny" przejmował Matyja od prof. Zybertowicza. Zybertowicz odmawia postkomunizmowi takiej dawki "spontanicznej samoorganizacji", jaką gotowa jest mu przyznać Staniszkis. Według Zybertowicza główną rolę w "transformacji ustrojowej" odegrały służby specjalne. Miały one dość sił, informacji i możliwości, by stać się pierwszym rozgrywającym. Za fasadą "demokratycznego państwa prawa" realizowany był więc rozgrywany przez służby plan wymiany "Kapitału" na kapitał. Z kolei na aspekt "kulturowy" zwraca uwagę Zdzisław Krasnodębski. Podnosi on fakt istnienia - jak ujmuje to Matyja - "rdzenia ideowego" postkomunizmu. Idzie tu o obronę "pewnych przekonań historycznych i światopoglądowych", relatywizację aktywności politycznej w PRL-owskim systemie władzy, wreszcie podważanie "tubylczych" tradycji narodowych. Słowem "rdzeń ideowy" obejmuje "wybielanie" PRL i produkcją optymistycznej mitologii III RP, a wszystko to w połączeniu z destrukcją kodów kulturowych mogących stać się alternatywą dla ideologii poskomunizmu. Do tych trzech aspektów postkomunizmu dodałbym czwarty - "mafijny". Jeszcze przed upadkiem "realnego socjalizmu" istniała szara strefa w której ramię w ramię operowały służby specjalne państw komunistycznych i przedstawiciele przestępczości zorganizowanej, także międzynarodowej. Zapewne wszystkie służby specjalne świata ciągnie do takich związków, tyle, że w przypadku służb bloku wschodniego związki te wykorzystano jako jedno z kół zamachowych "transformacji ustrojowej".
Wszystko to tworzy "macierz III RP", która warunkuje sposób funkcjonowania polityków, tzw. autorytetów, "dużego biznesu", dziennikarzy, prokuratorów, sędziów.... Próby demontażu, uszkodzenia, czy choćby dalej idącej modyfikacji matrycy wywołują u jej beneficjentów histeryczne reakcje obronne. Obecny konflikt polityczny dlatego właśnie jest tak zajadły, że dotyczy macierzy. To coś wykraczającego poza starcie lewica - prawica, czy postsolidarność vs postkomuna. Za partie postkomunistyczne uznać bowiem wypada partie działające na rzecz konserwowania stosunków panujących w III RP. Geneza partii nie ma już wielkiego znaczenia, choć pewne, choćby retoryczne jednak ma. Ze względów historycznych można partie postkomunistyczne podzielić na "postPZPR-owskie" (SLD) i postsolidarnościowe (Platforma Obywatelska, Demokraci.pl). Z tej perspektywy patrząc, również podział na partie "prawicowe" i "lewicowe" nie jest kluczowy. W ramach III RP funkcjonować może przecież i lewica i prawica (by nie nadużywać terminu "postkomunizm" nazwijmy je "systemowymi"). Prawicą "systemową" jest dziś Platforma Obywatelska (establishment III RP nie bez powodu uznał Tuska za zbawcę). "Wojna toczona przez PiS i PO miał do tej pory skutki śmieszne, żałosne, smutne, albo groteskowe. Krzyczano, płakano, jęczano po obu stronach w różnych momentach, ze demokracja się wali a państwo psieje. Ale były to raczej jęki, stęki i polityczne zabawy" - napisał kiedyś w swoim blogu Igor Janke. Myli się Pan, panie Igorze. To nigdy nie było "śmieszne, żałosne, smutne, albo groteskowe". To zawsze było bardzo poważne.
Poprzednie takie szarpnięcie przeżywaliśmy w 1992 roku. Jeśli potem, przez kilkanaście lat, był "spokój" to tylko dlatego, że siły usiłujące matrycę III RP rozmontować zostały skutecznie wypchnięte na margines. Do głównego nurtu powróciły około 2005 roku, i od tego czasu mamy "wojnę polsko - polską" (jak ochrzcili to w "Dzienniku"). Podłoże tak ostrych reakcji bywa różne. Jedni bronią macierzy bo niegdyś byli tajnymi współpracownikami bezpieki, inni zaangażowali życiorysy w III RP działając we froncie propagandowym osłaniającym "transformacje ustrojową" i obalenie jej pozytywnej mitologii mogłoby okazać się dla nich przykre, ktoś inny upasł się na "kapitalizmie politycznym"... Panuje przy tym najwyraźniej przekonanie, że podważenie choć jednego ważnego filaru wywoła reakcję łańcuchową i w efekcie wywrotkę systemu. Macierz jest więc broniona kompleksowo. Przeciwnik lustracji prawdopodobnie będzie zarazem obrońcą WSI, pogromcą "tropicieli afer" i zdeklarowanym wrogiem "teorii sposkowych". Mam na myśli realnych obrońców a nie retorykę. Jedno z drugim nie zawsze się wszak pokrywa. Michnik może "opowiedzieć się" za pełnym otwarciem archiwów IPN (zdarzyło mu się coś takiego), ale to jeszcze nie robi z niego realnego zwolennika otwarcia. PO mogła stawiać ostre diagnozy III RP, tylko cóż z tego skoro i jako opozycja i - co ważniejsze - jako ekipa rządowa wcale się tymi diagnozami nie kierują? Dziś Platforma najwyraźniej próbuje "odkręcić" nawet (przede wszystkim?) skutki likwidacji WSI za którą głosowała. Zawsze warto więc patrzeć na realne działania i jeśli - dajmy na to - ludzie z bezpieczniackiego zaplecza Wałęsy i Wachowskiego robią karierę w ekipie Tuska to trudno o lepszą ilustrację stosunku tej ekipy i do postkomunizmu. Platforma chce grać w ramach macierzy.
Oczywiście postkomunizm ewoluuje (ale w tym właśnie rzecz, że pozwala mu się na ewolucję, zamiast gada dobić). W ciągu ostatnich lat to i owo się zmieniło, więc model postkomunizmu musi być twórczo dostosowany do nowych czasów. Ale to pewnie da się zrobić. Patrząc z tej perspektywy - ciąg Tuska do prezydentury wydaje się całkiem racjonalny. Owszem: z punktu widzenia władzy politycznej stanowisko prezydenta jest dużo mniej pociągające od stanowiska premiera. Pamiętajmy jednak co z prezydenturą potrafił zrobić Kwaśniewski. Otóż, jak zaświadcza Józef Oleksy: "Prawda jest taka, że cały kapitalizm polityczny stworzył Kwaśniewski". Oleksy przesadza rzecz jasna. Wznoszenie kapitalizmu politycznego to proces rozciągnięty w czasie, skomplikowany i przekraczający siły jednego człowieka, niechby i prezydenta. Kwaśniewski co najwyżej udoskonalał i spijał śmietankę. Musiał mieć przy tym spokój w parlamencie i osłonę medialną. I miał je, a i Tusk może liczyć na jedno i drugie. Niewykluczone więc, że powiedział sobie coś w stylu: "teraz k... ja będę preziem tego układu!". Co ciekawe dawniej Tusk nie ukrywał, że bardzo interesuje go ten specyficzny rodzaj władzy. Krzysztof Wyszkowski przypomniał niedawno wywiad, jakiego Tusk udzielił w 1991 roku "Gazecie Gdańskiej". Tusk mówił: "...chodzi o budowę infrastruktury, która liberałom bardzo odpowiada. To są miejsca, też raczej schowane: izby gospodarcze, stanowiska w administracji. Chodzi o utrzymanie pewnych elementów władzy niezależnie od gry parlamentarnej. W tej chwili widzę już, jak można rozsądnie i skutecznie wpływać przez istnienie w tych strukturach nie do końca politycznych. Rola liberałów zależeć będzie nie tylko od liczby mandatów, ale też od tworzenia rozmaitych lobbies, obecności w strategicznych miejscach, a jest ich znacznie więcej niż te trzy przy Belwederskiej, Ujazdowskiej i Wiejskiej". Zapytany o swoją specjalność Tusk odparł: "Jest to działanie często na styku polityki i biznesu (...). Widzę niemal namacalnie, że polityka nie rozgrywa się na ekranach telewizorów, ale jest gdzieś tam schowana" (za: Krzysztof Wyszkowski, Macher z majchrem, GP 766). To już prawie program, a może nawet doktryna (polszewizm?). Nie przypuszczam, by coś się zmieniło w tym względzie, a Pałac Prezydencki zdaje się być niezłym miejscem do rozciągania sieci wpływów i obsadzania "swoimi" ich punktów węzłowych.
Rzecz prosta Platforma nie startuje od zera. Jej ludzie, jako się rzekło już od dawna w takich sieciach tkwią. Ale zawsze może być lepiej. Swoją drogą - pewnie dałoby się stworzyć "mapę" tych sieci wpływów- gdyby nasi dziennikarze nie byli tak... (leniwi? strachliwi?). Niemniej - czasem coś odkrywają. Ciekawa nieformalna struktura mignęła na przykład w poświęconym. Krzysztofowi Bondarykowi artykule, który wydrukował "Dziennik". Pojawił się tam wątek tzw. "Bandy Czworga do Ochrony przed Kontrolą Państwową". Otóż, według donosu jaki trafił do ABW od kogoś związanego z jedną z firm telekomunikacyjnych "...w czterech spółkach zajmujących się telefonią komórkową za podsłuchy odpowiada grupa dobrych znajomych z czasów UOP. Anonim sugeruje, że owa czwórka wymienia się tymi supertajnymi informacjami, a dodatkowo - pod pretekstem sprawdzania jakości połączenia - sama prowadzi nielegalną rejestrację wybranych rozmów. Czterech znajomych w czterech firmach. Stąd ta nazwa: Banda Czworga". W związku z powyższym brak jest gwarancji, że podsłuchy zakładane grubym rybom będą dla podsłuchiwanych tajemnicą... Potwierdza to jeden z informatorów dziennikarzy "Dziennika": "Wszystko to uznaliśmy za prawdopodobne. Nasze podejrzenia rosną, gdy zaraz po zleceniu na podsłuch osobie X. ta osoba przysyła nam pismo z pytaniem, dlaczego jest inwigilowana! To już wygląda na jawną kpinę, ale na zebranie materiału procesowego i wnioski do prokuratury nie mamy szans". W skład "Bandy Czworga" wchodził ponoć Krzysztof Bondaryk związany z "Erą", całością kierować miał zaś znany skądinąd pan Brochwicz... Tomasz Butkiewicz, Luiza Zalewska, współpraca Robert Zieliński, Dziennik, 24 maja 2008). "Banda Czworga" wygląda na coś w rodzaju "instalacji alarmowej" stojącej na straży interesów i bezpieczeństwa figur bogatych a wpływowych (Bondaryk ma związki z Solorzem, Brochwicz z Krauzem).
Tak więc ludzie PO partycypują we władzy wyprowadzonej poza struktury formalne, ale nigdy nie jest na tyle dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Można na przykład powiększyć zakres autonomii (dziś los PO bardzo mocno zależy od kaprysów właścicieli "dużych mediów", co musi być dla liderów Platformy drażniące...). Wydaje się więc, że ambicją rządzącej Platformą oligarchii (można ją chyba nazwać "zakonem KLD"?) jest zajęcie możliwie korzystnej pozycji w polu sił konstytuujących macierz postkomunizmu: nie dać się bez reszty skolonizować najbardziej hardcorowym ośrodkom III RP, ale też nie wierzgać za mocno, bo mogłoby się to źle skończyć. Zresztą - na wierzganie nie pozwala Platformie - czyli miksowi KLD z UD - dręczący ją "kompleks transformacji". Być może Platformie się uda. Paradoksalnie pomaga jej stosunkowo silna pozycja sondażowa PiS - możliwość powrotu "strasznych Kaczorów" skutecznie uzależnia od PO establishment III RP nie pozwalając mu na lansowanie kolejnej wersji "odnowionej lewicy". Tylko co my będziemy mieli z ewentualnego sukcesu Platformy? Łatwiejszego do strawienia niż Kwaśniewski "prezia" i mniej ostentacyjny "kapitalizm polityczny"? Bo w to, że w ramach macierzy możliwa jest, tak ukochana przez redaktorów "Dziennika, "modernizacja" wierzą już chyba tylko red. Krasowski z red. Michalskim (i - rzecz jasna - "młodzi, wykształceni z dużych miast" głosujący na PO). Macierz zbyt skutecznie patologizuje szczyty polskich elit , w związku z czym ich przedstawiciele gros sił poświęcają kręceniu bynajmniej nie wolnorynkowych interesów i pilnowaniu "żeby się nie wydało", nie mając ani czasu, ani ochoty, ani nawet możliwości na działanie pro publico bono. Ale może jestem zbytnim pesymistą...
PS
Na koniec - uwaga o estetyce. Pewni publicyści twierdzą, że rządzą nami teraz ludzie wyglądający bardziej elegancko i inteligentnie, niż to jeszcze niedawno bywało. Przypominam sobie te słowa zawsze gdy widzę tryskające uczciwością lico ministra Ćwiąkalskiego, myślącą twarz wicepremiera Schetyny, trzeźwe spojrzenie (i elegancki wąs) ministra Drzewieckiego czy subtelne rysy ministra Sawickiego (nie wspominając już o młodzieńczym idealizmie bijącym wprost z posła Karpiniuka lub sprężystej sylwetce i światowej fryzurze przewodniczącego Chlebowskiego...). Każdy, kto chce poobcować sobie z ludźmi prezentującymi się elegancko i inteligentnie może rzucić okiem tutaj:
http://snowden.blog.pl/archiwum/index.php?nid=13874910
PS 2
Gdy kończyłem pisać tekst na rocznicę rządu Tuska trafiłem nagle na klucz, który - zdaje się - pozwala zrozumieć istotę konfliktu politycznego z jakim mamy do czynienia w Polsce. Klucz, niestety, ma się nijak do tez jakie stawiam we wpisie rocznicowym. Jest to klucz rasowy, a jego odkrycie zawdzięczam awanturze jaką wywołał poseł Górski swoim oświadczeniem o końcu cywilizacji białego człowieka. Zamiast się oburzać, zadałem sobie pytanie: czy teorie rasowe mają jakąś moc objaśniającą rzeczywistość? Rzuciłem więc przez ich pryzmat okiem na naszą scenę publiczną, i okazuje się, że - mają. Rzecz ma się tak: w Europie dominują cztery typy rasowe: nordyczny, laponoidalny, armenoidalny oraz śródziemnomorski. W Polsce natomiast spotyka się mieszaninę typu nordycznego z laponoidalnym do tego dochodzi pewien dodatek typu śródziemnomorskiego. Taki mix nazywa się subnordycznym. Cechy charakterystyczne dwóch głównych składników typu subnordycznego wyglądają zaś tak:
1. Typ nordyczny charakteryzuje się smukłą budową ciała, jasnymi oczami, włosami blond, pociągłą twarzą i wąskim nosem.
2. Typ laponoidalny: niski wzrost, włosy ciemne, oczy brązowe, twarz krótka, dość szeroka, a nos - słabo wydatny z zadartym koniuszkiem.
Dodajmy, że rozkład geograficzny poszczególnych składników typu subnordycznego nie jest równomierny. Im bardziej na północ, tym większy jest bowiem udział typu nordycznego, a im bardziej na południe - laponoidalnego (acz po powojennych migracjach zasada ta nie jest już tak mocna, jak wcześniej). Jak łatwo zauważyć budowa ciała Donalda Tuska bliższa jest typowi nordycznemu, podczas gdy sylwetka Jarosława Kaczyńskiego odpowiada raczej kanonom typu laponoidalnego. Ale to jeszcze nie wszystko. Jeśli zestawimy mapę wyborczą Polski z mapą ilustrującą nasilenie cech nordyckich lub laponoidalnych to zauważymy, że poparcie dla PO największe jest na terenach "nordyckich", a dla PiS - laponoidalnych Oczywiście można by wziąć pod uwagę i składnik śródziemnomorski (mapy jego stężeń nie znam, ale kto wie, czy taka enklawa nie występuję w okolicach ulicy Czerskiej w Warszawie...). Wobec powyższego wydaje się oczywiste, że konflikt polityczny w Polsce ma podłoże rasowe. Pozostaje jeszcze odpowiedzieć na pytanie: dlaczego typ śródziemnomorski sprzymierzył się z nordyckim, skoro - historycznie rzecz biorąc - miał z nim nieprzyjemne przejścia?
(o rasach za: Bronisław Tumiłowicz, Dziś prawdziwych Polaków..., Przegląd 464)
Inne tematy w dziale Polityka