9 kwietnia 2003 roku wyzwalające Irakijczyków od Irakijczyków wojska amerykańskie dotarły do serca Bagdadu, gdzie natknęły się na wielki pomnik Saddama Husajna. Wkrótce potem, na ekranach telewizorów zobaczyliśmy niezidentyfikowanych osobników z zapałem obalających ów monument. Kim byli obalacze? Różnie o tym mówią. Tak czy owak - pomnik trafił szlag. I nikt po nim nie płakał - przynajmniej nie w Polsce. Uznano widać, że wyzwoleni od Irakijczyków Irakijczycy mają prawo do podobnych brewerii (pomnik zresztą, szczerze mówiąc, był paskudny). Przypominają mi się te zamierzchłe czasy, gdy czytam w naszej prasie płomienne mowy w obronie przeróżnych pomników nastawianych przez władców PRL. A mamy właśnie wysyp takich tekstów - w związku z renesansem projektów dekomunizacji przestrzeni publicznej. Widać – zdaniem niektórych - pewne przyjemności są zastrzeżone dla Irakijczyków, Polacy zaś muszą męczyć się z monumentami sławiącymi ich tyranów do końca świata i o jeden dzień dłużej (jak ująłby to największy autorytet III RP). Niedawno trafiłem na następny artykuł z tego cyklu - w "Polityce" Piotr Skórzyńskiegi broni pomnika „utrwalaczy władzy ludowej” autorstwa Władysława Hasiora.
A było to tak: na górze Snozka pod Czorsztynem Hasior postawił (sądząc po zdjęciach – wyjątkowo szpetny) pomnik upamiętniający „wiernych synów ojczyzny poległych na Podhalu w walce o utrwalanie władzy ludowej”. Pomnik nie tylko stał, ale i świstał na wietrze, był to bowiem „pomnik grający” (elementy grające zdemontowano jednak jeszcze w 1966, bo grały ludziom na nerwach i płoszyły zwierzynę). Na ten właśnie pomnik zamachnęli się dekomunizatorzy: posłanka Paluch z Posłem Rybickiem. Chcą oni, by pomnik zniknął, Piotr Skórzyński uznał ten pomysł za „idiotyczny”. Pomnik Hasiora jest zresztą ulubionym bohaterem obrońców ubelisków, a to z tego powodu, że w epoce „terroru awangardy” da się go publiczności przedstawić jako wybitne dzieło sztuki. W tę właśnie trąbkę dmie Skórzyński szantażując czytelnika orzeczeniami w stylu: „nikt kto zna się na sztuce nie znajdzie argumentu, dlaczego pomnik miałby tam „nie sterczeć”. Jeszcze ostrzej w obronie ubelisku Hasiora w "GW" stawał niedawno Roman Pawłowski. O pomyśle likwidacji pomnika "utrwalaczy" pisał on tak: "To czyste barbarzyństwo. (...). Propozycje posłanki Paluch i posła Rybickiego przypominają fanatyzm afgańskich talibów, którzy w 2001 r. wysadzili w powietrze bezcenne posągi Buddy, bo były sprzeczne z ich wiarą. Idąc za tą prymitywną logiką, trzeba by zniszczyć wiersze Ważyka, Broniewskiego, symfonie Prokofiewa, nagrania von Karajana. Wszystkim im można zarzucić, że tak czy inaczej czcili XX wieczny totalitaryzm"
Sprowadzanie rzeczy do absurdu to – jak wiadomo - ulubiona metoda polemiczna w „GW”, więc my też spróbujmy, tylko – w drugą stronę. Niszczyć pomniki przeszłości to barbarzyństwo - przekonują nas obrońcy ubelisków. Przestrzeń symboliczna umeblowana została przez historię tak, a nie inaczej, i trzeba się z tym pogodzić - mówią. No cóż.... Gdyby trzymać się konsekwentnie tej filozofii, Jerozolima powinna zwać się Colonia Aelia Capitolina, a ulica Piotrkowska nosić imię Adolfa Hitlera (o ulicę Piotrkowską w jakim mieście mi chodzi? Rzecz prosta - w Litzmannstad!). Ostatecznie zamianę Jerozolimy w Colonię Aelię Capitolinę a ulicy Piotrkowskiej w ulicę imienia Hitlera udało się kiedyś skutecznie przeprowadzić. Może i było to barbarzyńskie, ale my nie chcemy być barbarzyńcami i szanujmy wyroki historii.... Tu usłyszę, że idę w absurdzie dalej niż Pawłowski. Bo przecież czym innym jest, powiedzmy, przywrócenie nazwy Katowice w miejsce Stalinogrodu, a czym innym niszczenie rzeczy zbudowanych przez komunistów od podstaw, na przykład – pomników „utrwalaczy władzy ludowej”. Jeśli już takie pomniki w ogóle burzyć, to – na gorąco, jak w Bagdadzie, czy w Warszawie, gdzie skasowano posąg Dzierżyńskiego. Ale na zimno, po latach... Nie wypada. Bo ja wiem? Po pierwsze – osobnicy obdarzeni przekleństwem dobrej pamięci pamiętają, że w 1989 roku też byli aktywni obrońcy postPRL-owskiej „infrastruktury symbolicznej” (ci sami, co i dziś), więc dla nich zwyczajnie nie ma „właściwego momentu”. A po drugie – nie jest prawdą, że niszczenie zabytków „na zimno” to rzecz właściwa tylko talibom. Berliński zamek Hohenzollernów, na przykład, wyburzono - z powodów ideologicznych - dopiero w roku 1950-tym. Dziś Niemcy zastanawiają się, czy aby nie warto go odbudować - na miejscu rozbieranego NRD-owskiego Pałacu Republiki (właśnie tak! Niemieccy barbarzyńcy skasowali wybudowany za Honeckera pałac). Ale – nie musimy sięgać aż do Berlina. I u nas nie brak „talibów” mających względem pewnych zabytków niszczycielskie zapędy...
Oto, w dwóch sandomierskich kościołach, od 300 lat wiszą obrazy przedstawiające Żydów mordujących chrześcijańskie dziecko. Czy faktycznie miał miejsce podobny epizod? Może tak, może nie - nas interesuje dziś sztuka. Ta zaś powinna być wolna. Artyści mają wszak prawo do swoich wizji i transgresji - jak słyszymy przy różnych okazjach, a mówią to ludzie z kręgów, w których obraca się Roman Pawłowski. Zdaje się zresztą, że to właśnie on lansował teatr "brutalistów" szpikujących swoje dramaty makabrami, przy których mord z sandomierskich obrazów wypada dość blado. I nie brak było takich, którzy twierdzili, że "brutaliści" przekazują nam jakieś prawdy, choć fabuły ich sztuk opierały się na fikcji. Z kolei Paweł Wroński oświadczył niedawno, że nie należy pozbawiać telewidzów możliwości oglądania PRL-owskich seriali, bo wszyscy mają prawo, żeby to zobaczyć, a jak ktoś jest głupi – to się będzie na tym uczył historii. Czy nie powinniśmy podobnie potraktować obrazów z Sandomierza? A jednak "Gazeta Wyborcza" i "Tygodnik Powszechny" kilka, a może już kilkanaście lat temu zagięły parol na te malowidła i co jakiś czas odgrzewają temat prowadząc akcję mającą za cel usunięcie obrazów sprzed oczu publiczności. Ostatnią odsłonę tej akcji mieliśmy niedawno w postaci wywiadu Anny Bikont z Joanną Tokarską Bakir, antropolożką kultury specjalizującej się w stosunkach polsko-żydowskich. Tokarska Bakir z kółkiem akolitek buszowały właśnie w okolicach Sandomierza i doszły do wniosku, że obrazy ciągle sieją spustoszenie w umysłach tamtejszych tubylców (swoją drogą: że też ja nigdy nie trafiam na podobne badaczki. Naopowiadałbym im takich rzeczy, że miałoby się na czym doktoryzować czterech magistrów....). Zespół antropologiczny przejął się tym faktem do tego stopnia, że wyszedł z roli i zamiast tylko badać wziął się do destrukcji obiektu badań. I odniósł sukces. "Największy z tych obrazów został niedawno zasłonięty, do czego w skromnym zakresie mogliśmy się przyczynić także i my" - pochwaliła się antropolożka Annie Bikont.
No i proszę - Bakir przyłożyła rękę do pozbawienia miłośników kultury możliwości obcowania z zabytkami i dziełami sztuki a nikt jakoś nie nazywa jej "talibką". Zdaje się przy tym, że jej zespół jest cięty na sandomierskie obrazy mocniej, niż talibowie na posągi Buddy, skoro w wywiadzie czytamy takie rzeczy: "Pani studenci odreagowali Sandomierz przy pomocy artysty Artura Żmijewskiego, który ofiarował im wielką reprodukcję obrazu sandomierskiego, by z nim zrobili na co tylko mają ochotę. Podpalali, cięli na kawałki, chowali do skrzyni". Tokarska-Bakir nie jest zresztą jedyna ze swoimi niszczycielskimi zapędami. Ksiądz Czajkowski, na przykład (wtedy jeszcze na etacie autorytetu moralnego) prowadził krucjatę przeciw pieśni "Ludu mój ludu" twierdząc, że jest ona "pełna fałszywych oskarżeń pod adresem Żydów". A gdy rozmawiający z księdzem dziennikarz "Życia Warszawy" zauważył, że "trudno poprawiać pieśń" Czajkowski rezolutnie odparł: "W innych krajach to zrobiono. Zrewidowano ludowe pieśni, misteria pasyjne, niektóre teksty poprawiono, inne usunięto. Dba się też o właściwe śródtytuły i przypisy w wydaniach Biblii". Dodajmy: ksiądz Czajkowski nie uchodził za barbarzyńcę, choć chciał iść naprawdę daleko. Bo trudno przecież o głębszą ingerencję w kulturę, niż „przycinanie” misteriów, liturgii i świętych ksiąg. No ale właśnie dlatego chce się je przycinać, że to takie ważne...
Pozostałościom po PRL do podobnej wagi daleko, niemniej - są ważne na tyle, by obóz postkomunistyczny – od „GW” po „Politykę” – stawał w ich obronie do upadłego. W tym punkcie, ci piewcy haseł w rodzaju „wybierzmy przyszłość” sami stają się naraz zawołanymi konserwatystami wzywającymi innych konserwatystów do trzymania się swoich zasad. Gdy więc na porządku dnia staje kwestia kasowania ubelisków rozlega się wołanie, że prawica, a więc konserwatyści, nie powinna pomników burzyć – skoro szanuje tradycję. No cóż, powoływanie się na tradycje historyczne jest w takich sprawach bardzo ryzykowne. Ostatecznie tradycja burzenia pomników jest tylko trochę młodsza od tradycji ich stawiania. Konkretnie: młodsza o tyle czasu, ile upłynęło od chwili postawienia pierwszego pomnika, do chwili obalenia pierwszego pomnika. Niewykluczone, że ten czas liczy się w minutach i, że szło o ten sam pomnik. Krótko mówiąc: wszelkiego rodzaju pomniki od - niemal - zawsze - burzono na potęgę i będzie się je burzyć w przyszłości. I nie trzeba do tego talibów. Czasem wystarczy pani Tokarska Bakir z uczennicami (nawiasem mówiąc - mam wrażenie, że gdyby przyszło do burzenia pomnika Dmowskiego pani Bakir pierwsza gnałaby z młotkiem, o ile - rzecz prosta - nie wyprzedziłby jej Roman Pawłowski). A jeśli komuś ciągle się wydaje, że kasowanie pomników nie przystoi naszej cywilizacji to powiem tak: ojcowie tej cywilizacji, starożytni Rzymianie, też pomniki burzyli. Mieli nawet oficjalną nazwę dla takiej praktyki - damnatio memoriae, czyli - potępienie pamięci. Komuniści zasłużyli zaś na "potępienie pamięci" jak mało kto. Ale nie chcę niszczyć rzeźby Hasiora. Jeśli faktycznie- jak przekonuje nas pewna pani - jest ona "niewątpliwie najoryginalniejszym pomnikiem polskim i rewelacją jedyną tego rodzaju w skali świata" można wystawić ją na sprzedaż. Marszandzi powinni się zabijać o takie cudo...
Ale pomniki – to nie jedyny problem. Są jeszcze trupy. Musicie bowiem wiedzieć, że postkomuniści szanują martwe kości towarzyszy z PZPR bardziej, niż – powiedzmy - żywe, ale nieokreślone ideologicznie ludzkie płody - te ostatnie można usuwać z miejsc pobytu jako "nie będące ludźmi", komunistyczne trupy tymczasem są nietykalne, przez wzgląd na „szacunek dla zwłok”. Gdy więc w "Dzienniku" zasugerowali, że z Alei Zasłużonych można by usunąć figury w rodzaju Bieruta - w "Polityce" z miejsca uaktywnił się Ludwik Stomma wywodząc, że na paryskim cmentarzu też leżą różne ciemne typy i nikomu to nie przeszkadza (nie odniósł się jednak do faktu, że w przypadku Polski idzie o Aleję Zasłużonych). Swoją drogą – ciekawa sprawa z tym „szacunkiem dla zmarłych”. Gdybym nocą zakopał w Alei Zasłużonych kości babki następnego dnia by je wykopano, jako pogrzebane nielegalnie, choć - jako żywo - moja babka pasuje do Alei Zasłużonych lepiej od Bieruta już choćby przez wzgląd na to, czego nie zrobiła. A jednak jej kości wyleciałyby z Alei nimby ktoś policzył do trzech i nikt nie mówiłby przy tym o braku szacunku. Za to gdybym przy pomocy ościennego mocarstwa, mordując i paląc, objął w Polsce władzę - mógłbym chować z honorami kogo bym chciał i kto wie czy nie znaleźliby się później osobnicy w rodzaju Stommy, którzy uznaliby rzecz za warte obrony "dziedzictwo historii". Mamy tu więc do czynienia z czymś w rodzaju gry w "ostatniego łajdaka" - wygrywa ten, kto rozstawia po kątach innych jako ostatni a potem przekonuje graczy, że "od teraz zachowujemy się porządnie". Nazistom - jak wiadomo - nie udało się tej gry wygrać, ale wynik komunistów jest już dużo lepszy. I jak się tu nie denerwować? Wpada nam do domu jakaś banda, bije dziadka, gwałci wnuczkę, grabi na potęgę, a gdy już zaprowadzi swoje porządki jej herszt oświadcza: a teraz będziemy "demokratycznym państwem prawa"; nie ruszajcie nas, bo to godzi w standardy cywilizacji zachodniej. A do tego jeszcze każą nam trzymać zezwłok założyciela bandy wśród zasłużonych... Co prawda, gdyby przyjrzeć się dokładniej, okaże się pewnie, że w ten miej więcej sposób kształtowały się bodaj wszystkie tzw. „demokracje liberalne”, ale to jeszcze nie powód, żeby odpuszczać komunistom. To my bądźmy „ostatnimi łajdakami”! Odesłać zezwłok Bieruta na Kreml! Na koszt odbiorcy – rzecz jasna...
Cytowane
Piotr Skórzyński, Uwierające organy, Polityka 2682
Roman Pawłowski, Talibowie z Podhala, GW 11.11.2008)
Arnold Bartetzky, Czyje miasto, Respublica Nowa 3/2008.
Malarz tylko psa wymyślił, GW 22.22.2008
Kto czyta nie błądzi, NCz! 721
Inne tematy w dziale Polityka