piko piko
1515
BLOG

Lampasz - wspomnienia z wakacji

piko piko Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 23

Droga wiodąca do celu naszej wakacyjnej podróży zapowiadała piękne beztroskie chwile, czas spędzony w uroczym miejscu, czas kontaktu z czystą przyrodą, czas wolny od codziennych trosk. Jechaliśmy powoli z otwartymi oknami, z obu stron przesuwał się świetlisty las z niskim poszyciem, co jakiś czas widać było połyskującą srebrem taflę wody, zapach wilgotnego lasu przyprawiał o zawrót głowy. Zza każdego zakrętu, zza każdego wzniesienia wyłaniał się widok niby ten sam – las, jezioro, las, zarośla - ale nie monotonny, grający różnymi odcieniami zieleni, kojący oczy.

Basia śledziła oprócz zmieniających się krajobrazów mapę, stawała się coraz bardziej czujna, wszystko wskazywało, że zbliżamy się do celu podróży. Wypatrywaliśmy drogowskazu do Ośrodka Wypoczynkowego „Lampasz” nad jeziorem Lampackim. Wcześniej mijaliśmy różne ładne, kolorowe tabliczki wskazujące drogę do stanic wodnych, gospodarstw agroturystycznych czy pensjonatów i oczekiwaliśmy podobnej informacji. Niestety nic takiego nie wpadło w oko.

- Musiałeś przeoczyć, zawracaj – stwierdziła kategorycznie, więc zawróciłem. Faktycznie po kilkuset metrach, przed wjazdem w poprzeczną zarośniętą drogę, pokrytą dziurawym asfaltem, stał na kijku mocno spłowiały, o nieokreślonym kolorze, dykciany drogowskaz z napisem:

„Osr….ek …WP ..ampasz
Zapra..my


Żona spojrzała jakoś dziwnie na mnie, a ja by rozładować atmosferę powiedziałem:
- no cóż kochanie - przyroda jest okrutna dla wytworów rąk ludzkich – i wjechałem na drogę prowadzącą ku naszemu celowi...


Miejsce dwutygodniowego pobytu zostało - na moje szczęście – wybrane przez większe grono. Lokalizacja miała być na Mazurach poza uczęszczanymi miejscami (żadne Mikołajki czy inne Ruciane), ogólnie cisza, spokój, blisko przyrody, no i dobre warunki lokalowe oraz wyżywienie, by nasze Panie nie musiały zajmować się garami.

Jedna z osób słyszała, że wszystkie nasze oczekiwania spełni ośrodek „Lampasz” nad jeziorem Lampackim, skąd zaczyna się spływ Krutynią. Poza tym było tanio, więc wybór został jednogłośnie zaakceptowany. Co prawda pojawiły się pojedyncze głosy, że nie widać tego ośrodka w żadnym spisie polecanych, ani w internecie. Głos został zignorowany, bo były to czasy, że jak czegoś nie dało się wyguglać to nie oznaczało - jak teraz - że to coś nie istnieje.

Więc w słoneczne lipcowe popołudnie jako pierwsi przekraczaliśmy progi Ośrodka. Powitała nas przyjaźnie otwarta na oścież brama. Co prawda lewe skrzydło tej bramy wisiało tylko na jednym zawiasie, ale to w sumie nieistotny szczegół. Brama też wyglądała jakoś dziwnie, a może nie tyle dziwnie co samotnie, bowiem nie stanowiła logicznego ciągu z parkanem, który powinien okalać teren. Po prostu parkanu nie było - zostały tylko zardzewiałe słupki.

Natomiast teren był na pewno mało uczęszczany, rozległy i piękny w swojej dzikości. Jadąc powoli w kierunku centrum Ośrodka mijaliśmy urocze domki wtopione w bujną roślinność. Tak jak chcieliśmy była cisza, spokój, ani żywego ducha. Na końcu drogi teren stawał się mniej zalesiony i zielony, i w końcu ukazał się w pełnej krasie centralny budynek Ośrodka. Na jego widok Basieńka beznamiętnie wycedziła:
- o k…wa! .


Po tym stwierdzeniu zapadła w samochodzie cisza zakłócana tylko odgłosami przyrody – poszumem drzew, krzykami spłoszonego ptactwa. Przed nami jawił się betonowy dwupiętrowy budynek do którego prowadził lekko zarośnięty trawą podjazd. Budowla składała się jakby z trzech brył, które nie specjalne komponowały się ze sobą.

Część centralna patrzyła na nas wielkimi szarymi oknami, posiadała też taras. Do niej przyklejona była druga część z mniejszymi okienkami, których ilość malała w miarę zbliżania się do części trzeciej, którą stanowił wielki prostopadłościenny komin. Nie dymił. Całość przypominała karykaturę okrętu lub jakieś przemysłowej konstrukcji.

- Zobacz jak tu ładnie – zagadnąłem do Basi, piękny las, jezioro tuż, tuż i nawet pomost jest, i kajaki.
- G d z i e ś   t y   m n i e   p r z y w i ó z ł …? – spytała. W głosie było słychać niebezpieczne wibracje.
- Do Ośrodka FWP… „Lampasz” – odczytałem niewyraźny napis z tabliczki przy wejściu do budowli, poczym szybko dodałem,
chodźmy się zarejestrować, przecież nie będziemy tu mieszkać, mamy mieć któryś z tych ładnych domków w lesie.

We wnętrzu bił przyjemny chłód od lastrykowej podłogi oraz specyficzny zapach pochodzący zapewne z kuchni, która musiała być w pobliżu. Część ścian pokrywała zabejcowana na ciemny kolor boazeria. Po chwili bez specjalnego wzywania pojawiła się w hallu elegancko ubrana i mocno uczesana kobieta, zajęła miejsce za kontuarem i spytała,
- na pobyt?
Widziałem, że żona już coś chce powiedzieć, więc szybko zareagowałem,
- tak, na pobyt od 14 do 27, mamy rezerwację razem ze znajomymi - i szybko podałem dowód osobisty.
Kobieta coś tam zapisała, podała karteczkę z numerkami na posiłki i klucz zaopatrzony w drewniany brelok w kształcie bardzo dużej gruszki.
- Kemping 7, posiłki o 9, 13, 17, nie spóźniać się, sprzęt wodny do wynajęcia od 9 do 10. Teren nie jest chroniony, wartościowe rzeczy można zdeponować w recepcji, samochód zostawić na parkingu. Nie palić ognisk. Przyjemnego pobytu. Poczym zniknęła jak się pojawiła.

Popatrzyłem na plan Ośrodka, przyklejony do tablicy informacyjnej, celem zlokalizowania „kempingu nr 7”.
Żona nic nie mówiła, było widać, że zeszło z niej całkiem powietrze.
- Nie martw się Basieńko, najgorsze mamy za sobą, najważniejsze że będziemy mieć fajne towarzystwo i miły domek w lesie.
 


Jadąc w kierunku naszego domku napotkaliśmy wjeżdżającą akurat Grażynę, która poleciła Ośrodek. Pomachaliśmy do niej wesoło i daliśmy znak, że jest OK.

Podjazd pod sam próg uniemożliwiały krzaczory, ale nie było problemu, bo odległość do pokonania była niewielka. Domek z bliska już nie był tak ładny jak z daleka. Co prawda widać było, że całkiem niedawno starano się nadać mu dawną świetność, ale jakby trochę nie wyszło. Cały był pomalowany na brązowo farbą olejną, ramy okienek były zielone. Posiadał mały ganek z balustradką na który wchodziło się po dwóch schodkach, ponieważ „kemping” nie spoczywała na ziemi tylko na pustakach - po kilku w każdym rogu.

- Otwieraj, chcę zajrzeć zanim wniesiemy bagaże.
- Ok, najdroższa.
Co prawda nie wyobrażałem sobie sytuacji, że „nie wnosimy bagaży”, ale nie chciałem teraz rozwijać tego tematu. Po krótkim szamotaniu z zamkiem udało się przekręcić klucz. Energiczne szarpnięcie drzwiami oderwało przyschniętą olejną farbę od futryny i domek stanął otworem.

Pierwsze wrażenie nie było najgorsze może dlatego, że było ciemnawo. Wokół były piękne sosny, jałowce i inne rośliny co zacieniały i tak niewielkie okno. Nawet zapach stęchlizny nie był intensywny. Za drzwiami był mały korytarzyk z szafą, dalej pokój z dwoma osobnymi łóżkami, jakieś szafki i komódki. Żona spojrzała z lekki wstrętem na całokształt i otworzyła drzwi do łazienki.
- Mężu, co to jest? – zawołała. Zajrzałem.
- To jest bojler moja żono – odpowiedziałem.
- Wiem, ale dlaczego te druty z niego tak sterczą? Przecież to niebezpieczne.
- Ojej, pokrywka spadła zaraz poprawię.
Zawsze mam podstawowy zestaw narzędzi (nawet jak lecieliśmy w styczniu do Tajlandi). Chwila moment i było po problemie. Nawet woda ciepła leciała z kranu, zimna również. Poza drobiazgami jak lekko zamglone lustro i zardzewiałe uchwyty na kubki, prysznic bez sitka, opadająca klapa na kibelku i niestabilna umywalka reszta była ok.

-Wnoś graty, nie mam siły na jakieś zmiany i  kłótnie– i klapnęła na łóżko. Łóżko wydało dziwny jękliwy dźwięk, następnie coś w nim trzasnęło i kobieta lekko się zapadła.
- Do k.. nędzy zrób coś z tym wszystkim albo ja ci dam! – wrzasnęła jakby to była moja wina, że deska w stelażu pękła.
- Nie krzycz na mnie, już lecę do kierowniczki po nową deskę. A poza tym jak już chcesz mi grozić to mów raczej, że mi nie dasz.
Zanim wybiegłem z domku dostałem brelokiem od kluczy w łeb.

Wracając z deską od kierowniczki Grażyna z impetem wpadła na mnie.
- Co się stało Grażynko, coś nie tak z domkiem?
- Ty sobie nie żartuj. U nas w łazience bojler gulgoce i wydaje dziwne dźwięki.

Naprawiłem łóżko i próbowałem coś zagadać, ale Basieńka sprawiała wrażenie lekko obrażonej i smutnej.
Aby ją pocieszyć powiedziałem o problemie Grażyny z bojlerem. Słuchając tej relacji jakby się lekko rozchmurzyła i poweselała.

piko
O mnie piko

Jaki jestem? Normalny - tak sądzę.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (23)

Inne tematy w dziale Rozmaitości