Jak sygnalizowałem w częściach I-III wśród oponentów (choć de facto oszczerców) Donalda Trumpa znajdowali się również „łaskawcy”, którzy nie nazywali go nowym Hitlerem, antychrystem czy wariatem, ale po prostu głupcem często posługując się słowem zaczerpniętym z jidisz, tj. schmuck.
To określenie, etymologicznie wywodzące się od opisu męskiego przyrodzenia, dobrze jednak oddaje nastawienie znacznej części „establiszmętów” do Trumpa odmawiającej mu nie tylko inteligencji, ale i godności. Dodatkowe bowiem słownikowe znaczenia epitetu to odrażający, podły, nieprzyjemny. Tym samym, mówiąc językiem socjotechniki, używanie takiego wieloznacznego epitetu rozszerza obszary dyskredytacji z dyskredytacji poznawczej i kompetencyjnej (związanej z inteligencją, mądrością etc siłą rzeczy bardziej weryfikowalnych rozumowo) na dyskredytację estetyczną, charakterologiczną, komunikacyjną (impresyjno – emocjonalną utrudniającą racjonalną analizę). Ten popularny zabieg manipulatorów skuteczniej odciąga od meritum, odwołuje się u statystycznego odbiorcy do lepiej rozumianego przez niego świata emocji, bywa że bazuje na niskich instynktach.
Jak w soczewce widać było skuteczność tych manipulacji podczas „dyskusji” i „analiz” w mediach odnośnie do polityki międzynarodowej USA prowadzonej przez Donalda Trumpa. Wydawałoby się, iż gdzie jak gdzie, ale w kwestii ucierania niejako ponadpartyjnej „racji stanu”, oszczerstw ad personam i pseudo-dyskusji powinno być jak najmniej. Ale z drugiej strony, w kwestii polityki zagranicznej były zogniskowane kluczowe problemy USA, zaś ich pomyślne rozwiązanie naruszało szereg interesów wąskich grup, często etnocentrycznego, interesu. Wykluczało to tym samym poważną rozmowę o „stanie unii”.
Diagnoza. "Wielka zasada, którą powinniśmy się kierować wobec państw obcych, polega na rozszerzaniu naszych związków handlowych i utrzymywaniu ich przy minimalnych związkach politycznych.” George Washington
Donald Trump dość precyzyjnie opisał m.in. w tej swojej mowie główne problemy polityki międzynarodowej i zarysował wstępne sposoby ich rozwiązania.
Nie było w tym żadnej rewolucji, izolacjonizmu, zrywania sojuszy, zapowiedzi wojen etc a jedynie renegocjowanie umów gospodarczych i wojskowych obiektywnie niekorzystnych dla USA i tym samym jej obywateli. Umowy te doprowadziły do deindustralizacji USA, ogromnych deficytów handlowych z poszczególnymi krajami oraz ponoszeniem przez USA lwiej części kosztów utrzymania wojsk amerykańskich, na terenie państw dla których (w większości przypadków) były one gwarantem ich bezpieczeństwa. Ale zmiana tego stanu rzeczy oznaczała także, ograniczenie wpływów banków, korporacji i wszelkiej maści lobbystów z THE lobby na czele, które doprowadziły do tej korzystnej dla siebie i obcych państw sytuacji de facto korumpujących administrację i kongresmenów. Pisząc o korupcji, nie mam na myśli jedynie wręczania korzyści majątkowych. Mam na myśli również korupcję systemową polegającą na wykreowaniu pewnego klimatu na straży którego stoją media, NGO-sy i inne narzędzia społecznego nacisku, będące pod kontrolą wąskich grup interesu. W poniższej analizie na przykładzie konkretnych państw/regionów przedstawię w zarysie ich kluczowe dezinformacje odciągające od meritum i nakierowujące odbiorcę na rzekomą „głupotę & podłość shmucka” Trumpa.
Meksyk. "To rasista"
Rozpoczynając analizę poczynań Trumpa od „bliskiej zagranicy” priorytetem dla Trumpa było uregulowanie spraw gospodarczych i imigracyjnych z południowym sąsiadem. Jeśli chodzi o gospodarkę to warto podkreślić, iż Meksyk na skutek podpisania NAFTA był jednym z głównych winowajców deindustralizacji USA. Tylko w ostatnich latach przeniesiono tam setki fabryk i miejsc pracy, co spowodowało rokroczny deficyt w bilansie handlowym na ok 70 mld $. Jednocześnie z Meksyku nieprzerwanie napływali nielegalni imigranci. Pomijając aspekt prawny, w żaden sposób nie korelowało to z zapotrzebowaniami gospodarki amerykańskiej, w której i tak występowała nadpodaż pracowników występująca m.in. na skutek deindustralizacji. Powodowało to często zasilanie latynoskich grup przestępczych przez imigrantów, pomijając już fakt, iż część z nich przyjeżdżała już do USA jako reprezentanci meksykańskich grup przestępczych. O niejasnych powiązaniach na styku meksykańskich grup przestępczych i części biznesu amerykańskiego (przymykanie oka na imigrację i przemyt narkotyków w zamian za dostęp do meksykańskiego systemu finansowego, medialnego i rynku nieruchomości) pisał m.in. znany w Polsce prof. Friedmann w „Następnej dekadzie”: „...narkodolary podtrzymują płynność finansową Meksyku. Jest to przykład jednego z niewielu krajów, które nadal udzielały kredytów na budowę nowych nieruchomości po kryzysie finansowym w 2008 roku...część [ amerykańskiego -PB] społeczeństwa, która czerpie korzyści z pracy nielegalnych robotników...jest bardziej wpływowa niż grupa obywateli, której przynoszą one szkodę. A zatem najlepsza amerykańska strategia [z punktu widzenia establishmentu -PB] będzie polegać na podwójnej grze: udajemy, że walczymy z nielegalnymi imigrantami, pilnując, aby ta walka nie odniosła skutku...Dla wielu Amerykanów (zagrożenia narkotykami i przestępczością latynoska – PB) są bardzo ważnymi zagadnieniami mającymi wpływ na ich życie osobiste. Prezydent nie może po prostu powiedzieć, że ich uczuć nie uwzględnia amerykańska racja stanu albo, że państwo nie jest w stanie osiągnąć celów, które uważa za ważne. Powinien udawać determinację w walce z narkotykami i imigracją, a wobec niepowodzenia zrzucać winę na błędy niektórych służb. Od czasu do czasu dobrze, by z hukiem wyrzucił jakiegoś członka swojej administracji, albo FBI, CIA, DEA czy wojska oraz zorganizował pokazowe śledztwa, mające na celu naprawienie systemu...Zważywszy na to, kogo interesuje zachowanie status quo, każdy prezydent próbujący na serio powstrzymać nielegalną imigrację bardzo szybko straci władzę. Niestety czasem hipokryzja jest najlepszym wyjściem.”
Komentarze