Piotr Śmiłowicz Piotr Śmiłowicz
4719
BLOG

Smoleńscy bajkopisarze

Piotr Śmiłowicz Piotr Śmiłowicz Polityka Obserwuj notkę 120

Przeczytałem właśnie książkę Leszka Szymowskiego pt. „Zamach w Smoleńsku”. Jednak bardzo trudno mi się zdobyć na recenzję. Książka nie poddaje się bowiem klasycznym ocenom, które trzeba by zastosować przy recenzji pozycji opisującej fakty.

Mimo pozorów odwoływania się do faktów jest to po prostu „political fiction”. Autor z całą powagą przekonuje, że prezydencki Tu-154M 10.04.2010 roku awaryjnie wylądował w Smoleńsku, a następnie wybuchła na jego pokładzie bomba próżniowa. Natomiast ci pasażerowie, którzy nie zginęli od jej wybuchu, byli dobijani z broni palnej.

W czasie lektury tej książki zastanawiałem się, czy autor rzeczywiście w to wszystko wierzy (co dowodziłoby jego ograniczonych władz umysłowych), czy pisze to cynicznie, w jakimś celu. Skłaniam się ku tej drugiej opcji. Książka jest kolportowana w bardzo niewielkiej liczbie punktów sprzedaży. Dostępna jest głównie w miejscach związanych z „Naszym Dziennikiem” i Radiem Maryja. I zapewne dla czytelników ND i słuchaczy Radia Maryja - i to tych najmniej wyrobionych – jest adresowana. Ma być rodzajem „biblii smoleńskiej” - przekazu, którego nie należy zbyt dogłębnie analizować, tylko należy w niego wierzyć.

Bo autor nawet nie dba specjalnie o szczegóły, choćby te powszechnie znane. Na samym początku książki twierdzi np., że to podczas wizyty Lecha Kaczyńskiego w Gruzji w sierpniu 2008 konwój prezydenta został ostrzelany, tymczasem, jak wiadomo, zdarzyło się to innym razem, w listopadzie tego samego roku. Takich niedoróbek w książce jest sporo, ale, jak napisałem, dla tych, do których jest adresowana, nie powinny być specjalnie ważne.

Wydanie „Zamachu w Smoleńsku” pozwala jednak pochylić się nad wszystkimi innymi książkami o katastrofie smoleńskiej. A wyszło ich sporo – miałem przyjemność przeczytać chyba wszystkie.

Lektura ta skłoniła mnie do dwóch paradoksalnych wniosków. Po pierwsze, najbardziej wiarygodne są książki wydane najwcześniej, choć wtedy nasza wiedza o katastrofie była najmniejsza. Po drugie, najlepszą książkę o katastrofie wydaną w Polsce napisał Rosjanin – Siergiej Amielin.

Jego książka, wydana pod wspólnym tytułem „Ostatni lot” z książką Tomasza Białoszewskiego, Roberta Latkowskiego i Jana Osieckiego nawet dziś się broni, choć wyszła w grudniu 2010.

W publikacji Amielina, w przeciwieństwie do książek pisanych przez Polaków, prawie nie ma dywagacji o pozatechnicznych przyczynach katastrofy. Brak jest więc spekulacji o presji wywieranej na pilotów, nie ma analizy, jak mógłby wyglądać zamach. Są niemal wyłącznie aspekty technicze, w tym niezwykle precyzyjna dokumentacja ostatnich sekund lotu, wraz z wiarygodną dokumentacją obrotu Tu-154M na grzbiet. Właśnie to czyni tę książkę wartościową. Amielin powątpiewa też m.in. w popularną w okresie wydania książki hipotezę, że przyczyną katastrofy było to, że na lotnisku bez ILS nie zadziałał słynny przycisk „uchod”. Jego zdaniem trajektoria lotu Tu-154M raczej każe przypuszczać, że przycisk mógł zadziałać. To przypuszczenie potwierdziła po kilku miesiącach komisja Jerzego Millera, przeprowadzając eksperyment na Tu-154M nr 102.

Spośród książek napisanych przez Polaków dla mnie największą wartość mają: wspomniana książka Białoszewskiego, Latkowskiego i Osieckiego, a także książka Krzysztofa Galimskiego i Piotra Nisztora „Kto ich naprawdę zabił – cała prawda o katastrofie smoleńskiej”. Obie wyszły jeszcze w 2010 roku.

Nieco mniej odpowiada mi książka „Smoleńsk. Zapis śmierci” Marcina Dzierżanowskiego i Michała Krzymowskiego, choć zawiera ona bardzo cenne fragmenty, m.in. ostatni wywiad z Marią Kaczyńską. Przeszkadza mi jednak fabularyzowana narracja tej książki, która może zwiększa jej atrakcyjność czytelniczą, ale obniża wiarygodność.

Książka Tadeusza Święchowicza „Smoleński upadek” pisana jest z kolei z pewną tezą. Bo choć autor zastanawia się nad każdą możliwą przyczyną katastrofy, sam sympatyzuje z wersją odpowiedzialności strony rosyjskiej, a nawet świadomego spowodowania katastrofy przez Rosjan. Sporo dywaguje o motywach, jakie mogliby mieć Rosjanie, a także o tym, jak mogliby do katastrofy doprowadzić, choć na szczęście nie stawia „kropki nad i”. W książce Święchowicza, podobnie zresztą jak w przygotowanym z podobnych pozycji specjalnym wydaniu miesięcznika „Nowe Państwo”, nie ma prawie nic o ewentualnej odpowiedzialności polskich pilotów. To jest duża słabość tych pozycji. Co prawda w innych książkach, np. u Białoszewskiego, Latkowskiego i Osieckiego nie jest z kolei poważnie potraktowana hipoteza o rosyjskim zamachu, ale przesłanek wskazujących na odpowiedzialność pilotów jest więcej niż wskazujących na zamach.

Zupełnie inny charaklter mają książki, które są rozszerzoną wersją filmów dokumentalnych i nie aspirują do wyjaśniania przyczyn katastrofy. Chodzi o „Mgłę” Joanny Lichockiej i Marii Dłużewskiej oraz „List z Polski” Mariusza Pilisa. Książka i film Pilisa mniej zresztą dotyczy katastrofy, a bardziej obecnych uwarunkowań geopolitycznych Polski, które rozmówcy autora przedstawiają w ciemnych barwach. Ile mają racji, okaże się zapewne za jakiś czas.

Co do „Mgły” - film był programowo jednostronny, bo rozmówcami autorek byli tylko urzędnicy Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Książka jest rozszerzoną wersją rozmów z tymi samymi bohaterami, ale jej lektura daje obraz nieco bardziej zniuansowany. Po przeczytaniu książki widać, że do filmu autorki wybrały najostrzejsze wypowiedzi.

W sumie nie powstała niestety jeszcze książka, która by kompleksowo i wiarygodnie traktowała tragedię z 10 kwietnia 2010 roku. Można to oczywiście zrozumieć, bo od katastrofy minęło zbyt mało czasu, nie są też formalnie wyjaśnione wszystkie okoliczności. Wypada mieć tylko nadzieję, że kiedyś taka książka powstanie.

moje ulubione kolory to biały i czarny

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka