Po raz kolejny dyskutujemy, co wolno, a co nie twórcy (celowo unikam słowa „artysta”, bo twórcą się „jest”, a artystą jedynie „bywa”). Dyskutujemy, co powinno być wspierane, a czego nie powinno się wspierać finansowo z publicznej, czyli naszej, kasy.
Rodzi się istotne pytanie, jakie obowiązki względem widza ma publiczna telewizja i dotowana z publicznych pieniędzy polska kinematografia? Czy te instytucje mogą wszystko, czy muszą się czymś ograniczać? Na jakich zasadach podejmuje się tam decyzje? Czy w ogóle można, a jeżeli tak, to kto ma skutecznie blokować kontrowersyjne (obraźliwe, kłamliwe) projekty filmowe? Co jest już cenzurą, a co uzasadnionym dbaniem o prawdę historyczną i uszanowanie uczuć religijnych, norm obyczajowych, kulturowych?
Przedwczoraj w TVN dyskutowali na temat projektowanego filmu „Tajemnica Westerplatte” historycy Wieczorkiewicz i Nałęcz oraz reżyser Szulkin. Szulkin, podobnie jak twórcy podpisani pod listem protestacyjnym w sprawie tego filmu, jednoznacznie sprzeciwił się jakimkolwiek ingerencjom polityków i urzędników w proces tworzenia filmu. Podobnie prof. Nałęcz, który dowodził, że najnowsza historia nie pokazuje jej polskich uczestników jedynie w jasnych barwach.
To wszystko prawda. Ale czy zwalnia to scenarzystę, reżysera, producenta z odpowiedzialności za realizowany film? Czy w imię „wolności artystycznej” można manipulować, kłamać, obrażać? Czy opinia historyka, że zamieszczone tam sceny stawiające uczestników wydarzeń historycznych w negatywnym świetle nie odzwierciedlają historycznej prawdy, są bez znaczenia? Ponadto prof. Wieczorkiewicz (jako jedyny z trójki dyskutantów czytał scenariusz) oświadczył, że scenariusz jest bardzo, bardzo kiepski.
Piotr Szulkin twierdzi, że opinia historyka jest uzasadniona w filmie dokumentalnym, a w fabularnym już nie. Można by się z takim stanowiskiem zgodzić, gdyby film fabularny nie miał na celu pokazania konkretnej historii, konkretnych, wymienionych z nazwiska osób, a jedynie „jakąś tam” historię. Jeżeli byłby całkowitą fikcją literacką (filmową) lub jedynie egzemplifikacją zdarzeń, które mogły mieć miejsce.
Ale w filmie „Tajemnica Westerplatte” mamy mieć do czynienia z postaciami historycznymi. Sucharski i Dąbrowski to nie wymyślone przez scenarzystę postaci. Czy dokumentalny film o Annie Walentynowicz czy obronie Westerplatte MUSI odzwierciedlać fakty historyczne, a film fabularny o tych postaciach i zdarzeniach już NIE?
Znakomicie uchwycił ten problem Rybitzky
(http://rybitzky.salon24.pl/92575,index.html), który, moim zdaniem, skutecznie skompromitował tezę, że „w filmie fabularnym można wszystko”. Podobnie inny bloger, który parę dni temu pytał, czy powszechnie akceptowany i broniony byłby film o pijanym Kuroniu? Obawiam się, że nie. I to nie dlatego, że mijałby się z prawdą.
Od kilku miesięcy słyszymy o Wałęsie jako ikonie i niweczeniu wizerunku jego i Polski poprzez publikację książkową prezentującą niekorzystne dla niego fakty. Dlaczego te same środowiska nie biją się o wizerunek bohaterów września 1939, mimo że kompetentny historyk wytyka przekłamania i pospolite bzdury zawarte w scenariuszu Pawła Chochlewa?
Do admiratorów permanentnej „wolności”, którzy również na Salonie24 gardłują, by nie „cenzurować” czegokolwiek, kieruję pytanie, czy równie żarliwie będą bronić filmu (spektaklu teatralnego, wystawy, książki) zawierającego kłamstwa i szargającego ICH wartości, obrażające czy szkalujące ICH rodzinę?
W tej całej dyskusji jest jeszcze jeden aspekt. Dyskutujemy, czego NIE POWINNO się finansować z publicznych środków (bo środki „prywatne”, to „prywatna” sprawa inwestora i ewentualnie jego „prywatne” kłopoty prawne), ale warto postawić pytanie, co POWINNO być finansowane z naszych „wspólnych” pieniędzy. Temat ten drążył Krzysztof Kłopotowski w TV Puls i TVP wielokrotnie. I na ogół bez zrozumienia dla tematów historycznych, heroicznych, patriotycznych wśród swoich rozmówców.
Przez wiele lat (mniej więcej w latach 1998-2006) usiłowałem (osobiście lub przez producentów zewnętrznych) przeforsować w TVP scenariusz filmu dokumentalnego o „Brygadzie Świętokrzyskiej”. Decydenci TVP (redakcje dokumentu TVP1 i TVP2 pod kolejnymi kierownictwami) nigdy nie „odmówili”. Każdorazowo twierdzili, że chca skierować do produkcji „po wakacjach”, „w nowym roku”, „kiedy ustalą nową ramówkę”, albo że „mają wyczerpany budżet”. Kiedy wreszcie skierowali do produkcji, to zadeklarowali środki, które… nie mogły wystarczyć na realizację poważnego dokumentu. Przez okres, kiedy TVP „chciała” robić ten film, umierali kolejni uczestnicy tej pasjonującej historii, a ci jeszcze żyjący, z oczywistych względów, mają dziś kłopot z pamięcią, poruszaniem się, wysławianiem…
Po co o tym piszę? Mam wrażenie, że gdybym chciał realizować film, w którym naśmiewałbym się z członków „Brygady”, jednoznacznie sugerował, że byli antysemitami i kolaborowali z Niemcami (w historii „Brygady” są takie konotacje i kontrowersje, które trzeba w sposób wyważony naświetlić), wplótł wątek erotyczny, to nie tylko TVP, ale może TVN i Polsat byłyby „zainteresowane”.
Producent filmu o Westerplatte protestuje: „Nie wyobrażam sobie jako producent sytuacji, w której w oparciu o legalne procedury decyzja wydana zgodnie z prawem mogłaby być cofnięta pod wpływem polityków bądź nagonki medialnej. Oznaczałoby to, iż każdy producent czy reżyser powinien się spodziewać, że jeśli któremuś z polityków lub dziennikarzy nie spodoba się scenariusz, to może on skutecznie uniemożliwić realizację filmu. Nosi to znamiona cenzury politycznej, i to jeszcze prewencyjnej.”
http://wyborcza.pl/1,75248,5650640,Cenzura_prewencyjna_na_Westerplatte.html
Czy zatem publiczna TV i kinematografia mają jakiekolwiek obowiązki wobec historii i opinii publicznej? Czy uczestnicy autentycznych wydarzeń lub ich potomni, politycy, historycy, opinia publiczna, będą musieli stawiać się w roli „cenzorów”, by zapobiec marnotrawieniu publicznych środków na pospolite gnioty lub filmy fałszujące historię?
Na te wszystkie pytania może być tylko jedna odpowiedź. Jeżeli nie damy prawa do dyskusji i wstrzymywania produkcji - z publicznych środków - skrajnie nieuczciwych lub głupawych projektów, to oznacza, że nie tylko możliwe, ale konieczne będzie finansowanie kłamliwych filmów o osobach czy zdarzeniach bliskich sercu dzisiejszych przeciwników „cenzury”, gdy do tych publicznych środków dorwą się ich ideowi, polityczni czy estetyczni przeciwnicy.
Były radny Sejmiku Województwa Mazowieckiego, autor kilku scenariuszy filmowych i kilkuset artykułów, miłośnik kina, teatru i ogrodów botanicznych.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka