Jak widać wybrałem sobie ciekawe trowarzystwo do powrotu na łamy blogowego salonu. Przed chwilą sprawdziłem, że wpisy na tej witrynie nareszcie nie znikają jak sen złoty autora wirtualnego dziennika. A tak było i stąd dość długa moja nieobecność w doborowej kompanii.
W momencie radosnego odkrywania sprawności technicznej salonu24 zza pleców dobiegł mnie głos rosłego dziennikarza TVN 24, który - jak to formułował Janusz Rewiński, opisując posła Witaszka - ma "dużo koszuli" na sobie, oznajmiający, że poseł Łyżwiński nie jest szczęśliwym ojcem w parze z nieszczęśliwą matką, Anetą K.
Powiało medialną grozą, zgrozą, nastąpiła zapaść zamieszanie i zmieszanie. Dziennikarze i ich goście zaczęli miarowo gryźć i przeżuwać mikrofony, żuchwy zaczęły ruszać się na zmianę - miarowo lub nerwowo, poseł Maksymiuk był dumny i groźnie dobrotliwy, strofując filigranową i rozedrganą Julię Piterę, a Marian Piłka z koalicyjną godnością zachowywał spiżowo odętą twarz.
Pani mecenas, reprezentująca (także przed kamerą) Anetę K. z profesjonalną przytomnością stwiedziła, że wynik badań DNA w niczym nie umniejsza wiarygodności jej klientki, albowiem sprawa dotyczy molestowania seksualnego, a nie ustalenia ojcostwa. Zebrani w studio goście nie wykazali zrozumienia tego zbyt subtelnego argumentu.
Sytuacja jest ciekawa, piłeczka jest ustawiona przed noskiem prokuratorskiego trzewika, ale mam dziwne przekonanie, że i tak wszystko spadnie na sterane robotą barki dziennikarzy. W najbliższych dniach pewnie pohulamy sobie z dziwnym, acz niezwykle ważnym pojęciem "zachowania należytej staranności" podczas wykonywania zadan zawodowych.
Komentarze