Zaczepił mnie dzisiaj o świcie pan Witek, sąsiad z pierwszego piętra, ten, z którym czasem wychylimy sobie po małpce, jak nas żony na papierosa za drzwi wyrzucą.
Staliśmy tak sobie pod śmietnikiem, a Witek do mnie:
- Bogu dziękować, że premier nie leciał tym samolotem. Ale by to, panie pleoneksia, nieszczęście było. Moja stara to mówi, że Pan Bóg nad naszym premierem czuwa.
Mierzi mnie zwykle takie gadanie o Bogu, ale tym razem coś w słowach Witka mnie uderzyło. Przecież skoro nie zginął premier, to nie cała elita narodu przepadła. Nie zostaliśmy sami, jak owce bez pasterza. I serce moje napełniło się otuchą.
Skoczyłem na górę. Wróciłem z dwoma puszkami zimnego piwa.
- Pan sąsiad wybaczy, że tak skromnie podejmuję, ale kto mógł to wszystko przewidzieć.
Witek kiwa ze zrozumieniem głową.
Za poległych - trącamy się.
I za żyjących - dodaje.
Inne tematy w dziale Rozmaitości