Wydaje się, że burmistrz Płońska, przestaje nim być, jak się dzieje źle. Nadaje sobie wówczas pseudo „Spokojnie nic się nie dzieje”, i tak kończy niewygodną kwestię. Handel upadł i równie tego zaszczytu doświadczyli możni kupcy, co, to do tej pory palcem nie kiwnęli i nie solidaryzowali się z biedniejszymi od siebie. Przynajmniej nam o tym nic nie wiadomo. Żaden rynkowy handlarz nie robił pikiet. Molochy powstawały. Jeden po drugim, dziewiąty po dziesiątym. Teraz leją krokodyle łzy złotnicy i reszta towarzystwa, co miała się za niezniszczalnych. Zarżnięto mniejszych, przyszedł czas na większych- jak od lat prognozowaliśmy.
-5 lutego, ja i pan Jerzy Dworakowski udaliśmy się do pana burmistrza na wizytę, która dotyczyła rewitalizacji (rynku-red.). Padło pytanie pierwsze o to, co się dzieje z rewitalizacją, na jakim etapie ona jest itd.? Pan burmistrz mówi tak: „Spokojnie nic się nie dzieje, możecie spokojnie spać”. Porozmawiali sobie jeszcze z panem Jerzym o dzieciach, wnukach itd. I spotkanie się skończyło - mówił kupiec Antoni.
Jak widać, Andrzej „Spokojnie nic się nie dzieje” Pietrasik zmienił temat (uderzenie w pozytywne uczucia), co jest jednym ze sposobów manipulacji.
-W parę dni później jestem w urzędzie miasta i załatwiam sprawy. Patrzę, jest wywieszka: „Koncepcja rewitalizacji miasta Płońsk”. I leżą projekty. Zainteresowałem się nimi. Myślę sobie: „Projekty, przecież nic się nie dzieje?”. A jeśli coś jest wyłożone do wglądu, jeśli jest ogłoszenie, to rozumiem, że powinniśmy się tym zainteresować, jako obywatele. W związku z tym poszedłem na górę i pytam się w wydziale planowania. Pani Kraśniewskiej nie było. Podziękowałem i umówiłem się tego samego dnia z panem Dworakowskim, żebyśmy poszli i zapytali się we dwóch, żebym nie był sam, żebym miał świadka. I dobrze zrobiłem. Zaraz to udowodnię. Udaliśmy się do urzędu i jesteśmy z panią Kraśniewską- dodał.
Obaj panowie zapytali urzędniczki, co to 4 tys. zł pensji starcza jej ponoć na waciki (O matko! To chyba dla jakiegoś olbrzyma? Swoją drogą ciekawe, czy fluid do makijażu jest rozrabiany w betoniarce?), o rewitalizację. Kraśniewska pokazała mapę, a petentom odjęło mowę. Na niej widniała pewna koncepcja, w której płońskim rynkiem nie można przejechać z Grunwaldzkiej na Warszawską oraz brak jest parkingów. Oczywiście eliminuje to handel, bo klienci objadą centrum miasta Zduńską i „se” pognają w siną dal.
-Nie ma głównego łącznika pomiędzy północą a południem. Nie ma parkingów. Pytamy się: „A, co w tym miejscu będzie?”. Chodzi o dawny budynek Róży. Pani Kraśniewska mówi, że tutaj będzie ogródek piwny. Tak, ogródek piwny. My mówimy, że tu jest RTV AGD. Ogródek piwny… No, jak można komuś zaprojektować ogródek piwny? W takim razie pani Felczak i pani Dąbkowska muszą prowadzić restauracje, muszą zamknąć TRV AGD? I muszą prowadzić restaurację- dopowiedział kupiec z rynku, pan Antoni.
Oczywiście wspomniane niewiasty, handlujące między innymi lodówkami do schładzania piwka, nie zamierzają iść drogą browara.
-Proszę państwa. No, co jest?
Ano płońskie bagienko.
Po dalszym wywodzie pana Antoniego, sam Andrzej „Spokojnie nic się nie dzieje” Pietrasik do tablicy wezwał Kraśniewską.
-Ja bym prosił jedno zdanie panią Lilianę Kraśniewską?- zapodał wodzu.
-Jedno zdanie? Ciężko będzie- odparła zapodana do tablicy.
-Proustowi wyszło na cztery strony, jedno zdanie.- Padło z sali i chodziło tu o powieść „W poszukiwaniu utraconego czasu” (najdłuższe jego zdanie z tej książki, ustawione w jedną linijkę zajmuje 4 metry).
Wówczas Kraśniewska nagle odwróciła głowę i delikatnie spojrzała na śmiałka. Obcięła go, choć być może wolałaby jego głowę, jako trofeum w swojej urzędniczej celi, do składu „wacików”.
-Też mnie kocha- zatęsknił za tym wzrokiem fan wacikowej fanki.
Szanowna pani Liliana, stwierdziła, że ową mapę dała panu Antoniemu, bo powiedział jej, iż potrzebna jest mu na spotkanie ze swoimi mieszkańcami.
Ten to zanegował. Poza tym, jest jeszcze jedna dwuznaczność. Pan Antoni stwierdził, że Kraśniewska oznajmiła mu, iż odnośnie rewitalizacji musi złożyć wniosek do 30 marca tego roku. Pani urzędniczka się tego wyparła i wspomniała o pewnym świadku, który potwierdzi jej słowa. Zapewne to najwiarygodniejsza osoba- jej chyba podwładny? No jasne, no fajnie, no wspaniale.
Jak widać, sesje miejskie to typowy patetyczny cyrk. Na razie, to by było na tyle, jak gadają zezowate motyle. Morał jest z tej historii jest taki, że nie każdy ksiądz Robak, jada robaki.
Inne tematy w dziale Polityka