Z rosnącym rozbawieniem obserwuję ostatnie wysiłki Microsoftu mające na celu "dogonienie" web-2.0-owej konkurencji. Najpierw panowie z Redmond ogłosili, że chcą konkurować z Flickr i otworzyć nowy serwis do hostowania zdjęć. Potem pochwalili się, że po pięciu latach funkcjonowania usługi Xbox Live (gry online) mają
8 mln aktywnych użytkowników. Następnym krokiem ma być uczynienie z Xbox Live
króla wszystkich mediów, zintegrowanego z telefonami komórkowymi i odtwarzaczem muzyki Zune.
Chodzi zapewne o to, aby ludzie kupowali na komórki i konsole gry oraz inne pliki multimedialne, co odbywałoby się w ramach jednej usługi. Potem do tego wszystkiego dorobiłoby się pewnie serwis społecznościowy, gdzie internauci chwaliliby się wynikami czy oceniali produkty.
Wszystkie te rewelacje
przedstawił "New York Timesowi" niejaki J Allard, dyrektor w Microsofcie.
Człowiek sympatyczny, ciągle chodzący w bluzach, jak na menedżera giganta informatycznego przystało.
Dodał też coś o
problemach ograniczających MS, a związanych z prawami autorskimi:
If we had full rights to every piece of music recorded since the beginning of time, and we could choose what to do with it, we could build a dynamite service.
Oto wizja web 2.0 w wydaniu Microsoftu:
My mamy prawa autorskie do wszystkiego. Wy to kupujcie. Konkurencja może mieć najwyżej 5% udziałów w rynku. Amen.
Oni jednak nadal żyją
w XIX wieku.