Poprzednia władza
zostawiła obecnej prezent. To nowe prawo dotyczące traktowania
roślin genetycznie zmodyfikowanych. Ustawa o nasiennictwie plus ustawa paszowa. Nowe ich wersje wejdą w życie odpowiednio 1 stycznia i 12 sierpnia 2008 roku. I zaczną się problemy.
Problem 1: Niezgodność z prawem UE. Choć raz wygląda na to, że jest ono sensowne. Bo żaden kraj w UE nie będzie miał takich ograniczeń w stosowaniu GMO
jak Polska po 1 stycznia.
Problem 2: Trzeba będzie zrezygnować z pasz modyfikowanych, głównie soi. Zastąpienie ich soją nie-GMO lub czymś innym podniesie koszty produkcji żywności lub obniży jakość. W sklepach ceny pójdą więc w górę, albo będziemy mieli
śmierdzące jajka.
Czyli:
Według szacunków ekspertów z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa mięso drobiowe podrożeje o 40-50%, mięso wieprzowe o 15-20%, jajka o 30-40%. Tak gwałtowna zmiana cen podstawowych artykułów żywnościowych musi spowodować efekt inflacyjny.
Najweselej robi się tutaj:
To wcale nie oznacza, że polscy konsumenci będą jedli mniej drobiu czy jaj. To tylko oznacza, że będą jedli mniej polskich produktów. Nie ma bowiem żadnego zakazu, by do naszego kraju wjeżdżały kurczaki np. z Czech karmione paszami z GMO.
Poprzednia władza, przyjmując poprawki do obu ustaw, nie zdawała sobie najwyraźniej sprawy, jak
bardzo rozpowszechnione jest stosowanie modyfikowanej genetycznie soi w karmieniu zwierząt. Bo
prawie 85% światowych zbiorów śruty sojowej należy do grupy GMO. Polscy producenci bazują właśnie na tej importowanej śrucie.
Czyli stosowanie GMO do karmienia zwierząt jest faktem. O czym chyba Kaczory nie wiedziały. Bo innego wyjaśnienia nie znajduję. Mieliby
celowo dobijać polskich producentów żywności?
Nie znajduję też wyjaśnienia dla irracjonalnego strachu przed GMO. Naprawdę, lepsza jest żywność genetycznie modyfikowana, niż
naładowana konserwantami i inną chemią. A w długofalowej perspektywie mamy do wyboru tylko te dwie opcje. Inaczej nie zaspokoimy potrzeb żywnościowych populacji.