Jeżeli słynna fraza prezydenta JFK głosi: „Ich bin ein Berliner“, to niejako symetrycznie rzecz ujmując, i nie mając ambicji być jakimkolwiek prezydentem, mógłbym rzec po polsku: jestem krakowianinem; po dwuletnich, weekendowych, a regularnych, obserwacjach tego miasta i jego mieszkańców. W Krakowie średnia międzyludzkiej życzliwości i normalności wydaje sie wyższa – i to zauważalnie – od tej warszawskiej, co daje człowiekowi rzeczywiście wypocząć. Poza tym dla kato – „dewota“ to rejon intensywnej „przyjemności“. Godzina w tę stronę – lądujesz w Tyńcu, godzina w inną – lądujesz na Srebrnej Górze, w eremie kamedulskim; niecała godzina w jeszcze innną – i jesteś w Łagiewnikach (w „Centrum Bożego Miłosierdzia“). Możesz się poczuć tam trochę jak Frodo, tyle że ty podążasz do Żródła Dobra, nawiedzając kaplicę Wieczystej Adoracji.
Ale wszystko, co dobre, musi się podobno skończyć, dlatego czas zostawić już Kraków... (fot. AO czerwiec 2013; w razie potrzeby kliknij na foto, aby powiększyć).
Komentarze