Kretyńskie numery skandynawskie wymierzone przeciw Izraelowi podobają mi się najbardziej, gdyż nie mają nic wspólnego z tzw. tradycyjnie pojmowanym antysemityzmem, patologicznym lewackim skrzywieniem, czy z podskórnymi tęsknotami za marksizmem lub hitleryzmem. Skandynawów po prostu nie można podejrzewać o te ciągoty.
Najświeższym numerem był oczywiście wczorajszy występ Larsa von Triera na festiwalu filmowym w Cannes, gdzie - w ramach zmagań o „Złotą Palmę”... - oznajmił, że „rozumie Hitlera, nie ma nic do Żydów, choć Izrael jest „kolcem w d**ie” (pain in the ass - użyteczny idiom amerykański) i chce koniecznie nakręcić coś o ostatecznym rozwiązaniu”.
Trier nie wygląda jak zwykły świr - przytył i przypomina jakby kogoś ze świata mediów... - Nieważne, czy był od rana nawalony/zaćpany jak messerschmitt - pod wieczór wszystko grzecznie odszczekał. Zdaje się jednak, że i tak ma przerąbane. Wyciągają mu już nawet, że swój film „Melancholia” - aspirujący do palemki - zwieńczył lekko Wagnerem.
Zighajle Triera przyćmiły niestety drugiego maga ekranu - Fina Aki Kaurismaki z filmem „Le Havre. Bohaterem jest pisarz, Marcel Marx, pracujący jako pucybut i wyciągający pomocną dłoń do małego Murzynka przybyłego za chlebem do Francji. Kaurismaki parę lat temu dwukrotnie zbojkotował nominacje do Oskara w proteście przeciw Bushowi.
Tym razem ogłosił, że nie chce, aby jego najnowszy film wyświetlany był w Izraelu. „Le Havre” nakręcony został głównie za państwową kasę Helsinek, zaś prywatna wytwórnia reżysera ma prawa dystrybucyjne i nazywa się „Sputnik”.