Jak się jeździ motocyklami? Oczywiście – szybko. Nawet bardzo szybko. Nic niespotykanego, ot, taka uroda ścigaczy. Jeśli ktoś nie lubi szybkiej jazdy, to nie kupuje sobie 300 KM na dwóch kółkach, lecz hulajnogę albo Daczję Logan na ropę.
Szybka jazda sieje przerażenie nie tylko na drogach, lecz i w bezpiecznym zaciszu redakcji Interii. Panowie dziennikarze bardzo się swoją rolą aniołów stróżów przejęli i wszczęli akcję wymierzona w, cytuję, pseudomotocyklistów. „Pseudomotocykliści” to, wedle definicji wykoncypowanej przez pomysłowych żurnalistów, osoby jeżdżące motocyklami z bardzo dużą szybkością także na zakrętach. Normalny motocyklista, można założyć, to zdaniem redaktorków Interii ludzie jeżdżący motorami powoli i oboma kołami po asfalcie. „Pseudomotocykliści” potrafią jeździć także jednym kołem po drodze, zatem – oczywista oczywistość – posiadają mniejsze umiejętności od prawdziwych motocyklistów. Taki wniosek można wysnuć z wynurzeń interistów, jako że swój widełłodonos na „pseudomotocyklistów”
zatytułowali tak:
Normalni unikają ryzyka, nienormalni stale go poszukują
To bardzo głęboka, rozległa w konsekwencjach sentencja. Jej twórca godny jest najwyższego szacunku, tym bardziej, że z pewnością wykombinował go bez zastanowienia, nobilitując tym samym proceder wygłaszania nieprzemyślanych opinii przez blondynki. Jak widać można dorównać Oskarowi Wilde’owi i Franciszkowi de la Rochefoucauldowi bez większego wysiłku, co z kolei oznacza, że obaj ci aforyści są stanowczo przereklamowani.
Cóż bowiem wynika z maksymy interiowych myślicieli? Otóż koniecznie należy przetasować panteon ludzi sławnych. Dzięki filozoficznej spostrzegawczości panów redaktorów możemy stworzyć listę proskrypcyjną osób, które należy obedrzeć z fałszywych piórek wielkości. Jako kryterium przyjmujemy naturalnie stopień narażania się na ryzyko, świadczący o nienormalności delikwentów – zgodzimy się chyba wspólnie, że czczenie psychicznie chorych amatorów ryzyka to tolerancja posunięta zbyt daleko?
Dla właściwej ilustracji skali problemu - kilka przykładów czubków kwalifikujących się do specjalistycznego leczenia w zakładach ściśle zamkniętych:
Krzysztof Kolumb – nie potrafiący usiedzieć w miejscu socjopata; nie zważając na przerażające opowieści doświadczonych wilków morskich o wielkiej przepaści i smokach oczekujących na śmiałków płynących na zachód, popłynął w nieznane na trzech łupinach, które w dzisiejszych czasach nie zostałyby dopuszczone do żeglugi nawet na Śniardwach.
Ferdynand Cortez – każdy normalny człowiek wie, że w pojedynkę zaczepiać kilku przeciwników jest nierozsądnie. Chyba, że jest się niedorozwiniętym umysłowo i takiej oczywistości nie rozumie, atakując na czele kilkuset żołnierzy wielotysięczne armie przeciwnika.
Bracia Wright – osobniki ewidentnie cierpiące na autoagresję, usiłujące dokonać samozniszczenia poprzez upadek z dużej wysokości. Wariaci ci nie rozumieli, że człowiek to nie ptak i latać nie może. Niestety Stany Zjednoczone przełomu wieków nie miały na tyle rozwiniętej opieki społecznej, aby uniemożliwić szaleńcom ryzykanckie zachowania.
Thor Heyerdahl – notoryczny neurastenik, wielokrotnie usiłujący dokonać samobójstwa na morzach i oceanach. Powtarzalność jego zamachów na samego siebie nigdy nie została powstrzymana przez odpowiednie władze, co należy odnotować z prawdziwą zgrozą.
Wystarczy przykładów, problem został wyraźnie zasygnalizowany. Przyjrzyjmy się teraz żałosnym rezultatom poczynań nieodpowiedzialnych ryzykantów:
Z winy Kolumba Europejczycy dowiedzieli się o istnieniu Ameryki. Naprawdę coś ta wiedza w życiu Starego Kontynentu zmieniła, poza wysypem kolejnych szaleńców, chcących powielić niebezpieczny wyczyn genueńskiego żeglarza? O Cortezie to szkoda nawet mówić – morderca, łupieżca, oszust, uzurpator, łajdak. Jego skłonność do ryzyka przyniosła nie tylko śmierć i zniszczenie, ponadto stała się inspiracją do gwałtu na odwiecznych zasadach sztuki wojennej. Istnieje podejrzenie, że z tych skandalicznych wzorów skorzystał pod Kircholmem niejaki Chodkiewicz, wbrew racjonalnym podstawom wygrywając z trzykrotnie liczniejszym nieprzyjacielem. Bracia Wright ponoszą winę za powstanie lotnictwa, to już wystarczy, aby ich skazać na zapomnienie. A ten śmieszny Heyerdahl… Cóż mu przyszło z pływania na papierowych statkach? To puste, efekciarskie ryzyko, nic nie wnoszące w rozwój ludzkości, w każdej chwili grożące wypadkiem! No i najważniejszy argument – ryzykowali, ryzykowali i co? Wszyscy już nie żyją!
Bilans pseudokonań ryzykantów jest żałosny i cuchnący zgnilizną. Wspominanie ich pamięci jest jak głoszenie poglądów nazistowskich, powinno tak samo być zakazane. Tak samo zakazane, jak chodzenie zima bez czapki. Normalni ludzie czapki zakładają!
Inne tematy w dziale Rozmaitości