Gdyby jakiś nieszczęśliwy traf sprawił, że Sienkiewicz urodziłby się jakieś półtora wieku później, to jedna ze scen z „Ogniem i mieczem” wyglądałaby tak:
Pan Warzecha posunął się nagle ku panu Zagłobie, a pan Zagłoba zasunął się również szybko za pana Sadurskiego, tak że dwaj młodzi rycerze stanęli przed sobą oko w oko.
– Nie od strachu ja waćpana banawał, ale by „Fakt” ratować! – mówił pan Łukasz.
– Nie wiem, dla jakich tam przyczyn banowałeś, ale wiem, żeś banował – rzecze pan Wojciech.
– Wszędy dam waści pozew, choćby tu zaraz.
– Pozywasz mnie? – pytał przymrużając oczy Sadurski.
– Ty mnie sławę dziennikarską wziął, ty mnie pohańbił! mnie twojego IP potrzeba.
– Figę, ja mam proxy – rzekł Sadurski.
Od czasu zamienienia szabli na długopisy i klawiatury zrobiło się mniej krwawo, za to bardziej hucznie. Sprawy kiedyś załatwiało się osobiście w ustronnym miejscu, dzisiaj natomiast za pośrednictwem kobiet, czyli gatunku obficie występującego w publicznych gmachach zwanych sądami. Przyszłoby do głowy Bohunowi, aby poskarżyć się na konkurenta Helenie, a chociażby i Horpynie? Byłby Wołodyjowski tak zuchwały, gdyby rywalami był tatarski czambulik?
Teraz trendy jest filozofować i demonstrować zniewieściałe obrażanie się. Na swoim blogu każdy może przecież poczuć się kierownikiem szatni, przy czym „nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?” zastąpiło „Dam ci bana za chamstwo”. „Zniewieścienie” to mocne słowo, niemniej dobrze sytuację oddające, wszak kobiety to istoty przesadnie przejęte swoimi walorami zewnętrznymi, w każdej chwili gotowe do dramatyzowania „Ty mnie już nie kochasz!”, chociaż ich mężczyzna poprosił jedynie znad talerza zupy o solniczkę.
Ciekawe skądinąd skąd się bierze ta bezradność wobec słownych zaczepek. Profesor z Florencji wyżej siedzi, więc i dalej widzi, tedy jeśli zajdzie konieczność, to z pewnością mnie poprawi. Moja teoria tłumacząca owo powszechne wśród celebrytów każdego sortu rozmamłanie jest następująca:
Boję się… Mało powiedziane… Jestem przerażony, panicznie przerażony, że moja argumentacja, moja wiedza, moja zręczność i erudycja nie wystarczą, aby obalić moc cudzych ocen Mojej Osoby.
Przyplącze się jakieś anonimowe coś i rzuci: „Nie jesteś pan wcale taki wspaniały”. No i rozpacz, gniew, histeria: „A co, jeśli ktoś w to uwierzy? Przestanę być taki wspaniały, podziwiany, rozchwytywany! Pojawią się rysy na moim wizerunku, jeśli nie zareaguję, to te rysy zamienią się w coraz głębsze szczeliny, aż w końcu mój pomnik rozleci się w drobiazgi! Wciórności! Do tego nie można dopuścić, to sprawa życia i śmierci, banem go! Możliwe, że to co pisze, jest prawdą, dlatego każdą krytyczną uwagę należy prewencyjnie określić jako „chamską”, jego nazwać „chamem”, po czym poużalać się dłuższą chwilę nad upadkiem powszechnych obyczajów.” No tak, rzeczywiście – na ulicach, w tramwajach, w redakcjach i podczas libacji alkoholowych znanych polityków strasznie przeklinają.
Gorąca miłość do samego siebie zaślepia. A zakochany człowiek zachowuje się jak szaleniec: biega, krzyczy, banuje. Jeśli ktoś widział kobietę w chwili napadu popłochu, to wie, o co mi chodzi. Jeśli ktoś zakochanemu w sobie przedstawia się „Dzień dobry, jestem cesarzem Chin”, to ów zakochany uznaje za swój obowiązek udowodnić interlokutorowi, że nie jest cesarzem i Chińczykiem, lecz Jankiem Kowalskim z Sieradza. A co by zrobił dżentelmen? Dżentelmen odpowiedziałby z niezmąconym spokojem: „Witam, Wasza Wysokość. Jak tam pogoda w Xian?”
Inne tematy w dziale Rozmaitości