Nie lubię, gdy ktoś wypowiada się na tematy tak wrażliwe, jak aborcja, starając się zachować reguły logicznej i metodologicznej poprawności, jakiej wyuczył się na uniwersytecie. Takim nawykiem wykazał się prof.. Sadurski wczoraj na Salonie:
wojciechsadurski.salon24.pl/59056,index.html
W takim podejściu łatwo jest stracić z oczu najwyższą wartość, wartość życia. Jestem przekonany, że Pan Profesor, mimo zapewnień o czymś przeciwnym, taki błąd popełnił. Postaram się to wykazać. Nie będę przy tym pisać eseju, po prostu wskażę na kilka cytatów, które wydają mi się obarczone błędem lub (celowymi lub nie) nadużyciami…
Na początek pisze Sadurski, że w tej debacie ważny jest język. Zgadzam się z tym stwierdzenie w całej rozciągłości – w takich debatach spór toczy się przede wszystkim o język, ale już dalsze sformułowania mnie niepokoją. Pisze bowiem Autor, że powinniśmy dyskutować o zwolennikach i przeciwnikach „prawa do aborcji”, a nie o zwolennikach i przeciwnikach „aborcji”. Jakkolwiek zgodzić się mogę, że określenie „zwolennik aborcji” to nadużycie semantyczne, to zwracam mocno uwagę, że NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO, JAK „PRAWO DO ABORCJI”. Aborcja jest dozwolona w niektórych przypadkach zawsze na zasadzie odstępstwa od generalnej reguły karalności za dokonanie aborcji (jakkolwiek praktyka może, jak w Hiszpanii, prowadzić do ustalenia domniemania zezwolenia na aborcję), nie ma też żadnego międzynarodowego „prawa do aborcji”, jakkolwiek zwolennicy często starali się to przepchnąć na forum ONZ, np. w trakcie konferencji poświęconej sytuacji kobiet znanej jako Cairo +5. Ostatnie zdanie komentowanego akapitu wskazuje już na wyraźną preferencję Sadurskiego – nie ma żadnych podstaw aby określenie „zwolennicy aborcji” używane w literaturze pro-life zrównywać z „miłośnikami aborcji”, jak to robi Autor oskarżając „przeciwników aborcji” o złe intencje.
Innym nadużyciem Sadurskiego jest określenie urodzenia dziecka wbrew chęci matki usunięcia go, w przypadku braku zgody lekarza na zabieg aborcji, jako wymuszenie donoszenia ciąży do końca i urodzenia dziecka. Otóż nie można „zmusić do urodzenia” (w przeciwieństwie do zmuszenia do zajścia w ciążę), poród jest bowiem naturalną konsekwencją ciąży. Wydawałoby się, że takiego zdania powinien być Sadurski, skoro wcześniej zauważa, że „aborcja jest złem”. Używając określenia „zmuszenie do urodzenia” staje jednak na stanowisku wolnego wyboru matki, który może wpływać na inne życie (Sadurski nie przeczy, że płód to też życie), a więc sprzeciwia się podstawowej zasadzie liberalnej, że wolno robić wszystko, dopóki nie szkodzi się innym. Cieszy mnie, że Sadurski pisze: nie jest ona [aborcja] po prostu jeszcze jedną formą kontroli urodzin ani zabiegiem chirurgicznym, szkoda tylko, że nie dostrzega, że różne agendy ONZ (np. UN Population Fund) wplata aborcję w inne środki zapewniania „zdrowia reprodukcyjnego” (reproductive health), a Jacek Hołówka, etyk (który w moim przekonaniu jest tylko trochę bardziej „na lewo” od Sadurskiego), używa na określenie aborcji właśnie zwrotu „zabieg chirurgiczny” (Dżentelmeni wyrzekają się kary śmierci, „Rzeczpospolita”, 10 września 2007 r.).
Tylko, że z tym uznaniem „wartości życia” jest u Sadurskiego podstawowy problem, jego podejście jest, jak sam zauważa, „drastyczne”. Nie każda forma życia – wg Sadurskiego – ma jednakową wartość. Bardzo nie lubię, gdy ktoś decyduje o tym, że jedno życie warte jest więcej, a inne mniej, pachnie mi to społecznym darwinizmem. A jeszcze bardziej nie lubię, gdy ktoś chce mi wmówić, że to takie normalne: nasz rozum i nasze moralne intuicje rozróżniają między życiem osoby narodzonej a życiem zygoty w kilka sekund po połączeniu się plemnika z jajem. Nasze intuicje moralne rozróżniają też między różnymi etapami rozwoju płodu: między momentem, gdy jest to jeszcze mała, bezkształtna masa składająca się z iluś komórek, a momentem, gdy dobrze już uformowana, czująca istota czeka w organizmie matki na urodzenie. Otóż, Panie Profesorze, oświadczam z całą stanowczością: nie wiem, kim są ci „my”, ale ja do nich nie należę, ja tak nie rozróżniam! Nie uważam płodu za byt potencjalny (używając tego zwrotu Autor przeczy samemu sobie, gdyż byt potencjalny to jednak chyba nie życie, jak wcześniej pisze – każde życie należy uznać za byt), ale za byt poczęty (mój znajomy z Anglii, prywatnie zwolennik aborcji, powiedział mi, że w Tybecie dziecko narodzone uważane jest za dziewięciomiesięczne – taka ciekawostka na marginesie).
No i w tym momencie wytacza Sadurski najcięższą artylerię: de facto, taką stopniowalność, jakkolwiek w abstrakcyjnym sformułowaniu brzmiałoby to szokująco, muszą akceptować także sami wrogowie prawa do aborcji, jeśli tylko akceptują jakiekolwiek (najbardziej nawet rzadkie) przesłanki usunięcia ciąży. Czy dzisiejsi zwolennicy przykręcenia śruby domagaliby się braku prawa do aborcji także w sytuacji zagrożenia dla życia matki? Rozczaruję Pana, Panie Profesorze. To, że mogę się z czystym sumieniem zgodzić na prawo, które zezwala na aborcję w przypadku zagrożenia życia matki nie wynika z tego, że uważam życie nienarodzone za gorsze w jakimś sensie, lecz z faktu, że jest niesamodzielne. Mówiąc drastycznie, a la prof. Sadurski, matka może żyć sama, a dziecko w tej fazie rozwoju nie, więc inne prawo nie miałoby sensu. Nie stopniuję wartości życia w jakikolwiek sposób i proszę mi tego nie zarzucać! Z tego powodu ten „zakład Sadurskiego” na końcu tekstu, który ma być ostatecznym batem na przeciwników aborcji, jest całkowicie pozbawiony sensu i nie będę się na jego temat wypowiadał.
Na koniec art. 111 Kodeksu karnego: „warunkiem odpowiedzialności za czyn popełniony za granicą jest uznanie takiego czynu za przestępstwo również przez ustawę obowiązującą w miejscu jego popełnienia”. Może to jest powód, dla którego nie ściga się za aborcję dokonaną za granicą…
Maciej Brachowicz
P.S. W sprawie aborcji polecam moje streszczenie znakomitego artykułu Cornidesa, którego prof. Sadurski nie chciał komentować, gdyż podobno „jaja sobie robiliśmy” z Pana Profesora razem z elearem…
Wydawca Pressji
Strona Pressji
www.pressje.org.pl
Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka