8 marca „Gazeta Wyborcza” sprawiła specyficzny prezent swoim czytelniczkom publikując serię artykułów czołowych polskich feministek na temat tragicznej sytuacji polskich kobiet. Obraz, który otrzymałby czytelnik nieposiadający żadnej wiedzy na temat polskiego społeczeństwa, byłby zaiste przerażający – zdecydowana większość polskich mężczyzn wykorzystuje każdą wolną chwilę, aby gnębić swoje żony, kobiety w Polsce są jak niewolnicy (jedna z autorek użyła innego określenia), powszechnie panuje wyzysk płci pięknej (wg nowej nomenklatury, „lepiej wykształconej, acz gorzej zarabiającej”). Jedyną metodą wyjścia z tej koszmarnej sytuacji jest rozbudzenie nowego rodzaju świadomości klasowej, czyli świadomości dyskryminowanej płci.
„Feminizm ciągle straszy”
Serię tekstów rozpoczyna niestrudzona Magdalena Środa, która demaskuje tradycjonalistyczny polski antyfeminizm powołując się na badania prof. psychologii Mirosława Kofty, który „odkrył”, że pytani studenci znacznie mniej chętnie zatrudniliby feministkę, niż „niefeministkę”. Dlaczego tak się dzieje? Bo feministki uderzają w patriarchalizm, w dyskryminację, domagają się „sztucznej” równości, niszczą wizerunek kobiet jako istot łagodnych, miękkich, opiekuńczych, ustępliwych, biernych. Czyżby rzeczywiście nie było innych powodów, dla których ktoś może nie chcieć zatrudnić feministki, czyli wg definicji „nie wprost” pani Środy, osoby, która z założenia ma być osobą brutalną, walczącą za wszelką cenę o swoje i wszędzie doszukującą się dyskryminacji? Osoby, która całym swoim postępowaniem zmierza do udowodnienia czegoś sobie i otoczeniu, a więc osoby, która po prostu nie nadaje się do pracy w zespole dla dobra firmy?
Oczywiście takie wyjaśnienie nie wchodzi w grę z tego prostego powodu, że cały świat, a więc również świat biznesu, został skonstruowany wg męskich zasad i rządzą nim mężczyźni, a więc praca dla firmy oznacza de facto pracę dla mężczyzn. Świat ten należy rozbić i skonstruować od początku. Aby podbudować czytelniczki Środa podaje historyczne przykłady świadczące z jednej strony o odwadze i mądrości kobiet, z drugiej strony o ciemnocie i brutalności mężczyzn. Olimpia de Gouges w czasach rewolucji francuskiej domagała się dla kobiet prawa do pracy i wolności słowa. Została ścięta. Niesamowite, została ścięta w trakcie rewolucji francuskiej! Co za przykład okrutnego postępowania mężczyzn w trakcie tego światłego, otwierającego nową epokę wydarzenia… Oczywiście jak najbardziej na miejscu jest też przypomnienie prof. Clarke’a, który w XIX w. uważał, że umożliwienie edukacji kobiet byłoby jak przyznanie praw politycznych zwierzętom. Mężczyźni do dziś się przecież ani trochę nie zmienili…
Aby wydobyć się z tego zaklętego kręgu niemocy kobiety muszą zdobyć się na naprawdę wielkie dzieło – muszą dopracować się własnej historii przezwyciężając wieki historycznego zakłamania: kobiety zawsze funkcjonowały w sferze prywatnej i nie mają własnej historii (w szkole uczymy się wyłącznie o dokonaniach mężczyzn). Jesteśmy więc pozbawione wspólnej pamięci, na której można by budować polityczną podmiotowość. W Nowym Jorku w każdej księgarni widziałem długie półki literatury feministycznej, które przedstawiały m.in. alternatywną wizję historii. Ciekawe, czy i my się tego doczekamy. A jest to wyzwanie, gdyż sytuacja jest bardzo poważna; nawet najnowsze dzieje zostały w naszym zapóźnionym kraju całkowicie zawłaszczone przez mężczyzn, a to dlatego, że kobiety w Polsce nie mogą zdobyć się na współpracę, która mogłaby umożliwić cud, jaki stać się może udziałem osób solidarnych. W sierpniu 1980 roku, doświadczając owego cudu, mężczyźni napisali na murach "Kobiety idźcie do domu! My walczymy o Polskę". I tę Polskę wywalczyli. Dla siebie. No proszę, czyli UKŁAD jednak istnieje, i to jaki…
Układ jest na tyle potężny, że nawet większość kobiet działających w polityce biernie mu się poddała. Przykładem jest napiętnowana posłanka PO Iwona Śledzińska-Katarasińska, która miała przed wyborami powiedzieć o mężczyznach w polityce, że w porównaniu z kobietami w tym fachu oni są po prostu lepsi w te klocki. Co za bluźnierstwo i sprzeniewierzenie się kobiecej solidarności…
„Baby, Żydy i asfalty”
Dobry to moment, aby poruszyć kwestię „poprawności politycznej”, którą wychwala pani Bożena Umińska-Keff, wykładowczyni (to nic, że moja szowinistyczna wersja Worda nie zna takiego słowa, czuję się moralnie zobowiązany go napisać) na Gender Studies UW. Otóż wg autorki polityczna poprawność jest nam potrzebna, gdyż jest wyrazem wrażliwości, która rodzi się tylko w demokracji. Ja bym tu użył raczej innego określenia: „przewrażliwienia” lub „nadwrażliwości”. Naprawdę długo można by wymieniać przykłady, zaczynając od najbardziej znanego kazusu Rocco Buttiglione, poprzez pastora Ake’a Greena do niedawnego przypadku, gdy brytyjskiemu małżeństwu odmówiono prawa do adopcji dziecka (bodajże już 18-go), bo matka powiedziała, że nie będzie uczyć dziecka, że homoseksualizm jest dobry. Poprawność polityczna, w skrajnym wydaniu, którego u nas na szczęście nie ma lub jeszcze nie ma, to prawdziwy społeczny terror.
Nawiązując jednak do wypowiedzi posłanki PO oburzenie feministek jest o tyle dziwne, że w prawie całej znanej mi literaturze feministycznej pełno jest przykładów, w czym to kobiety są lepsze, czasami bez porównania, od mężczyzn. Takie określenie nie jest oczywiście wyłapywane przez filtr oczyszczający treści niedozwolone, ale określenia przeciwne są od razu podejrzane – o ile dobrze pamiętam tą historię, rektor Harvardu stracił posadę z powodu jednej tylko uwagi, że mężczyźni są bardziej predysponowani do nauk ścisłych. Każda kobieta, której to opowiedziałem zgodziła się z byłym rektorem Harvardu!
Pani Umińska-Keff mimo to postuluje wprowadzenie dyktatu politycznej poprawności: gdyby feministki miały w Polsce siłę propagowania swojego języka, pojęć i postaw, kraj ten byłby o wiele bardziej przyjazny dla kobiet, dla gejów, dla lesbijek, dla wszelkich mniejszości, jakie tu mamy lub możemy mieć, i dla zwierząt też. A więc dzięki politycznej poprawności nie tylko rozwiążemy bieżące problemy społeczne, ale również doszlusujemy do najwyższych standardów europejskich, bo tak rozumiem ten fragment o mniejszościach, jakie tu możemy mieć. Znaczy się chyba, że będziemy jakieś nowe importować…
„Polki – szyitki”
Jak zwykle stanęła na wysokości zadania pani Manuela Gretkowska, niedoszła liderka opozycji parlamentarnej. Niedoszła, gdyż w świecie brutalnie pacyfikowanym przez mężczyzn nie dane było zająć jej należytego miejsca. A polscy mężczyźni to straszni dranie. Jedyne kobiety, jakie darzą prawdziwym szacunkiem, to własne matki: nawet co druga piosenka więzienna wspomina o miłości do mamy. Czyżby, jak kiedyś Kinsey, pani Gretkowska robiła badania na społeczności więziennej? Przestępcy (najlepiej od razu z Wronek) wydają się stanowić idealną próbkę badawczą dla udowodnienia z góry założonej tezy – mężczyźni w tym kraju gnębią kobiety. A kobiety? Po części to ich wina, gdyż są współuzależnione od patriarchatu oraz wolą trwać w piekle.
Sytuacja Polek jest tragiczna, gdyż mają fałszywą świadomość. Właściwie, po co Polka miałaby się buntować i jak ta kretynka miałaby zakładać partię polityczną kobiet? Szarpać się o władzę i brać odpowiedzialność? Po co, kiedy ma się sposobiki na przeżycie. W Polsce każde dziecko wie, że mądra kobieta rządzi, będąc szyją, a mężczyzna zaledwie kręconą głową. On władzą się nie podzieli, jest na to za słaby. Musi trwać w urojeniu własnej siły. Pseudokobieta - szyitka potrzebuje pseudomężczyzny - lękającego się psychicznej, ekonomicznej kastracji. W rzeczywistości ani łebski facet nie jest głową, ani szyitka szyją. Okłamując się i wzajemnie pogardzając, oboje po równo są półgłówkami. Tak, męczyliśmy się z sobą tak długo, ale jak Gretkowska i spółka dojdą do władzy to zapewne wytłumaczą nam, jak właściwie ułożyć relacje między płciami.
Zanim to jednak nastąpi pani Gretkowska musi się jeszcze pewnych rzeczy sama nauczyć i ustrzec. Nauczyć, bo jak zauważa Magdalena Środa również Gretkowska poddała się patriarchatowi: gdy powstawała Partia Kobiet Manueli Gretkowskiej, mimo ewidentnie feministycznego (emancypacyjnego) celu i programu, jej członkinie wiele zrobiły, by ich działań z feminizmem i feministkami nie łączono. Ustrzec, gdyż jak będzie nieostrożna to pani Umińska-Keff zlikwiduje ją przy pomocy swojej brzytwy politycznej poprawności za używanie nieprawomyślnych określeń, tj. Polki, Murzynki Europy!
„Zamiast sięgać po nóż”
W tym momencie przechodzimy do punktu kulminacyjnego, jakim jest najciekawszy poznawczo tekst Kingi Dunin i Magdaleny Mosiewicz. W żadnym innym tekście nie następuje takie natężenie rewolucyjnych haseł oraz nienawiści i pogardy do świata; mogę się jedynie zastanawiać, czy nie jest to przypadkiem wynik tej postulowanej przez Środę kobiecej solidarności – to jedyny artykuł pisany wspólnie przez dwie autorki!
Tym razem okropność mężczyzn nie jest już cichym założeniem; jest wyartykułowana wprost, zdemaskowana z całą siłą. To prawda, że żony trwają przy mężach alkoholikach, latami bite i poniewierane. To prawda, że pracownice znoszą molestowanie szefów. Jak wszystkie dojrzałe feministki autorki doskonale przecież wiedzą, że większość mężów to alkoholicy, a większość szefów molestuje pracownice. Tylko bunt, walka, rewolucja mogą wyzwolić kobiety z tych kajdan. Tylko jak to zrobić?
Sytuacja w Polsce jest drastyczna. Po pierwsze z powodów materialnych. Kobiety mniej zarabiają, mają długoletnie przerwy w pracy na wychowywanie dzieci, mniej czasu przeznaczają na pracę zarobkową, za to bardzo dużo na bezpłatną pracę w domu. To nie są warunki do buntu, w każdym razie nie do buntu jednostek. Istotnym problemem jest też oczywiście kod kulturowy. Owszem, powszechna jest konserwatywna hierarchia wartości. Owszem, kobiety wychowywane są bardziej do posłuszeństwa, niż do walki. No i znowu jesteśmy zaściankiem Europy – gdzie indziej kobiety walą mężczyzn po łbach (w przenośni, naturalnie) odsłaniając wielkie zdobycze cywilizacji, a u nas kobiety są „wychowywane” (chyba każde wychowywanie zmierza do pokory, walczących mężczyzn w naszej współczesnej, sfeminizowanej kulturze często przecież określa się jako „niewychowanych”).
Ale jest nadzieja – przykład pokazały pielęgniarki budując Białe Miasteczko. Co to było za poświęcenie z ich strony, jaka wzajemna solidarność i uzasadniona nieufność wobec innych. Organizatorki Białego Miasteczka od początku miały świadomość, że są infiltrowane. Oferty pomocy traktowały podejrzliwie. Woda - tak, śpiwory - tak, oferta wykąpania się w prywatnym mieszkaniu - tak, ale dopiero po paru dniach, kiedy sytuacja się ustabilizowała. Bardziej wyrafinowane propozycje współpracy były odrzucane. No cóż, mi przychodzi do głowy przynajmniej jeden inny powód, dla którego pielęgniarki przyjęły po kilku upalnych dniach ofertę kąpieli, ale jak widać takie wytłumaczenie nie pasowałoby do założonej tezy…
„Kobiety nie lubią siedzieć cicho”
Mając umysł pełen świeżo wpojonej teorii przechodzimy do ćwiczeń praktycznych. W wywiadzie udzielonym „GW” Elżbieta Fornalczyk jawi się jako Lech Wałęsa na miarę naszych czasów - przeskoczyła kasę tyskiego hipermakrektu Tesco i zorganizowała strajk, przy czym nie jest on przedstawiany jako strajk pracowników, lecz właśnie strajk kobiet.
Czy pani Fornalczyk jest feministką? Sprawa nie jest do końca wyjaśniona, gdyż nie deklaruje się jasno. W momencie jednak, gdy dziennikarka zadaje pytanie, czy organizatorka strajku przyjdzie na Manifę oraz czy boi się feministek, pani Fornalczyk zaczyna odkrywać w sobie fałszywą świadomość, a w czytelniczki (jak mniemam) wstępuje nadzieja: przyjedziemy razem, kilkanaście osób z tyskiego Tesco. Czego mamy się bać? Czym wy się różnicie od nas? My walczymy i wy walczycie. Też pracujemy, też w domu gonię chłopów do roboty. A jak demonstrujemy albo strajkujemy, to chłopy muszą sobie same radzić. Kto wie, może sama jestem feministką.
W domu, po pracy też? – Docieka dziennikarka.
- Po ośmiu godzinach jednostajnej pracy, która wymaga ciągłej koncentracji, uważania na klienta, na towar, na pieniądze, na karty płatnicze, a ja jeszcze lubię sobie z klientami porozmawiać, więc muszę mieć podzielną uwagę [proszę, co za heroizm, męczy panią Fornalczyk rozmowa z klientami ale i tak to robi, bo lubi] - po takich ośmiu godzinach to i kręgosłup, i barki bolą, i w ogóle człowiek ledwo żyje. Kiedyś, jak dzieci do szkoły chodziły, robiłam im obiad. Teraz mamy podział obowiązków - kto przychodzi pierwszy, ten robi. Choć zdarza mi się wrócić z pracy i tylko coś wypić, siadam w fotelu i w nosie mam wszystko. Mama nie zawsze musi! Dziennikarki nie interesuje już, czy to oznacza, że tata musi, czy nikt nie musi. Ważne, że mama nie musi…
Pani Fornalczyk rozkręca się w trakcie wywiadu, wyraźnie zaczyna odpowiadać jej proponowana przez dziennikarkę logika walki płci. Zjednoczyło nas to doświadczenie, teraz jesteśmy jak siostry broni. Jedna za wszystkie - wszystkie za jedną - mężczyźni uczestniczący w strajku już się nie liczą.
„Tekst, którego nie napisałam o Doris Lessing”
W porównaniu do powyższych tekstów artykuł Kazimiery Szczuki czyta się prawie z poczuciem powagi. Prawie, bo dobór recenzowanych na początku fantazji literackich pełnych anatomicznych odniesień nie pozwala na to, jakkolwiek jest tylko tłem od prawdziwych rozważań. Tekst różni się przede wszystkim tym, że poza jedną obelżywą uwagą dotyczącą osób, które w 2007 chciały zmienić Konstytucję tak, aby zmniejszyć prawną dopuszczalność ciąży („oszołomy”), nie ma w nim nienawiści.
Sens tego tekstu, jak mniemam, wskazuje, że wcześniejsze pokolenia kobiet zrobiły już tak wiele dla sprawy emancypacji kobiet, że dziś jest już łatwiej. Trzeba tylko porzucić fantazje i przystąpić do działania, poczuć solidarność, klucz do sukcesu tkwi w konkretnych czynach. Nie jestem jednakże tego pewien, bo zamysły pani Szczuki zawsze pozostają dla mnie owiane dosyć gęstą mgłą tajemnicy. W każdym razie tekst jest optymistyczny. W końcu, jak stwierdza cytowana prof. prymatologii, ewolucja samic naczelnych trwa już siedemdziesiąt milionów lat i choć kobiety wyzwolonej nigdy jeszcze nie było, to dzięki swej wyobraźni, inteligencji, otwartości i uporowi - wiele z nas jeszcze się nią stanie. Biorąc jednak pod uwagę ten niezmiernie długi okres oraz położenie akcentu tylko na proces ewolucji kobiet mam wrażenie, że wg autorki rola mężczyzn w tym procesie jest statyczna, constant. Czyżby mężczyźni w tym czasie się nie rozwijali? Jeżeli to miała na myśli Kazimiera Szczuka, to znaczy, że w ocenie pierwotnego zapóźnienia kobiet wobec mężczyzn posunęła się znacznie dalej, niż wzmiankowany powyżej prof. Clarke…
Kilka zdań na serio…
Nie, nie nabijam się z poważnych problemów kobiet w Polsce. Dużo jest do zrobienia i zarówno lewica, jak i prawica nie mają czymś się pochwalić na tym polu. Ale wzywanie do wojny płci, do buntu, jak czynią to powyższe autorki niczego nie poprawi. Czasy dla sufrażystek już minęły!
Natomiast w narzekaniu na ciężką dolę kobiet w katolickiej Polsce, w atakowaniu wszystkiego co tradycyjne, zachowałbym daleko posunięty umiar. Kto bowiem starał się odpowiedzieć na pytanie, ile z tej całej obmierzłości i braku delikatności wobec kobiet pochodzi z dziedzictwa komunizmu? Żaden chyba ustrój nie wyrządził tak wielkiej szkody w relacjach między kobietami i mężczyznami, jak właśnie komunizm, który walcząc o stworzenie nowego człowieka zaczął m.in. od (sic!) rozmontowania tzw. tradycyjnych ról płci…
Na sam koniec krótka historyjka opowiedziana przez jednego z czeskich dysydentów z czasów komunistycznych, przytoczona tu z pamięci. Będąc w Moskwie w latach 70-tych chciał się dostać autobusem do innego miejsca w ZSRR. Stojąc na dworcu zaobserwował taką mniej więcej scenkę: gdy podjechał jedyny w ciągu dnia autobus do innej jeszcze miejscowości okazało się, że chętnych było dużo więcej, niż miejsca, w związku z czym przy drzwiach wejściowych rozgorzała prawdziwa walka, a płeć nie grała żadnej roli. Sens tej opowiastki był mniej więcej taki, że komunizm niszczył jakikolwiek szacunek człowieka do człowieka. Historyjka kończyła się jednak tymi słowami: „nigdy wcześniej ani później nie widziałem mężczyzn i kobiet będących w stanie tak idealnej równości”.
Maciej Brachowicz
Wydawca Pressji
Strona Pressji
www.pressje.org.pl
Poglądy wypowiadane przez autorów nie stanowią oficjalnego stanowiska Pressji, stanowisko Pressji nie jest oficjalnym stanowiskiem Klubu Jagiellońskiego, a stanowisko Klubu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanowisko Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem autorów.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka