.
.
Karnawały pamiętne z młodzieńczych to czasów
- śniegi kopne bywały i mrozy siarczyste,
my zaś w kilkoro sani, drożyną wśród lasów
zmierzaliśmy na bale. Łuczywa smoliste
oświetlały nam drogę. Dymem gryzło w oczy...
.
Czasami jakiś zając zza krzaków wyskoczył
i gnał jak opętany przed końmi po śniegu.
W tym jakże ryzykownym, wprost szaleńczym biegu
nie chciał być najechanym przez pędzące sanie.
Wesołe krzyki zewsząd, piosenek śpiewanie,
by nareszcie dojechać do sali biesiadnej.
.
Kapela przygrywała nie zawsze zbyt składnie,
lecz któż się tym przejmował, gdy dziewczyna obok...
Latarenki naftowe rozświetlały półmrok,
gdzie pomiędzy stołami tańczono już żwawo.
.
Ja ze swoją partnerką przejęci zabawą,
wtuleni w siebie mocno (po kielichach kilku)
dość smętnie stwierdzaliśmy, że noc była chwilką,
po której teraz trzeba powracać do domów...
.
Smutne takie powroty, prawie po kryjomu
- już bez wesołych śpiewów, a z ziewaniem sennym.
Tak to bal karnawałowy w zmęczenie brzemienny
kończył się wczesnym rankiem, z maluteńkim kacem.
Dziś, gdy je sobie wspominam, z żalem wielkim patrzę...
.