frasobliwy-j.s. frasobliwy-j.s.
661
BLOG

Hipermarkety. Czy są Polsce niezbędne ?

frasobliwy-j.s. frasobliwy-j.s. Polityka Obserwuj notkę 2

  

Salon24                                                                                              08.06.2013 r.
     W związku z ożywieniem na nowo dyskusji w sprawie handlu w niedzielę i w święta, a przy okazji również w sprawie problemu hipermarketów, postanowiłem przypomnieć mój artykuł na ten temat, opublikowany w wersji skróconej, w tygodniku „Nasza Polska” w dniu 07.02.2006, pt. „Z siłą lokomotywy”. Artykuł ten przedstawia negatywne aspekty związane z handlem wielkopowierzchniowym i, jak wszystko na to wskazuje, zawarte w nim opinie nic nie straciły na aktualności, a wręcz okazały się prorocze. Jak się wydaje, moja publikacja należała w tamtym okresie do najbardziej obszernych i była chyba jedyną, która pokazała problem hipermarketów na szerszym tle politycznym i ekonomicznym. Uważam, że powinna dostarczyć wielu informacji i argumentów dzisiejszym uczestnikom narodowej dyskusji. Artykuł jest długi, lecz czytelników cierpliwie czytających, pod koniec czekają odkrywcze myśli i wnioski !
    Oto treść artykułu sprzed siedmiu lat (trochę poprawiona i uzupełniona):
         CZY HIPERMARKETY SĄ POLSCE NIEZBĘDNE ?
                            
                            Spis Treści:  1. Wstęp  
                                                  2. Pułapka Alienacji  
                                                  3. Aspiracje Narodowe  
                                                  4. Nadmierna Koncentracja Kapitału  
                                                  5. Hipermarkety  
                                              
                                                   Wstęp    
   
    Nadrabiając zaległości prasowe, natrafiłem w konserwatywno-liberalnym „Najwyższym Czasie” (26.11.2005) na prowokujący artykuł, pt. „Kto jest zbyteczny”, w którym Jan Fijor ostro atakuje, niestety, byłą już minister finansów panią Teresę Lubińską, za kompromitującą w jego mniemaniu wypowiedź dla „Financial Times” o hipermarketach w Polsce, jako „nieproduktywnej inwestycji”, oraz za to, że zakwestionowała mechanizmy rynkowe i dokonała zamachu na „święte” prawo wolnej konkurencji. Oto najważniejsze fragmenty tego artykułu:
     „Nowa pani minister finansów Teresa Lubińska wyznała w wywiadzie dla „Financial Times” (05.11.2005), że hipermarkety „są przykładem swego rodzaju nieproduktywnej inwestycji, która nie jest w Polsce potrzebna”. Jest mi wstyd za panią minister, bo w końcu taka ignorancja idzie w świat. Za podobne stwierdzenie student I roku ekonomii nie otrzymałby zaliczenia. Z elementarza ekonomii wiadomo bowiem, że jeśli hipermarkety istnieją, jeśli powstały z kapitału prywatnego, jeśli chodzą do   nich ludzie, wydają tam swoje ciężko zarobione pieniądze i to wydają w sposób dobrowolny, mają alternatywę (małe sklepiki osiedlowe, magazyny, hurtownie, sprzedaż wysyłkową, Internet, bezpośrednią etc.), to znaczy, że hipermarkety mają głęboki sens ekonomiczny!”. [...] „Ekonomia – przypomnę pani minister – to nauka o sposobach dysponowania zasobami. Uczy ona m.in., że decyzje wolnych konkurentów na wolnym rynku dowodzą optymalnego wykorzystania zasobów. Wszelkie próby ingerencji politycznej, bo do tego się sprowadza wypowiedź pani Lubińskiej, to zakwestionowanie decyzji rynku, sprowadzające się zwykle do psucia gospodarki. Politycy, np. w imię ochrony małego handlu niszczą supermarkety, wskutek czego społeczeństwo musi za towar płacić więcej i kupować go tam, gdzie produkowany (sprzedawany) jest gorzej, drożej i mniej wygodnie. Gdyby było inaczej ludzie poszli by tam bez interwencji politycznej, która de facto sprowadza się do przymusowego transferu pieniędzy od producentów czy sklepów preferowanych przez rynek, do tych, których z jakichś tajemniczych względów preferuje pani minister Lubińska. Zamiast, żeby ludzie wydali pieniądze tam, gdzie sami chcą, politycy zmuszą ich do wydania gdzie indziej. W ten sposób pani minister i jej faworyci zarobią więcej kosztem tych których woli społeczeństwo. Stąd już tylko krok do korupcji, z którą partia pani Lubińskiej tak zażarcie chce walczyć. [...] A swoją drogą, wypowiedzią nt. zbędności hipermarketów pani minister finansów dowiodła raczej własnej zbyteczności. Prędzej czy później wszyscy to zrozumieją”.
     Przyznam, że w związku z nabrzmiałym problemem hipermarketów, tylko czekałem na takie wyzwanie! – Mimo całego szacunku dla autora – wydawcy ważnych książek, oraz publicysty, który jako jeden z pierwszych, już w latach 90-tych informował nas o tajemniczej przemianie liberalizmu w monstrualną poprawność polityczną na Zachodzie – czuję się obowiązany stanąć w obronie pani minister !
     Zawarta w artykule bardzo negatywna i zarazem błędna ocena posunięć przedstawicielki rządu, oraz krytyka całej polityki sprzeciwu wobec ekspansji hipermarketów, oczywiście wzięła się stąd, że Jan Fijor, jak na zdyscyplinowanego liberała przystało, przyłożył szablon z UPR-owską doktryną odwróconego marksizmu (paradoksalnie obie „szkoły” poruszają się w ramach tej samej płaszczyzny zagadnień i są bardzo podobne pod względem konsekwencji i dogmatycznego charakteru), do wyjątkowej sytuacji ekonomicznej, w jakiej znalazła się Polska z całą okolicą po upadku komunizmu. Niestety! Na domiar złego, jako wprawny publicysta i osoba głęboko wierząca w liberalne dogmaty, zrugał panią minister niczym surowy belfer pierwszoklasistkę !
     Autor wraz z innymi ideologami ekonomii liberalnej (skupionymi nie tylko wokół UPR-u), dostarczającymi inspiracji oraz uzasadnień błędnej polityce – uporczywie zamyka oczy i zatyka uszy na przynajmniej trzy bardzo ważne aspekty życia ekonomicznego, które poddają w wątpliwość nieomylność praw rynkowych. Te aspekty to: problem alienacji w ekonomii, aspiracje narodowe w życiu gospodarczym, a także zjawisko zwane nadmierną koncentracją (akumulacją) kapitału, prowadzące do monopolizacji rynku.
     – Życie ekonomiczne to organizm zbyt skomplikowany, aby objąć go jedną teorią (czy to marksistowską, czy liberalną) i zamknąć jednym ścisłym wzorem, niczym zjawiska natury fizycznej. – Nawet w tak ścisłej dziedzinie, jaką jest fizyka, teorie wydawać by się mogło porządnie udowodnione okazały się względne, a co dopiero w przypadku teorii dotyczącej tak żywiołowego, trudnego do ogarnięcia i zdefiniowania zjawiska, jakim jest rynek gospodarczy. Rola ta w niektórych sytuacjach może być szkodliwa i należy ją ograniczyć z powodu odległych konsekwencji, których Jan Fijor z całym środowiskiem ideologicznym, politycznymi wyznawcami oraz tłumami konsumentów, nie chcą wziąć pod uwagę! – Omówmy więc pokrótce wymienione tu aspekty życia ekonomicznego, w obliczu których „nieomylne” prawa rynku wyraźnie kuleją!
                                               Pułapka Alienacji
     Z treści artykułu wynika między innymi, że główną zasadą decydującą o właściwym przebiegu procesów ekonomicznych jest prawo wolnej konkurencji, oraz, że jedyną wyrocznią decydującą o tym, które z podmiotów konkurujących na rynku mają przeżyć, jest ocena konsumentów, którzy „głosują” frekwencją oraz ilością wydanych pieniędzy. Nie mamy zamiaru zaprzeczać, że oba te czynniki mają bardzo istotny wpływ na efektywność gospodarczą, uważamy jednak, że ani prawo wolnej konkurencji nie ma mocy wszechogarniającej (o czym będzie mowa w dalszej części publikacji), ani zachowania konsumentów na masową skalę nie muszą być nieomylnym kryterium w ekonomii, ponieważ klienci, których choćby, jak w omawianym przypadku, nawet całe stada miały zadeptać hipermarkety, mogą nie widzieć dalekosiężnych skutków swoich konsumenckich preferencji. – Rzecz w tym, że niektóre procesy o charakterze masowym wymykają się bezpośredniej obserwacji i racjonalnej ocenie ze strony milionów ludzi biorących w nich udział (co właśnie w nauce nazywa się alienacją) a czego dowodem są przecież wielkie tragedie w historii, oraz kryzysy gospodarcze, których nie można było uniknąć, ponieważ ludzie nie mogli w porę dostrzec i zrozumieć procesów, które do nich prowadziły. – Oto dwa aktualne i zarazem proste przykłady zjawiska alienacji, mogące ułatwić zrozumienie zagadnienia: 1) Miliony ludzi, którzy w skali prywatnej postępują racjonalnie korzystając z wszelkich dóbr nowoczesnej techniki – w masowej skali, w sposób niezamierzony doprowadzają do katastrofalnej degradacji środowiska, co z kolei z fatalnym skutkiem zwraca się przeciwko nim. 2) Wielu obywateli, którzy oceniają swoją sytuację dochodową jako bezpieczną, zaciąga kredyty. W większości przypadków jednak nie zdają sobie sprawy, że wskutek sztucznie wykreowanej przez finansjerę koniunktury, na ten sam krok masowo zdecydują się również inni, co w związku z koniecznością spłat znacznych w skali gospodarki odsetek summa summarum spowoduje spadek ilości pieniądza na rynku i doprowadzi do pogorszenia sytuacji finansowej rzesz kredytobiorców, a to w ostateczności spowoduje u wielu z nich kłopoty ze spłatą długu. – Oba przykłady pokazują jednoznacznie, że interwencjonizm państwa jest absolutnie niezbędny. W pierwszym przypadku, m.in. poprzez ustanowienie w produkcji norm chroniących środowisko, w drugim, w formie np. instytucji czuwających nad zasadami kredytowania i wysokością stóp procentowych, nad poziomem zadłużenia społeczeństwa w makroskali, etc. Inaczej w przypadku wyłącznie żywiołowego – rynkowego rozwoju – w obu tych dziedzinach nieuchronnie nastąpiłaby katastrofa. Na obu tych przykładach wyraźnie widać, że kierowanie się przez konsumentów indywidualnymi potrzebami i wyczuciem, w skali masowej nie koniecznie musi przynosić pozytywne rezultaty. Przeciwnie! Może powodować poważne perturbacje gospodarcze i społeczne, ze szkodą dla samych uczestników. Zjawisko tego rodzaju może również dotyczyć handlu, w którego strukturze i funkcjonowaniu, może dojść do poważnych zakłóceń w wyniku niekontrolowanych zachowań konsumentów na skalę masową, o czym szerzej będzie mowa w ostatniej części tej publikacji. Instytucje państwowe dysponując odpowiednimi instrumentami, np. takimi jak statystyka, wiedza z zakresu historii ekonomii, doświadczenie ekspertów – pozwalającymi z odpowiedniej perspektywy dostrzec niewidoczne dla zwykłych ludzi zagrożenia, są w stanie w porę je likwidować, choć trzeba uwzględnić, że zbyt często z przyczyn politycznych, korupcyjnych, a także z powodu wpływu wszechobecnych agentur, w praktyce nie wykorzystują tych możliwości prawidłowo i uczciwie... ale to już osobne, choć niezwykle ważne zagadnienie dotyczące kwestii prawidłowego funkcjonowania państwa!

                                             Aspiracje Narodowe
     Bardzo ciężka sytuacja w jakiej znalazła się polska gospodarka po upadku komunizmu, wynikała m.in. z bardzo małych zasobów finansowych polskich przedsiębiorstw i całego społeczeństwa. Aby doprowadzić do jej zmartwychwstania, i aby uchronić ją przed losem jaki np. przypadł gospodarce Białorusi, konieczne było zasilenie jej zagranicznym kapitałem. – Jednocześnie możliwość rozpoczynania od zera stwarzała historyczną szansę odrodzenia się rodzimego biznesu i polskiej klasy średniej – szansę odrobienia w tej sferze dużego dystansu do krajów ekonomicznie rozwiniętych. Wiadomo, że tzw. klasa średnia – tak ważna z punktu widzenia rozwoju każdego społeczeństwa – była u nas przez długie wieki zdominowana przez inne nacje i obcy kapitał, a społeczeństwo polskie składające się głównie z warstwy szlacheckiej i chłopskiej było gospodarczo zacofane. Złą sytuację pogłębiła do reszty totalna destrukcja związana z poprzednim ustrojem, który zlikwidował prywatną inicjatywę prawie do zera. Po tragedii komunizmu jednak nadarzyła się niepowtarzalna okazja by Polacy, mający spory potencjał wiedzy, będący głodnymi sukcesu i dobrobytu, odzyskali tę niszę dla siebie – wszak „Feniks rodzi się z popiołów”. – I trzeba przyznać, że nasi rodacy pozytywnie zaskoczyli świat! Okazali się populacją pełną ruchliwych, posiadających inwencję, pracowitych przedsiębiorców, co zapowiadało sukces na skalę historyczną. Cud ten był możliwy, ponieważ otwarcie pustej przestrzeni gospodarczej zadziałało bardzo zachęcająco, prowokując większość prężnych jednostek do działania. W tej sytuacji trzeba przyznać, pewna, nawet spora dawka zagranicznej konkurencji, miała znaczenie nie tylko czysto finansowe, ale również jako przykład niezbędny w edukacji ekonomicznej, a także jako bodziec mobilizujący naszych przedsiębiorców do wysiłku. Jednak, tak jak przedawkowanie nawet najlepszego lekarstwa może okazać się szkodliwe, tak i przedawkowanie tegoż czynnika, mogło zdławić a nawet uśmiercić rodzimą przedsiębiorczość. Oczywiście należało zawczasu uwzględnić wielkie ryzyko zdominowania naszego rynku przez obcy kapitał i uwzględnić tym samym groźbę uzależnienia kraju od zewnętrznych wpływów. W związku z tymi zagrożeniami nasze elity stanęły w okresie transformacji przed historycznym zadaniem: jak pokierować procesem gospodarczym, żeby nie zaburzyć delikatnej równowagi pomiędzy ożywczą sprężyną obcego kapitału a rodzimą inicjatywą? – Jak postępować, by ten kapitał nie przytłumił i nie zniechęcił Polaków do działania – by wręcz nie pozbawił ich możliwości działania na własny rachunek? – Jak sprawić, by szybkie odrabianie opóźnienia w poziomie życia, nie skończyło się znów utratą niszy właścicielskiej w naszym kraju? – Właśnie te względy wymagały ograniczenia, przynajmniej na pewien czas prawa wolnej konkurencji – w tym wypadku między obcym kapitałem a własnym, by wyrównać naszym rodakom szanse utracone niegdyś z wyroków historii.
     Mając na uwadze te jakże ważne względy, logika podpowiadała, by główny strumień zagranicznych inwestycji skierować w te sektory gospodarki, w których społeczeństwo polskie z braku odpowiednich zasobów finansowych, jak również z braku dostępu do nowoczesnych technologii, było bezsilne – czyli w sektory wielkiego przemysłu, np. motoryzacyjnego, elektronicznego, chemicznego, itp. Należało przy tym postępować ostrożnie i rozważnie by osiągnąć optymalny rozwój nie tracąc przy tym kontroli nad narodową własnością. W tym celu należało zagraniczne inwestycje w maksymalnym stopniu związać z polskimi firmami (jak to ma miejsce w Chinach), a możliwie najwyższe zyski osiągnięte ze sprzedaży polskich firm, przeznaczyć na tworzenie funduszy kredytujących polską przedsiębiorczość, miast na konsumpcję w ramach budżetu. Gdzie to tylko możliwe, dopuścić zagranicznych inwestorów tylko częściowo – tworząc spółki mieszane, aby zachować jak najwięcej polskiego udziału w zasilonych kapitałem sektorach. Pozostałe sektory, jak: rolnictwo, drobna wytwórczość, usługi i handel, w których Polacy śmiało mogli dać sobie radę, należało zostawić w zdecydowanej większości konkurencji firm polskich. – Niestety! – Elity rządzące przez ostatnie 15-cie lat całkowicie utraciły tę patriotyczną perspektywę w prywatyzacji i tworzeniu podstaw gospodarki rynkowej. Rezygnując z wszelkich strategicznych regulacji, otworzyły (zapewne ku zadowoleniu autora z "Najwyższego Czasu" i liberałów) bramy polskiego rynku na oścież – stawiając na kapitalizm kosmopolityczny. W tej „otwartości” posunęły się bardzo daleko, stosując szczodrze wobec silniejszego ulgi podatkowe, przy jednoczesnym nakładaniu na polskie firmy bardzo wysokich podatków (np. popiwek) i krępowaniu ich monstrualną biurokracją. Można stwierdzić, że postępowanie elit rządzących w sferze polityki podatkowej było całkowicie na opak, należało bowiem zastosować niższe podatki wobec polskiej – początkującej przedsiębiorczości, a straty z tego tytułu zrekompensować wyższymi podatkami od zagranicznych inwestorów, choć w takiej skali by nie zadziałały odstraszająco.
     W jakim stopniu – prowadząc tak krótkowzroczną politykę gospodarczą – polskie władze były w swych decyzjach suwerenne? – Czy kierowały się motywami ekonomicznymi, wymogami unijnymi, czy też ideologicznymi, albo delikatnie mówiąc „merkantylnymi”? – To bardzo ważny, lecz osobny temat, który zapewne nie jeden raz zostanie poddany pod surowy osąd – miejmy nadzieję, że nie tylko historii !
     Początkowo społeczeństwo polskie było zadowolone z szybkiego wzrostu poziomu życia, nie zdając sobie sprawy, że w znacznej mierze wynikał on z ogromnego dopływu zagranicznych pieniędzy. Wszystko przedstawiało się optymistycznie dopóki firmy zachodnie znajdowały się na etapie inwestycji i rozruchu, zasilając budżety, przeważnie polskich podwykonawców i kooperantów. W którymś momencie jednak rozpoczęły one w pełni własną działalność gospodarczą, wypierając po kolei z każdej branży polskie przedsiębiorstwa i doprowadzając wiele z nich do anihilacji. Do tego jeszcze dołączył niepohamowany import, który też jest formą ekspansji obcego kapitału. W efekcie, choć dzisiejsze statystyki pokazują spory wzrost gospodarczy, to jednocześnie niechętnie pokazują, że podział zysku z tego wzrostu wypada bardzo na korzyść dużych koncernów zagranicznych operujących w naszym kraju, zaś wiele firm polskich jest w coraz słabszej kondycji. Również znaczna populacja szarych obywateli nie odczuwa w zadowalającym stopniu dobroczynnych skutków wzrostu gospodarczego i jest delikatnie mówiąc  z a w i e d z i o n a !!!
     Według wszelkich prawideł rozumowania, strategia polegająca na „dynamizowaniu” polskiej gospodarki przez nieustające dokapitalizowanie jej z zewnątrz, na zasadach preferencyjnych (jako remedium na wszelkie problemy gospodarcze i społeczne), będąc w najwyższym stopniu polityczną łatwizną, nie może trwać w nieskończoność! – Stosowanie tej zasady przy jednoczesnym braku wsparcia i ochrony polskiej przedsiębiorczości, gnębieniu jej fiskalizmem i biurokracją, musi w końcu doprowadzić do katastrofalnego zachwiania równowagi na niekorzyść tej ostatniej (co ma już miejsce w sektorze bankowym), a także musi spowodować poważne zagrożenie narodowego interesu gospodarczego !!!
     Sytuację, w której na społeczeństwo polskie spłynęło "dobrodziejstwo" obcego kapitału w mega-dawce, można trochę przyrównać do sytuacji ucznia, któremu rodzice chcąc oszczędzić trudów nauki umożliwiają drogę „na skróty”, dostarczając „gotowce” i „ściągi”. Choć uczeń pewnie uzyska zaliczenie, to jednak ma wszelkie perspektywy by zostać… „nikim” !
                                                                     
                                       Nadmierna Koncentracja Kapitału
     Kapitalizm jest niewątpliwie najbardziej wydajnym ustrojem gospodarczym do momentu, gdy na rynku konkuruje wielka ilość małych, średnich i dużych firm w odpowiednich proporcjach! Na etapie tym, który można nazwać organicznym, w grze rynkowej ma szanse brać udział wielka ilość uczestników, a podział zysków jest najbardziej egalitarny. W jego trakcie najwięcej ludzi ma szanse pracować na własny rachunek, a także – co najważniejsze – ma miejsce największe tempo wzrostu gospodarczego i największa wydajność. Właśnie do tego etapu też najlepiej przystaje ekonomia liberalna. – Nie wolno jednak zapominać, że gospodarka rynkowa (i nie jest to wymysł marksistów) ma immanentną wadę, na którą trudno o lekarstwo, a która polega na szybszym lub wolniejszym koncentrowaniu środków w rękach coraz mniejszej części przedsiębiorców i potocznie mówiąc na „połykaniu” mniejszych firm przez większe. U podłoża tego procesu – oprócz czynników głównych, jak łączenie się kapitałów (fuzje), ich samopomnażanie (np. finansowa spekulacja) czy akcjonariat – leży niewłaściwy interwencjonizm państwa, koncesjonowanie, korupcja, a także czynniki związane z naturą ludzką. Często jest to po prostu wynik zwycięstwa przedsiębiorców bardziej pracowitych, zdolniejszych i bardziej zaangażowanych. – Gdy niektóre jednostki zadowalają się dostatnią stabilizacją, inne są niezaspokojone konsumpcyjnie i ambicjonalnie. Jak mawiał śp. „Kisiel”, są to ludzie, którzy „nie śpią i spać nie dają”, często pchani ambicją posiadania dóbr ponad miarę, napędzani chęcią osiągnięcia sukcesu za wszelką cenę – pchani chęcią totalnego pokonania konkurentów w celu osiągnięcia królestwa wyłączności. – Do tego wszystkiego dochodzi naturalny mechanizm popierania silnych. – W przeciwieństwie do sfery społecznej, w gospodarce nie ma litości – popiera się silniejszego. Im mocniejszy podmiot gospodarczy, tym jeszcze bardziej wszyscy kooperanci sprzyjają mu, dostarczając towar, czy podzespoły, szybciej taniej i na lepszych warunkach płatności. Ma on również większe szanse na uzyskanie kredytów, urzędowych zezwoleń, więcej środków na promocję i reklamę. W ten sposób, na zasadzie jakiegoś „samonakręcania” staje się jeszcze potężniejszy – oczywiście w dużej mierze kosztem konkurentów. Proces koncentracji kapitałów na większą skalę może trwać długo, lub ulegać gwałtownym przyspieszeniom. Jednym z najbardziej spektakularnych w historii przykładów gwałtownej ekspansji, był koncern naftowy „Standard Oil” Rockefellera, który niszcząc bezwzględnie konkurencję (a było to właśnie w czasie, gdy państwo jeszcze mało wtrącało się do gospodarki) w krótkim czasie osiągnął prawie monopol na rynku paliw w Stanach Zjednoczonych. Zanim rząd amerykański dokonał słusznej interwencji dokonując jego podziału na dwadzieścia części, tysiące drobnych właścicieli stacji benzynowych straciło źródło utrzymania!
     W sytuacji, gdy koncentracja kapitałów przekroczy bezpieczną granicę, gospodarka może zwalniać i popadać w stagnację, a nawet wpaść w kryzys. Konsekwencją oczywiście mogą być bankructwa, bezrobocie, obniżenie poziomu życia, stłumienie inicjatywy, gospodarcza apatia, dramat przegranych. – Sytuacja jest bardzo korzystna, gdy koncentracja kapitału (do pewnego stopnia przecież konieczna) umożliwia inwestowanie w nowe nieodkryte nisze gospodarcze, gdy uruchamia jakieś nowe dziedziny produkcji, wprowadza nowe jakości, wzbogaca rynek konsumencki i rynek pracy. Jeśli ma charakter innowacyjny i kreatywny jest bardzo pożyteczna. – Usprawiedliwia wtedy nawet przejściowy monopol w danej dziedzinie. Przeważnie jednak prężna firma, często przy pomocy nieczystych metod, rozpycha się w już istniejącej niszy gospodarczej wypierając z niej – niczym pisklę kukułcze z gniazda – swych konkurentów. Dobrze jeśli ekspansja dynamicznych firm eliminujących rywali, może znaleźć ujście na rynki zewnętrzne, co pozwala im dalej rozwijać się. Wówczas powstałe z tego korzyści, np. w postaci zwiększenia zatrudnienia w strukturach krajowych rozrastających się na zewnątrz koncernów, czy też podatków spływających do macierzystego kraju z tytułu większych dochodów, mogą rekompensować straty wynikające z niszczenia rodzimej konkurencji. Gorzej, jeśli nie jest to możliwe, z powodu jakichś ograniczeń na rynkach będących polem ekspansji. Bardzo źle, jeśli np. kraj taki jak Polska, w ogóle nie może prowadzić ekspansji z braku zdolnych do tego koncernów, sam stając się prawie wyłącznie polem podboju ze strony firm zagranicznych dławiących tutejszą przedsiębiorczość. Wówczas jedną z konsekwencji może być znaczne bezrobocie. W takiej sytuacji jedynym wyjściem jest „eksport” nadmiaru ludzi bez zajęcia, jak to ma właśnie miejsce u nas, gdy spośród prawie dwóch milionów emigrantów zarobkowych, zapewne wielu to ci, którym wskutek obcej konkurencji zabrano szansę rozwinięcia prywatnej inicjatywy w kraju. Jeśli „eksport” siły roboczej nie jest możliwy, mogą wystąpić patologie społeczne na wielką skalę, albo delikatnie mówiąc „niepokoje społeczne”. Tego chyba wszyscy chcieliby uniknąć! – No, może z wyjątkiem zwolenników tych bardziej radykalnych koncepcji politycznych !
     Obserwując sytuację w Polsce po upadku komunizmu, można odnieść wrażenie, że tutejsze elity sprawujące władzę – jak zauroczone – biorą pod uwagę wyłącznie dodatnie strony inwestycji zagranicznego kapitału, traktując je naiwnie i po ignorancku jako wartość jednoznacznie dodaną, nie chcąc, lub nie umiejąc dostrzec związanych z nimi aspektów destruktywnych, jak np. widoczna gołym okiem eliminacja rodzimych firm, i już mniej widocznych, ale przecież wielkich strat, wynikających z nie pojawienia się w ogóle na scenie potencjalnych firm polskich w wyniku zajęcia wszystkich nisz przez obcą konkurencję. – Niestety z obecnie widocznym skutkiem ! 

                                                   Hipermarkety
     Zjawisko pod nazwą hipermarkety, to wręcz idealny przykład dla przedstawionej tutaj teorii. Przyjrzyjmy się więc temu zjawisku w wydaniu polskim.
     Hipermarkety, czyli handel wielkopowierzchniowy, powstawały na Zachodzie stopniowo, na zasadzie procesu organicznego. W miarę bogacenia się tamtejszej klasy kupieckiej – od małych sklepów do dużych – przez supermarkety, aż do wielkich sieci hipermarketów. Ich powstanie było również wynikiem procesu połączenia handlu hurtowego i detalicznego w jedno, co przełamało tradycyjną regułę organizującą rynek sprzedaży, która polegała na trójstopniowej dystrybucji towarów: producent – hurtownia – sklep. W przypadku handlu wielkopowierzchniowego, produkt trafia bezpośrednio od producenta do hipermarketu, który pełni jednocześnie rolę hurtowni i sklepu. Tamtejszy rynek przystosowywał się do tego procesu w dłuższym okresie. W latach 80-tych ub. wieku, hipermarkety zaczęły odnosić sukcesy na ogromną skalę, co było możliwe również dzięki daleko posuniętej racjonalizacji i wdrożeniu nowoczesnych metod handlu, do których należą:
   1. Skomasowanie produktów, dające klientom możliwość przeglądu całej oferty rynkowej.
   2. Intensywne obniżanie cen poprzez: obniżanie kosztów zaopatrzenia (eliminacja hurtowych pośredników); obniżanie kosztów zatrudnienia (nisko opłacany pracownik przypada na bardzo dużą ilość towaru i klientów); obniżanie kosztów lokalowych (położenie w tańszych okolicach)
   3. Wydłużenie czasu sprzedaży w dni powszednie i prowadzenie działalności w święta.
   4. Promocje cenowe i nowoczesna reklama oparta na zdobyczach socjo- i psychotechniki.
     W pewnym momencie zrozumiały sukces tej formy handlu, nabrał jednak charakteru ekspansji zagrażającej stabilności rynku, więc władze na Zachodzie zaczęły wielkim sieciom utrudniać warunki, a nawet stawiać tamy. Stało się tak przynajmniej w większości krajów macierzystych, z których pochodzą największe firmy, jak Francja, Niemcy i Wielka Brytania. Utrudnienia te polegają przede wszystkim na tworzeniu stref wolnych od ekspansji, głównie w centrach wielkich miast gdzie działalność hipermarketów zaczęła kłaść pokotem mały i średni handel. – Dysponując wielkimi nadwyżkami kapitału, jednocześnie będąc ograniczanymi i dławionymi na własnym rynku, potężne koncerny ruszyły na podbój świata. Szczególnie łakomym kąskiem na ich drodze stały się kraje pokomunistyczne. W Polsce, która słynie z gościnności i kompleksów, do tego wygłodzonej konsumpcyjnie i z podatną na korupcję administracją, ekspansja przybrała szczególnie gwałtowny charakter. Rozpędzone sieci bogate długoletnim doświadczeniem z innych rynków, zatrudniające najlepszych menedżerów i dysponujące kapitałem idącym w miliardy dolarów, wtargnęły tu niczym tsunami. Stało się to niemal w jednym momencie, na zasadzie „porządku zadekretowanego” – czyli ukazem ministra. Podobno – o czym informował w TVP właściciel „MarcPolu”, Marek Mikuśkiewicz – wcześniej, odpowiednie władze nie były zupełnie zainteresowane umożliwieniem mu stworzenia sieci hipermarketów w oparciu o polski kapitał. – Wielkie koncerny, skutecznie „lobbując” otrzymały różne ulgi i długotrwałe zwolnienia podatkowe, a także załatwiły sobie przymknięcie oczu na łamanie praw pracowniczych. O ironio! – Otrzymały to wszystko pod pretekstem tworzenia nowych miejsc pracy, mimo, że wcześniej były znane badania francuskie, które wykazywały, iż jedno miejsce pracy w hipermarkecie oznacza 13-cie zlikwidowanych w handlu małym, średnim, i hurtowym. – Na skutki nie trzeba było długo czekać. Polski kupiec, który jeszcze nie miał czasu dorobić się na tyle, by porządnie zainwestować w swój mały sklep (w większości niebędący nawet jego własnością) nie mówiąc już o rozwinięciu się w sieć sklepów, został skonfrontowany z potęgą huraganu, wobec której jest zmuszony masowo zwijać interes. – Czy można w tej sytuacji mówić o uczciwej konkurencji, drodzy liberałowie? Czy to jest fair ustawiać walkę pomiędzy wagą superciężką a muszą? – Od 1995 roku, hipermarkety zdołały opanować przeszło 40% rynku obrotów handlowych w skali kraju, a w niektórych rejonach przeszło 60%. Jeśli tempo utrzyma się, to za kilka lat będzie całkiem realne 90% (jak już ma to miejsce w Szwecji) a może i więcej? Jeśli również wierzyć badaniom francuskim, można łatwo dowiedzieć się ile zlikwidowały miejsc pracy. Znając liczbę pracowników zatrudnionych w hipermarketach (ok. 100 tys.), wystarczy przemnożyć ją 13-cie razy. Można spodziewać się przeszło miliona zwolnionych! – Jak podała „Gazeta Wyborcza” (14.10.2005), w Polsce działa już więcej niż 20-cia sieci a u bram czeka kilkanaście następnych, z największą na świecie, amerykańską „Wal Mart” na czele. Może to być rekord, gdyż w większości krajów zachodnich operuje najwyżej 5 do 6-ciu sieci i do tego przeważnie własnych. Zanim to nastąpi, już dziś średnia powierzchni „blaszaków” na jednego mieszkańca należy u nas do największych w Europie, a przykładowo Łódź – niegdyś jedno z najbardziej uprzemysłowionych miast w rejonie – utraciła swój prymat pod względem ilości fabryk włókienniczych, na rzecz pierwszego miejsca na kontynencie pod względem ilości centrów handlowych przypadających na jednego mieszkańca! – Jakże zaszczytne osiągnięcie !
     Można odnieść wrażenie, że polski rynek handlowy staje się wręcz czymś w rodzaju żerowiska dla drapieżnych dinozaurów! Zgodnie z tym, co podaje „Rzeczpospolita” (02.11.2005), inwestycje w nowe centra handlowe sięgną kilku kolejnych miliardów euro i będą rosnąć w oszałamiającym tempie (w 2006 roku przybędzie 300 tys. metrów kwadratowych, a w następnych dwóch latach jeszcze 1,3 miliona metrów kwadratowych powierzchni handlowej). W ciągu tylko 10-ciu lat, hipermarkety osiągnęły w Polsce rozwój odpowiadający okresowi 30-tu lat na Zachodzie (takiego tempa należałoby sobie życzyć, w nadrabianiu dystansu w zakresie dochodów ludności). Wielkie koncerny planują inwazję na centra polskich miast pod pretekstem ich ożywienia, a także tworzenie placówek trzeciej generacji, połączonych z instytucjami użyteczności publicznej, rozrywką, kulturą, a nawet świątyniami, co może oznaczać zamiary nie tylko czysto komercyjne, ale wręcz ambicje totalnego opanowania świadomości konsumentów, na miarę Orwella. Rzecz charakterystyczna – autorzy z „Rzeczpospolitej” wyrażając troskę o dalsze losy istniejących hipermarketów w obliczu inwazji następnych, w ogóle nie martwią się losem drobnego handlu – tak jakby miał zostać nieuchronnie skazany na zagładę. Wypada tylko pogratulować redaktorom, podobno rządowej gazety, której widać dobrze płacą w judaszowej walucie? Autorzy z „Rzeczpospolitej” przewidują również, że starsze hipermarkety i centra handlowe, które ucierpią z powodu nowo wchodzących, przejmą niszę wyprzedaży. Oznacza to odebranie drobnym kupcom nawet tej ostatniej „deski ratunku”, czyli handlu przeceną i artykułami używanymi! – Z powodu zagrażającej konkurencji, w panikę wpadają nawet sami przedstawiciele sieci, bojąc się konkurencji ze strony następnych. – Wszyscy się boją, tylko nie boją się liberałowie i „polski” rząd, który wciąż utrzymuje korzystne regulacje umożliwiające omijanie podatków i zwalnianie z podatków wchodzących operatorów. Mamy tu do czynienia z oczywistą aferą! – Rząd utrzymywany w znacznej mierze z podatków realnie płaconych przez polskich kupców, „odwdzięcza” się im, dopuszczając śmiertelnie groźną konkurencję, którą zwalnia z podatków !!! – Sytuacją także nie przejmują się media, które informują ze stoickim spokojem o istniejących w strukturze handlu trendach, nie szczędząc hipermarketom kryptoreklamy przy każdej okazji (np. świąt) – często deprecjonując również drobnych kupców poprzez stosowanie wobec nich pogardliwych określeń, typu „drobni sklepikarze”, „handlarze”, „straganiarze”, a wobec miejsc ich działalności, w rodzaju „małe sklepiki”, „budki” itp. – W ogóle, można zaobserwować coś w rodzaju sztamy. Ilekroć ktoś wyraża się źle o hipermarketach, media rzucają się nań z pazurami, czego doskonałym przykładem może być właśnie przypadek pani minister Lubińskiej. – Stosunek do nich jest tu chyba jakimś ważnym kryterium, skoro może skutkować dymisją członka rządu? – Czy jest to sprawa wyłącznie czystych intencji obrony wolnego rynku i komfortu kupowania – czy też bardziej nieczystych – związanych z podażą reklam. A może przypadkiem w grę wchodzą ukryte korzyści bardzo wpływowych osobistości, albo działalność obcej lub własnej agentury? – A może jakieś względy ideologiczne? – Wszak centra handlowe stały się wyznacznikiem nowoczesnego stylu spędzania wolnego czasu, który może być skuteczną alternatywą dla bardziej tradycyjnego – katolickiego spędzania go, np. w dni świąteczne? – Może są jakimś symbolem globalizacji lub innego „postępu”? – Bardzo chcielibyśmy to wiedzieć !!!
     Hipermarkety i towarzyszące im centra handlowe, choć miło się w nich przebywa, wygodnie i tanio kupuje, są wzorcowym przykładem przyspieszonej koncentracji kapitału i wypierania przez obcy kapitał polskiego przedsiębiorcy. Nie znam żadnej sieci sklepów wielkopowierzchniowych ze znaczącym udziałem polskiego kapitału. – Ostatnia „Biedronka” już dawno sprzedana! – Zagraniczne giganty nie płacąc podatków i nie reinwestując kreatywnie, a tym samym nie rekompensując Polsce strat wynikających z rujnowania drobnego handlu, np. poprzez inwestycje w produkcję tworzącą miejsca pracy – produkcję przynoszącą dochody państwu i społeczeństwu – swobodnie transferują wielkie zyski, by budować za nie sieci w kolejnych krajach. – Dla liberałów i realizujących ich program polityków, nie ma to jednak żadnego znaczenia. Hipermarkety traktują niczym fetysza wolnego rynku, a interes Polaków-konsumentów (jakby konsumpcja była największą wartością), stawiają o wiele wyżej niż interes Polaków-kupców i Polaków-pracowników. – Czy dobrze na tym wyjdą wszyscy Polacy ???
     Wypada wreszcie postawić zasadnicze pytanie, czy aby wbrew temu, co twierdzą nasi adwersarze, korzyści z kupowania w hipermarketach, nie są jakimś mirażem w ogólnym rozrachunku? – Uważamy, że tak. – Korzyści konsumenckie w postaci oszczędności i wygody kupowania, mogą być summa summarum pozorne. Niszczenie wielu małych firm i związane z tym masowe zwolnienia (może to być nawet 1/2 bezrobotnych), powoduje przerzucanie ciężaru ich utrzymania na rodziny i podatników, a więc i na klientów hipermarketów. Obniżanie dochodów gmin z lokali użytkowych, w związku ze złą kondycją drobnego handlu, rodzi konieczność wyrównania ich podwyżkami podatków i czynszów z lokali mieszkalnych, wzrostem cen komunikacji itd. Uzależnienie drobnych producentów przy pomocy przebiegłych sztuczek negocjacyjnych, do nieopłacalnych dla wielu z nich dostaw, może wpływać na pogorszenie wyników w sektorze drobnej wytwórczości i w efekcie źle rzutować na kondycję całej gospodarki. – Bardzo możliwe, że firmy dostawcze osiągałyby lepsze wyniki kooperując z drobnym handlem, gdyby ten nie był niszczony konkurencją hipermarketów! – Słaba kondycja mniejszych sklepów, siłą rzeczy „nagania” dostawców hipermarketom i tak koło zamyka się. – Jeśli zaś chodzi o wygodę kupowania, to ma ona charakter odwrotnie proporcjonalny – im lepiej w hipermarketach, tym gorzej w okolicy zamieszkania. Koniunktura w hipermarketach oznacza dekoniunkturę w sklepach na terenie osiedli. Likwidowanie sklepów oraz słabsza kondycja tych, które ledwie egzystują, pogarsza zaopatrzenie i poziom obsługi, powoduje zwalnianie personelu lub zatrudnianie gorzej wykwalifikowanego. Znikają całe branże handlowe! W pewnej dzielnicy Warszawy liczącej 15 tys. mieszkańców, nie może na przykład utrzymać się nawet jeden sklep z obuwiem. Jeśli te trendy będą trwały, z czasem przyjdzie nawet osobom starszym, matkom z wózkiem i dziatwie szkolnej, jechać do hipermarketu po najdrobniejsze artykuły. Jeśli mały handel upadnie, co zrobią ci, którzy nie lubią hipermarketów? – Będą zmuszeni kupować tylko tam! Co na to liberałowie, przywiązujący tak dużą wagę do wolności wyboru i różnorodności? – A co z estetyką ulic, zależną od witryn sklepowych? – Ulic opustoszałych i pozbawionych miejskiego życia? – Czy hipermarkety zastąpią też więzi społeczne na osiedlu, które mogą zanikać wraz z obumieraniem handlu? – Czy wymierne korzyści konsumentów w centrach handlowych, zrównoważą mniej rzucające się w oczy, ale znaczne straty w życiu lokalnych społeczności? – Wszystko to razem może okazać się „skórką za wyprawkę”! – Znam pewną rodzinę, która chętnie oszczędza kupując w hipermarketach, a która jednocześnie dłuższy czas utrzymuje krewnego, który stracił pracę na skutek konfrontacji sklepu z hipermarketem. Dopóki nie zwróciłem im uwagi na ten paradoks, nie przyszło im do głowy, że może między jednym a drugim istnieje daleki związek! Rodzina, o której mowa, jest chyba dobrym przykładem konsumentów, którzy tabunami szturmują hipermarkety, nie myśląc przez moment o dalszych tego konsekwencjach dla całej gospodarki polskiej, a pośrednio również i dla nich !
     Nasuwa się jeszcze jedno ważne pytanie: w jakim stopniu klienci wybierając masowo hipermarkety są suwerenni w swoich decyzjach? – Jak wiemy, koncerny stosują bardzo intensywną reklamę przeznaczając na ten cel ogromne fundusze. W dzielnicy, o której wspomnieliśmy, nie ma hipermarketów, ale mają one tam o wiele więcej reklam, niż znajdujący się na jej terenie duży obiekt handlowy będący w rękach drobnych polskich kupców, który na ten cel nie ma środków, ponieważ świeci pustkami. – Wiemy, że współczesna reklama to dziedzina bardzo zaawansowanej psycho- i socjotechniki, opartej na zdobyczach nauki, zdolnej nie tylko do propagowania konkretnych produktów, ale do kreowania zachowań ludzkich na masową skalę. Twórcy tzw. reklamy XXI wieku chwalą się (i nie jest to raczej autoreklama), że „posiadają już taką wiedzę o człowieku i jego psychice, że nie będzie on w stanie uwolnić się spod wpływu reklamowych treści” („Encyklopedia Białych Plam” t. XV s. 236). Szczególnie podatne na sztucznie kreowany przez reklamę styl życia, są społeczeństwa „na dorobku”, a także niektóre grupy społeczne, jak np. młodzież i dzieci, które bezrefleksyjnie wchłaniają treści płynące z reklam. W grupach tych łatwo o standaryzację zachowań, kreowanie snobistycznych i stadnych postaw. – Choć trudno przypisać reklamie decydującą rolę w ostatecznym sukcesie hipermarketów, to nie da się ukryć, że motywy którymi kierują się miliony konsumentów robiących tam zakupy, nie muszą być do końca własne, racjonalne i podyktowane naturalnymi potrzebami !
     Liberałowie obawiając się ingerencji państwa w funkcjonowanie wolnego rynku, nie zauważyli, że rynek ten nie jest już wcale wolny, lecz podlega sterowaniu marketingowemu na wielką skalę, a rolę „niewidzialnej ręki”, przejęła już dawno widoczna gołym okiem „ręka” wielkiego międzynarodowego kapitału !!!
     Na zakończenie zamierzam wypalić do obrońców polityki sprzyjania koncernom z wielkiej lufy!
     Niedawno radio podało, iż rząd Wielkiej Brytanii zamierza dokonać podziału koncernu „Tesco”, który w ciągu tylko 4-ch lat na terenie tego kraju doprowadził do ruiny 7,5 tys. sklepów, a kilka tysięcy do stanu agonii. Okazuje się, że firma ta nie zadowala się już stawianiem wielkich „hangarów”, lecz zaczęła kupować masowo upadające sklepy średniej wielkości, z których tworzy sieci „córki”, wkraczając tym samym w niszę handlu osiedlowego. Jeśli przypadek ten jest autentyczny, to nadmierna koncentracja kapitału nie jest fałszywą teorią ani urojeniem !!!
     Jeśli wskutek niekontrolowanej konkurencji, postępujący gwałtownie proces koncentracji kapitałów nie zostanie powstrzymany – cała gospodarka światowa może zostać opanowana przez nieliczne „hiper”, czy „mega” koncerny! – Czyż nie do tego właśnie zmierza globalizacja? – A wtedy...? – Wtedy może na tym skorzystać ktoś bardzo dobrze znany! – Mało kto słyszał o tej zapomnianej i wyklętej przez samych marksistów teorii, którą zaproponowało dwóch jej przedstawicieli – Kautski i Hilferding. Można o niej przeczytać w przedmowie redakcyjnej do „słynnego” dzieła Lenina, pt. „Imperializm jako najwyższe stadium kapitalizmu” (KIW 1980 r. s.10). – Niech przemówi cytat: „Wysunęli oni [Kautski i Hilferding] tezę, że rozwój kapitalizmu w obecnym stadium prowadzi do powstania kartelu światowego czy „ultra imperializmu”. Ich zdaniem więc procesy koncentracji i centralizacji kapitału, procesy monopolizacji prowadzą do powstania centrów organizacji gospodarczej, które podporządkowują sobie coraz szersze zakresy działalności gospodarczej. Centra te koordynują lub będą koordynować działalność gospodarczą nie tylko w ramach pojedynczego kraju, lecz także w skali międzynarodowej. W ten sposób gospodarka kapitalistyczna będzie się przeistaczać w gospodarkę zorganizowaną, planowaną, eliminującą sprzeczności żywiołowego anarchistycznego rozwoju. Przejście do socjalizmu, jeżeli ma nastąpić, dokona się w drodze rewolucji ogólnoświatowej, która uspołeczni tylko powstały już „kartel generalny”.” !!!
     Po co bolszewickie metody mordu, gwałtu, i przymusowych wywłaszczeń? Wystarczy poczekać cierpliwie jak wywłaszczenia dokona w znieczuleniu, stopniowo i konsekwentnie, w zgodzie z „dialektyką  dziejów” – wielki kapitał !!! – Wówczas wystarczy już tylko przekonać nowych „właścicieli” świata do najdoskonalszego z ustrojów odpowiednią „perswazją”, lub przejąć kontrolę nad gotowym KARTELEM na drodze zbrojnego zamachu !!!
     Czyżby zasadzka na szczycie? Socjalizm a rebours? Metoda chyba niedoceniona przez niecierpliwych bolszewików – wbrew naukom mistrzów? W każdym bądź razie, jeśli dobrze przyjrzeć się na razie teoretycznemu modelowi ustroju z przewagą wielkiego kapitału, widać uderzające podobieństwa do socjalizmu! Podobnie jak w realnej postaci tego drugiego, tak i w ustroju „wielkokapitalistycznym” zapewne będzie istnieć wąska oligarchia rządzących – „właścicieli” państwa, lub wręcz „właścicieli” świata (obojętnie jak ich zwał, dysponujący olbrzymim kapitałem, muszą przecież mieć decydujący wpływ na władzę). – Zdecydowana większość ludności zostanie wywłaszczona i skazana wyłącznie na pracę najemną, zasiłki, i biedę (z punktu widzenia drobnego kupca nie ma różnicy, czy straci swój sklep w imię socjalistycznych eksperymentów, czy wskutek konkurencji hipermarketów). Natomiast wielkie koncerny-monopole będą zmuszone, z racji swojej wielkości i światowego zasięgu, zastosować daleko idące planowanie gospodarcze w makroskali. – Oba ustroje, jakby paradoksalnie upodobniają się? – Czy przypadkiem z zalążkami tego typu zbliżenia, nie mamy do czynienia w modelu szwedzkim? W kraju, w którym kilkanaście rodzin posiada połowę gospodarki, a głowa najważniejszej rodziny Wallenbergów jest uważany za nieoficjalnego ministra gospodarki - gdzie koncentracja prywatnego kapitału należy do największych na świecie, a tamtejsze koncerny (szczęśliwie w większości własne), doskonale dogadują się z państwem socjalistycznym! – Istna teoria względności, żeby nie powiedzieć „dialektyka” w ekonomii politycznej, lecz nie wykluczone, że prawdziwa! Umacnia mnie w tym podejrzeniu inny fragment, świadczący o tym, że pewnym gremiom może być dziś bardzo po drodze z wielkim kapitałem. Tym razem pochodzi on z „Manifestu Kosmopolitycznego” zamieszczonego w trockistowskiej „Krytyce Politycznej” nr 1/2002 s.163, z entuzjastycznym posłowiem znanego niegdyś publicysty katolickiego wydawnictwa "Znak" – Marcina Króla (?!): „A jednak można powiedzieć, że paradoksalnie rozwój pluralistycznego społeczeństwa światowego został napędzony przez siły globalnego kapitalizmu. W pogoni za własnym interesem, kapitaliści nauczyli się już jak myśleć i działać w trans narodowym kontekście, podczas gdy obywatele w dalszym ciągu myślą i działają w kategoriach państwa narodowego. [...] Kosmopolici wszystkich państw łączcie się!”.                                                                                         
     – Nie wiem co czują inni czytając te fragmenty, ale ja dostaję dreszczy !!!  – Rodacy !!! – Nie chcąc, by historia zatoczyła koło, zróbmy wszystko by kapitalizm w Polsce miał charakter narodowy i organiczny !!!

                                                                                Janusz Szostakowski
                                                                             Warszawa, 7 lutego 2006r.


Tekst o podobnej treści:

                        
TEKST DOTYCZĄCY UROCZYSTEGO PODPISANIA PRZEZ WICEPREMIERA PIECHOCIŃSKIEGO UMOWY Z FIRMĄ „AMAZON”.
                                     
                                   AMAZON „NARESZCIE” W POLSCE ?
     Dwadzieścia pięć lat temu, polscy kupcy zaczęli śnić swój optymistyczny sen… Zapowiadało się wspaniale, gdy po krachu poprzedniego ustroju, pusta przestrzeń w handlu – dziedzinie do niedawna zakazanej, a wcześniej przez setki lat niedostępnej, bo eksploatowanej przez inne nacje i obcy kapitał – wreszcie otworzy naszym rodakom (jak niegdyś Amerykanom) nieograniczone możliwości. Radość jednak nie trwała długo. Dość szybko nasi kupcy, znów za sprawą zewnętrznej konkurencji, zostali z tego pięknego snu brutalnie wybudzeni! – Niestety! Dziś bardzo wielu z nich stojąc przed groźbą realnej utraty źródła utrzymania, cierpi wręcz na koszmarną bezsenność.
O złej kondycji naszego drobnego handlu, będącego w przeważającej części w rękach rodzimych kupców, wiadomo od dawna. Sytuacja znajduje potwierdzenie w statystyce. Z bilansu powstających i znikających firm, wynika, że co roku ubywa tu od kilku, do kilkunastu tysięcy małych i średnich punktów sprzedaży. Zjawisko to oczywiście nie dotyczy handlu wielkopowierzchniowego i sieciowego! W tym przypadku jest odwrotnie – placówek przybywa w najlepsze! Prosperity wielkich sieci potwierdza z kolei statystyka obrotów finansowych, która nie wiedzieć czemu uwzględnia wyłącznie dane pozyskiwane od tej kategorii firm (co może dezinformować władzę i opinię społeczną w ogólnej sytuacji handlu), a z której wynika, że – mimo kryzysu – biznes w tym sektorze gospodarki cały czas r o ś n i e ! – Choć na złą sytuację małego handlu składa się wiele przyczyn, jak kryzys gospodarczy, wysokie czynsze, wysokie koszty pracy, kłody fiskalizmu, czy rozwój dystrybucji wysyłkowej, to jednak nie da się ukryć, że głównym powodem jego znikania, jest gwałtowna ekspansja obcego kapitału, którego inwestycji w różne centra handlowe przybywa w ogromnym tempie, i który zagarnia coraz więcej rynku! Problem polega na tym, że choć dopływ zagranicznego kapitału jest potrzebny polskiej gospodarce, to jednak w niektórych dziedzinach, których rozwój jest w zupełności możliwy wyłącznie polskimi siłami – jak właśnie handel – jest on nie tylko zbędny, lecz wręcz szkodliwy, o czym napisałem szerzej na moim blogu, w artykule, p.t. „Hipermarkety. Czy są Polsce niezbędne?”.
Z marnej kondycji handlu detalicznego zdają sobie sprawę nie tylko sami kupcy. Wiedzę o niej posiada także wielu przedstawicieli mediów, eksperci i spora część społeczeństwa. Tylko nieszczęśliwie panująca nam władza z nadania PO i PSL o niej nie wie, lub udaje, że nie wie! – Choć wiele środowisk zatroskanych losami Polski, oraz wiele opiniotwórczych środowisk gospodarczych, od dłuższego czasu bije na alarm, że ekspansja obcego kapitału w naszym kraju przybiera groźne rozmiary, i że kapitał ten korzystając z różnych ulg i ułatwień przejmuje na skalę w dziejach nieznaną wszystkie sektory naszej gospodarki, w tym również te, które w ogóle go nie potrzebują, to jednak po raz kolejny okazuje się, iż rządzący kompletnie się tym nie przejmują, i mimo że nieustannie deklarują gotowość do działania na rzecz ochrony polskiego małego i średniego biznesu, dalej w najlepsze umożliwiają, a nawet wspomagają neokolonialny proceder. Czynią tak w najlepsze, pomimo, że znany jest już przykład Węgier, który pokazuje, że można skutecznie temu niebezpiecznemu procesowi zaradzić, i który jednocześnie pokazuje jak duże korzyści dla tamtejszej gospodarki i budżetu z tego wynikają! – Oto niedawno otrzymaliśmy kolejny dowód tej bardzo kosztownej dla kraju ignorancji rządu. Właśnie nieszczęśliwie nam panujący wicepremier Janusz Piechociński (o zgrozo – reprezentujący formację zwaną „ludową”), na specjalnie zorganizowanej uroczystej konferencji prasowej, w pompatycznej atmosferze, z dumą i z nieukrywanym entuzjazmem (jakby, co najmniej chodziło o jakąś Hutę Katowice), oznajmił, że udziela błogosławieństwa kolejnej wielkiej zagranicznej firmie handlowej pod nazwą „Amazon”, która niebawem ma wkroczyć do naszego kraju i poprawić jego kondycję gospodarczą. Uroczyście udzielając tej firmie namaszczenia, zagwarantował jej pozytywny wizerunek i przychylność rządu, a tym samym bardzo uprawdopodobnił jej sukces. Jak wiadomo, to amerykańskie i zarazem globalne przedsiębiorstwo, jest niezwykle ekspansywnym, i zarazem największym koncernem sprzedaży internetowej na świecie. Specjalizuje się ono w wysyłkowej sprzedaży przede wszystkim wszelkiego rodzaju „booków”, zwłaszcza tych na zaczynających się na literę „e” („e-booków”), które intensywnie lansuje poprzez sprzedaż czytników elektronicznych po bardzo promocyjnych cenach. Jak głosi towarzysząca temu „epokowemu” wydarzeniu propaganda, obecna zwłaszcza w Gazecie Wyborczej, koncern ten m. in. ma rozruszać nasz „ospały” rynek księgarski, obudzić czytelnictwo, dostarczyć naszym miłośnikom książki i kultury wielu korzyści, a przede wszystkim wielce przysłużyć się gospodarce i rynkowi pracy. Choć ma on podobno sprzedawać książki i „e-booki” głównie na rynku Europy Środkowej wyłącznie poprzez swoją anglojęzyczną stronę (zapewne wersja ta ma na celu uśpienie oponentów), to patrząc realnie, uruchomienie przezeń polskiej strony, i tym samym dystrybucji literatury w języku polskim na terenie naszego kraju, jest tylko kwestią czasu. Przy możliwościach kapitałowych tego mega-koncernu, znanego z wyśrubowanej konkurencyjności, opartej na skrajnie zracjonalizowanych metodach działania, na odhumanizowanych sposobach eksploatacji pracowników (niektórzy twierdzą, że na miarę epoki Balzaka) – konkurencyjności, która podobno ma swoje źródło w niezwykłych ambicjach i sknerstwie jej właściciela, przypominającym wzory znane z klasycznej literatury – opanowanie przezeń w krótkim czasie tutejszego rynku, jak wcześniej w Niemczech, wydaje się przesądzone. Wiadomość o nowej inwestycji, zapewne bardzo ucieszy jakże licznych krajowców bardzo łasych na wszelkiego typu elektroniczne „paciorki”, a także wiele tutejszych mediów „internacjonalistycznego” chowu, które biadoliły nie raz, iż w smutnej Polsce jest jeszcze za mało nowoczesnego handlu, a za dużo „drobnych handlarzy”. Wiadomość ta jednak na pewno nie pozwoli zasnąć tysiącom właścicieli i pracowników wydawnictw, hurtowni i księgarń, w tym również prowadzących sprzedaż wysyłkową, którym właśnie – z małymi wyjątkami – już i tak od dłuższego czasu śnią się koszmary! Trzeba koniecznie nadmienić, że sytuacja w handlu książką, na tle ogólnej sytuacji drobnego handlu jest podwójnie trudna, gdyż oprócz ogólnej recesji spowodowanej przez wymienione czynniki, branża ta przeżywa wstrząs związany z rozwojem nowego typu nośników informacji, będących dla książki drukowanej bardzo groźną konkurencją. Ta sytuacja w księgarstwie, właśnie wydaje gorzkie owoce w postaci likwidacji całej serii placówek księgarskich, wśród których jest kilka największych, najstarszych, bardzo zasłużonych i do tego położonych w centrum Warszawy, szczycącej się największym czytelnictwem w kraju. Szykuje się więc kolejny dramat gwałtownego załamania całej branży ukształtowanej przez dziesięciolecia, który boleśnie dotknie licznej grupy zawodowej, do czego zapewne wydatnie przyczyni się jeszcze obecność amerykańskiego koncernu – koncernu który nie tylko odbierze jej sprzedaż bezpośrednią, na rzecz dystrybucji wysyłkowej, ale przede wszystkim będzie intensywnie forsować sprzedaż książki elektronicznej, kosztem książki papierowej. Wiadomo, że w ramach gospodarki rynkowej, różnego typu zmiany – nawet radykalne, są rzeczą normalną i nieuchronną. Prawie każda branża ma swój czas wschodzenia i zejścia. Ten drugi etap jednak nie musi przybierać charakteru dramatycznego, jeśli może przebiegać w ramach procesu organicznego, to jest harmonijnie rozłożonego w czasie, w proporcjonalnym tempie na jaki pozwalają możliwości inwestycyjne lokalnego kapitału. Wówczas, większość jednostek stopniowo eliminowanych z rynku, ma czas znaleźć sobie nową niszę i w niej się urządzić. Jednak za sprawą zewnętrznej ekspansji wielkiego kapitału, procesy wymiatania konkurencji mogą przybierać formę gwałtownego wstrząsu, powodując zaburzenia w gospodarczym organizmie! Właśnie wejście takiego giganta jak „Amazon” na mały polski rynek, na pewno taki wstrząs wywoła. Czy w przypadku włączenia się firmy „Amazon” w ten niebezpieczny proces, wywołane z tego powodu szkody zostaną zrównoważone przez rzekomo pozytywne aspekty wynikające z działalności tego koncernu, które stara się eksponować rządowe lobby? – Czy inwestycja ta będzie w ostatecznym rachunku jakąś wartością dodaną? – Gdyby istniały gwarancje, że koncern ten będzie prowadził z terenu naszego kraju dystrybucję skierowaną wyłącznie na obszar zewnętrzny (jak to na razie deklaruje), dając przy tym zatrudnienie, zapowiadanym 6-ciu tysiącom naszych rodaków i płacąc u nas podatki, bilans byłby rzeczywiście pozytywny. Jednak w sytuacji jego ekspansji na teren Polski, (co jest według nas nieuchronne), firma ta na pewno odbierze dużą część tutejszego rynku kilkorgu okrzepłym i nieźle już prosperującym polskim firmom wysyłkowym, które w miarę krajowych możliwości kapitałowych, mozolnie i z wielkim wysiłkiem zdobywały sobie ten sektor, powodując już wystarczająco duże koszty w postaci osłabienia tradycyjnego rynku księgarskiego – koszty, które jednak bolą mniej, jeśli weźmie się pod uwagę, że w ogólnym bilansie, mogą zostać przynajmniej w jakimś stopniu zrekompensowane polskiej gospodarce, przez powstanie nowych firm krajowych. Właśnie przed tymi powstałymi niedawno firmami, potencjalnie rysowały się w dłuższym okresie możliwości rozwoju, być może na podobną skalę jak w przypadku koncernu amerykańskiego, co przyniosłoby korzyści dla całej gospodarki polskiej wynikające z możliwej w dłuższej perspektywie ich ekspansji na zewnątrz. Niestety! Wraz z wejściem tak potężnej konkurencji mogą one ulec zahamowaniu, a nawet całkowitemu zniweczeniu, podobnie jak to już wiele razy miało miejsce w różnych branżach! W imię jakich celów, polskim firmom, które spełniają odpowiednie standardy w swojej branży, które już dostatecznie między sobą konkurują, i które już wystarczająco zaspokajają potrzeby naszego rynku, ma być taka szansa odebrana? Wydaje się, że mamy tu do czynienia z jakimś stałym, fatalnym scenariuszem! Ilekroć, któraś z branż, czy firm w Polsce ma widoki na rozwój i na osiągnięcie światowego formatu, zjawiają się u nas przedstawiciele obcego biznesu i tę szansę niweczą! Czy w tej sytuacji w ogóle zaistnieje kiedykolwiek możliwość osiągnięcia jakiegoś parytetu, jakiejś równowagi pomiędzy inwazją kapitału zagranicznego w naszym kraju, a ekspansją kapitału polskiego poza jego granicami? – Czy wreszcie polskie władze zadbają o to by, stworzyć szanse wypromowania polskich firm na skalę światową, czego niezbędnym warunkiem jest zabezpieczenie ich rozwoju na terenie własnego kraju, poprzez ochronę przed przedwczesną inwazją obcej konkurencji? Wiadomo przecież, że taki protekcjonizm, mimo oficjalnie obowiązującej zasady wolnego handlu, mniej czy bardziej dyskretnie stosują bardzo skutecznie kraje, z których ta konkurencja pochodzi? Czyż więc obecna ekipa, mimo racjonalnych przesłanek, nie jest w stanie takiej potrzeby w ogóle dostrzec i jej zaspokoić? Czy nie jest w stanie właściwie ocenić całościowo i strategicznie, sytuacji polskiego biznesu w kontekście gospodarki globalnej? – Porzućcie wszelką nadzieję! Właśnie ostatnia uroczysta celebra w związku z zaproszeniem kolejnego niepotrzebnego, czy wręcz szkodliwego dla polskiego rynku, światowego giganta, wydaje się przesądzać, iż praktycznie szans na to nie ma! Według wszelkich danych, nie względy racjonalne i merytoryczne, a tym bardziej patriotyczne, odgrywają wiodącą rolę w postępowaniu ekipy PO-PSL, lecz ukryte korzyści polityczne, oraz bardzo prawdopodobne korzyści osobiste jej reprezentantów. Zaś idiotyczne, niczym z PRL-u rodem, uzasadnienia serwowane nam na uroczystej fecie z okazji promocji firmy „Amazon”, przez sprzedajnego reprezentanta „ludowców”, idącego swego czasu na klęczkach do władzy – karierowicza Piechocińskiego, mają tylko na celu zapewnić "maskirowkę" tym faktycznym  motywom. Jeśli po najbliższych wyborach sytuacja nie ulegnie zmianie, to polską klasę kupiecką czeka niechybnie los sławnej, lecz niespełnionej „czerwonej rasy”, która, mówiąc słowami klasyka literatury dla młodzieży – "nigdy nie stała się wielką, gdyż nie dano jej osiągnąć wielkości" !


                                                                        
                                                             Janusz Szostakowski
                                                                 Październik 2013r.                                          

                                                     
                                              




























Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka