zdjęcie: „styx” . Za zgodą autorki: http://styx.salon24.pl/
Wiersze przesiane
Będą takie:
przesiane
przebrane
przeliczone
przewietrzone
przemilczane
prześlepione
wyczyszczone
uzdatnione
poskładane
porąbane
pogubione
uchowane
uwiązane
wybiegane
odjechane
w życie po życiu
na chwilę i
inne
Tożsamość
Kim jest ta krew, ścięgna, oczy,
Ta dziwność, ta pradawność?
Rafael Cadenas, „ Podejrzenie”.
Przychodzi kiedyś pora na skok. Może to skok nastaje na porę?
Wypadłam. Gorzej lub lepiej, to pewne.
Odtąd rozbijam się na porachowane (przez Instancję ) kości i
zachodzące mi za skórę, kolejne ciała, z których ani jedno
nie zmartwychwstanie. Żadne z naniesionych
(przez lustra, fotografie, cudze spojrzenia) ciał
nie zostanie duchem mojej cielesności.
Więc czym jest to, co tłucze głową o mur ciała,
mur, który sam z siebie się wykrusza?
Z cyklu „ Tam i z powrotem”
Pochować Dziadka
Pamięci mojego dziadka Marcelego Szewczuka
Tym dziadkiem nie należało się chwalić, więc trzeba go było gdzieś schować.
Upchnąć odpowiednio głęboko, w miejscu, gdzie nikomu nie przyjdzie do głowy szukać. A przy tym wystarczająco płytko, by któregoś dnia można było wyciągnąć go z ukrycia na światło dzienne, przypadkiem i bez ostentacji. Tak więc miejsce jego pobytu, pomyślane czy też niejako prowizoryczne, okazało się wręcz idealne. Wyszukała mu je – jak dawno już temu? – praktyczna, kobieca ręka. Jego synowej, a mojej Mamy. Dlaczego wegetował tam przez całe lata? Krzyczał, żeby nikt nie mógł usłyszeć? Na zesłaniu w mrok skrytobójczej niepamięci, miast na honorowym miejscu w rodzinnym archiwum?
Moja piękna Mama szczyciła się zawsze swoim zmysłem porządku. – To po niemieckich przodkach! – podkreślała. Czy właśnie ów zmysł porządku podpowiedział
jej sąsiedztwo kiszonych ogórków z koprem w słoju dla zmacerowanych czasem kartek Dziadka z lat czterdziestych? W każdym razie, tam je przypadkiem znalazłam, schodząc po ogórki na obiad do domowej piwnicy oświetlonej nikłym światełkiem latarki. Nogi Mamy, od dawna niesprawne, poprosiły mnie niemo o tę przysługę.
Wyjęte z tekturowego pudełka, zadrżały pod moim wzrokiem koślawe gryzmoły na zażółconym prostokącie. Co chciały mi przekazać z mrocznych zaświatów piwnicy? Wbrew oporowi trzęsącej się ręki, wbrew ślepnącym - jak się skarżył – oczom, które nie mogły już służyć za przewodnika palcom. Ostatnie kartki, te z roku 1950, skreśliła inna, obca ręka, pod dyktando słabnącej, wraz z oczami, nadziei Dziadka na rychłe połączenie z rodziną w nieodległym mieście za polską granicą. Przecież tylko ta nadzieja – powtarzały obsesyjnie wszystkie kartki – trzymała go przy nędznym, zdegradowanym życiu, gdy usiłował jeszcze o własnych siłach narąbać drzewa na podwórku.
„ Krzysia pewno już duża panienka, musi dobrze się uczyć” – czytam o kimś , kto nosił kresowe imię Krzysi w jego tamtym, lwowskim czasie i w jego tęsknocie. Tak pisał do Syna o mnie mój Dziadek, który nie doczekał. Mój oślepły Dziadek, który
wkrótce zamilkł gdzieś w przytułku, a potem w naprędce wykopanym grobie, dokąd zapewne nikt go nie odprowadzał. Mój wstydliwy, nigdy nie widziany Dziadek, którego należało dobrze schować, by nie wykłuwał niczyich oczu swoim rozpoznawalnie rusińskim nazwiskiem na uk, które śmiertelnie poparzyło Syna. Nazwisko jak łuna pogromu , przed którą Syn uciekał, lecz jej płomieni nie zdusiła do końca narzucona nań skóra – nowego nazwiska.
„ Krzysia – duża panienka”, bardzo już wiekowa, do tej pory nie dorosła. Do rzucenia światła bodaj mdłej latarki na tajemnicę tamtej, tragicznej czułości, którą nadal się pasie niewzruszone Nic. Pocieszam się tylko, że dla tych wciąż żywych krzyków, westchnień i apostrof pod dyktando rozpaczy nie będzie już powrotu w anonimowe ciemności domowej piwnicy, gdzie w słojach spokojnie fermentują ogórki.
Zwierzyniec
Chodzą za mną, między wierszami,
moje pierwsze czworonogi:
opiekuńcza wilczyca Asta, co kiedyś została
na trzecim piętrze, z hukiem bomb nad głową,
podczas gdy reszta rodziny zbiegła do piwnicy,
biało-szary kot, którym w wózeczku zastąpiłam lalki
(szeptałam mu na ucho: „ ty jesteś Luluś-Motadziul –
Działowiczek-Sól”, lecz on nie chciał
z rodzicami i ze mną uciekać w nieznane},
biała koza, co chodziła ponoć na nieszpory,
przystając przed amboną ku zgorszeniu księdza i miejscowych
kobiet,
rozrywkowa samica jeża, co przez całe noce
przesuwała krążki na wielkim, drewnianym liczydle
i wrzucała ich klekot w niewidzialną studnię...
Między nimi, od niedawna dopiero dwunożne
dziecko dorasta do spotkań z cieniami
Zaduszki w Xochicoatlan
dla Nahuma y Gerarda Beltrán
O zmarłych być może mówi mi najwięcej
tamten wieczór w Xochicoatlán.
Na uliczkach ludzie krążyli wśród duchów,
z gór opadała mgła.
Umarli tutaj żyją; świetlista ścieżynka
usypana z żółtych kwiatów cempanxuchitl
prowadziła do wnętrza otwartego domu,
by dusze, zwłaszcza młodo zmarłych,
trafiły między swoich, weszły w ramki
zastygłych fotografii pośród świec i wieńców.
Członkowie rodziny i ja, gość z daleka,
modliliśmy się stopami w ciągłym tam i z powrotem
między cmentarzem na górce a zastawionym stołem
My, wszyscy rodzeni – bracia, siostry – przez Tamtą ,
co wyszczerza zęby z kolorowej bibułki, ruchliwej na wietrze,
podczas gdy my wbijamy nasze w ciepły chlebek zmarłych.
(Zjadając śmierć, smak jej poznajemy,
zanim ona się do nas dobierze)
Xochitl - znaczy kwiat.
Coa – wąż, lub żmija.
Tlán – miejsce, w języku nahuatl, którego korzenie –
drzewa życia tej ziemi – przebijają warstwy
naniesionej wiary, nazw, kilku stuleci,
jakby Konkwista nigdy się nie zdarzyła.
Sama nazwa Xochicoatlán triumfowała pośmiertnie
nad zwycięzcami.
Śmiertelni, byliśmy w zażyłości
z wszechobecną Panią tego domu,
użyczaliśmy jej nawet naszych rysów.
W siedzibie żmijowego kwiatu
(którego fotografia śledziła mnie z hotelowej ściany)
nie spuszczamy się z oka, Niekochana
Ballada o Mostach Wielkich
To było miasteczko, dla niektórych stetl
nad rzeką albo rzeczką która nadal płynie,
zapewne skażona – lecz nie tamtą krwią
spokrewnionych od wieków kainów i ablów.
Dziecko we mnie niewiele pamięta.
gdzie schowała się towarzyszka najdawniejszych
zabaw? I tylko dotąd wołam za nią: Fajga!
Wyjdź zza drzewa, widzę cię, Fajga!
Wiele lat później zapytałam: Mamo!
Dlaczego jej nie uratowałaś?
Mosty Wielkie, Mosty Wielkie,
widma wszelkie chwalą Pana stworzenia.
Mosty Wielkie, mosty bezkresne,
nie po drodze i nieprzejezdne,
obiecują mnie przeprawić do domu.
Mosty Wielkie – powtarzam tę nazwę,
ale ona wciąż milczy, choć są gdzieś te domy,
ów ogród albo lasek, w którym słychać śpiewne
„ całuję rączki pani doktorowej”, trwa podwórko w którym
kaszle, kaszle bez końca wątły cień w chałacie
i krew stygnie bez głosu, bo nie ma już Lachiw
w miasteczku, które żyło gdzieś nad Rawą Ruską
Mosty Wielkie , Mosty Wielkie,
Mosty wielkie, bo niewidzialne.
Niedostępne, za siedmioma rzekami,
mosty lekkie, kładki z powietrza,
nad brzegami wody, bezsennej.
Olomouc jest kobietą
Vaszkowi Burianowi
Gramatyki (czeska, polska)
wyprawiają harce,
na przykład miasto Ołomuniec
(rzeczownik rodzaju męskiego)
jest kobietą
piękną, dojrzałą,
w dodatku starożytną
(Juliusz Cezar na koniu
w samym centrum)
Nawet rusztowanie na potężnej
iglicy katedry w remoncie
wygląda jak srebrna suknia
z ruchliwymi ludzkimi aplikacjami
Rodzaj żeński triumfuje
na bazarze za Dolnym Rynkiem :
Azjatka zastępuje tubylczą Cygankę
(tak samo wyciąga kasę z kieszeni klientów)
Piękna Olomouc
co wieczór kąpie się w morzu piwa
(bywalcy Ponorki
czują się w nim jak ryby w wodzie)
W połowie października zapach liści
przypomina że i ta strojna Pani
rozbierze się wkrótce do nagich kamieni
Tylko imię ?
pamięci Ireny
Umrzeć , to przecież tylko tyle
co przestać być widzialnym
Krzysztof Karasek, „ Autopsychobiografia”
I co dalej, kiedy się przestaje
oddychać? Uspokaja się więzień, który tłukł głową
o ściany, ciało staje otworem, bezludne,
skostniałe jak równina bez ptaków?
Tylko imię brzmi jeszcze znajomo.
Powtarzane , patrzy oczyma umarłej
w nieodgadnioną dla żyjących przeszłość.
I co dalej, kiedy się już przestaje
umierać , by za chwilę wyparować z powierzchni
ziemi, jak przygodna kałuża?
Czy to co się wydaje raz na zawsze
skończone, wsiąknie w bezczas
niewidzialnych przemian? Tylko tyle?
*
Mroźny poranek – wieloskrzydły anioł
Z wysoka widoczne po horyzont drzewa,
dziś wszystkie weszły w przestrzeń.
Nagle bezcielesne, a przecież s ą!
Dla Porządku, w zdarzeniu za oknem
wypatrujesz znaku
Gęsie pióra z Windawy
(fragment poematu)
Genius loci
gruby czarny kocur
z Domu pod Gęsimi Piórami
odrobionymi jak żywe w drewnianym kałamarzu
nazywa się Rudy. I to on,
a nie goście znikający milczkiem
w czeluściach swych przenośnych komputerów
jest hipnotycznym Błyskiem (przymrużonych oczu)
z każdego zakątka jadalni i korytarzy
Domu: właśnie sunie po schodach na piętro
do pokoju nr 7
Pokój nr 7
Od biało kwitnącego drzewa jestem mniej samotny
„ Mężczyzna w pokoju”
Williams Carlos Williams
Nie ma tu mężczyzny ani innej kobiety.
Nie ma telefonu, radia ani telewizora.
Nie ma fotografii bliskich osób, domu ani miasta.
Nie ma nawet laptopa stamtąd, bo zniósłby źle podróż
do innych przestrzeni (także wirtualnych).
Nie bzykają komary. W oknie nie przysiądzie
mewa, choć jej krzyk całkiem blisko rozdziera powietrze.
Ten pokój jest mieszkaniem, lecz także pustelnią.
Kilka lamp do wyboru, aby rozjaśniać myśli.
I tylko trochę książek, żeby się nie rozpraszać.
Sęki w sosnowej podłodze, to jedyne oczy
jakie tu mogą mnie podejrzeć.
Jedyne, wąskie okno – zbyt słabą pokusą
By wychynąć stąd wzrokiem ku życiu podwórka.
Żółte jabłka w koszyczku: tyle, by nie zapomnieć
jak pachnie wczesna jesień w baroku ogrodów.
Chłód Północy zaprasza do ćwiczeń z milczenia.
Siedzę tutaj, to znaczy, trochę inaczej jestem.
Zasypiam bez muzyki; przyjdą inne glosy?
(gdy deszcz zastuka w okno, cieszę się rozmówcą)
Wybrałam „ tutaj”, by uszczknąć „ gdzie indziej”,
na wygnaniu z języka, z wydeptanych ścieżek.
Od drzew, zrzucających kolory, jestem mniej samotna.
Pod powieką
Nad ranem festiwal obecności
żywych i umarłych, przenikają się obrazy
niewyrażalnego, przekręty języka – jak chciał Lacan – muł z głębi rzeki
poruszony fazą aktywną Rem wzbija się ku dziennej niepamięci.
Dni i noce wietrzą swój przybytek
wśród zapisanych i nietkniętych kartek
W dwu-osobie
Pali się na podwórku Domu! Nagły wybuch września!
Wybryk codzienności!
Oni stoją, wciąż jeszcze nie wchodząc pod dach,
zasnuci sobą. Jego oczy, pociemniałe od zmierzchu,
wdzierają się z szybkością światła w głąb jej oczu,
skąd podnosi się uśmiech; już objął ich ciała,
jeden kształt o dwóch głowach, wsobny w dwu-osobie.
Od tak płomiennej łagodności powinna się zająć
sterta polan sosnowych na opał w kominku.
Poetka z Estonii i poeta z Danii.
Nie całkiem młodzi. Piękni. Cóż o nich więcej?
Palą się do siebie. Może chwilowo, ale już na wieczność.
Tirgus
Na wiekowym targu przy Tirgus iela –
tutti frutti przymierza wsi z miastem:
ciepłe skarpety grzyby jabłka na wybiegu
rumienią się i bledną po pierwszym przymrozku..
Za ostatnim stoiskiem mewa
wielka jak gęś zapomniała skrzydeł
w korpusie, wypatrując zdobycznego mięsa
(Czyżby morze wysyłało zwiadowców,
zanim aż tutaj przyjdzie? - w myśl hipotez
na temat efektów globalnego ocieplenia)?
W duecie z mewą – krowa,
światowa
bywalczyni na pokazach wezbranych wymion,
emblematyczna
mieszkanka łotewskiej waluty,
pasie się w porcie tuż obok statków
widokiem zbiorników na ropę i gaz
podczas gdy inna łaciata
daje pokaz surrealistycznego humoru
wysoko na słupie bo aż tam zaszła
co świadczy wymownie o ambicjach
mieszkańców miasta
Windawa-Ventspils październik, Warszawa listopad 2009
Kto nie lubi chmur
Ivanowi
Po północy dzwoni telefon z Quito,
z pod czapy Cordillera de los Andes
( masa ziemi, zapas jakby przygotowany
na wypadek, gdyby miało jej zabraknąć )
Ciepły głos męski wymawia po hiszpańsku
moje imię: a więc się zjawiasz, Iv,
zdumiewająco przy mnie, choć naprawdę – nie wiem
gdzie przez chwilę rozbrzmiewa wieczność
tej zwodniczej bliskości:
usta tuż przy uchu,
głos mówi do głosu
o rozpoznawalnym – na drugim końcu ziemi –
timbrze
nareszcie się śmiejesz – słyszę,
(czyżby to miał być dowód na moje istnienie?)
ocean i dwa kontynenty
pokonane unieważnione,
„ te quiero mucho” –„ yo también „ -
słowa, słowa, słowa,
oszukańczy cud
fatamorgana dla bardzo spragnionych
kto nie lubi chmur
niech nie przybywa do Ekwadoru
kursywą ( masa ziemi..., kto nie lubi chmur...) zaznaczone są cytaty z książki Henri Michaux „Ekwador. Dziennik podróży””
Jej wiersze ostatnie
(pamięci Barbary Sadowskiej)
Garść piór świetlistych
w zmiętym powietrzu kartki
kołuje nad zgwałconym gniazdem
na skrzydłach rozpiętych
nie zasycha krew
jej wiersze ostatnie
ślepcom
znikają z oczu
Nota redakcyjna : wybór wierszy pod tytułem „Podróżowanie w czasie” został dokonany przez autorkę dla lubczasopisma „Poetry & Paratheatre” i dla Czytelników „Świat jako teatr”. Zawiera teksty pisane w różnych czasach i miejscach.
Więcej o Autorce:
http://prognozy2030.salon24.pl/206681,xv-przemyska-wiosna-poetycka-krystyna-rodowska
Wywiad z Autorką po powrocie z XVIII Międzynarodowego Festiwalu Poezji w Rosario-Buenos Aires, październik 2010:
http://lubczasopismo.salon24.pl/poetry/post/238516,krystyna-rodowska-o-festiwalu-poezji-w-rosario-argentyna
ostatnie publikacje Krystyny Rodowskiej: najnowsza "Literatura na Świecie" - przekłady 7 poetów latynoamerykańskich. "Nowa Okolica Poetów" ostatni numer- nowe wiersze Poetki, m.in. publikowana tutaj "Tożsamość". Najnowsza "Odra" - przekłady łotewskiej poetki Dagni Dreiki. 2 Program Polskiego Radia /dwa tygodnie temu/ omawiał wiersze K. Rodowskiej zamieszczone we wrześniowym numerze "Twórczości", autor omówienia Wacław Tkaczuk.
Autorka kończy obecnie prace nad Antologią Latynoamerykańską - tłumaczy wiersze meksykańskiego poety Jose Angela Leyvy.
Czekamy na nowy tom poezji w 2011 roku. Ostatni - "Bliżej nagości" ukazał się w 2002 roku.