Cela
Po 11,3o zaczęto nas powoli rozlokowywać w celach na bloku opróżnionym przez więźniów. Mnie przypadła cela 6-osobowa posiadająca trzy piętrowe łóżka. Dostaliśmy ubrania więzienne, które nosiliśmy tylko dla fasonu: przeważnie chyba kalesony, żeby było cieplej, no i czapki – z których żartowaliśmy, że wyglądamy w nich jak zesłańcy syberyjscy. Nieraz celowo siadaliśmy przy niewielkim stole, ubieraliśmy celowo te więzienne czapki na głowę, kubki aluminiowe stawialiśmy przed sobą i wiedliśmy kolejne więzienne rodaków rozmowy.
Zasady zachowania kondycji psychicznej i fizycznej
Zasady te polegają na tym – wypracowaliśmy je sami od pierwszych godzin, że bez przerwy trzeba utrzymywać się w „ruchu”: umysłowym i fizycznym. Organizm źle znosi syndrom zamknięcia w celi na niewielkiej powierzchni: stłoczenie na kilku m.kw. sześciu chłopów, kibel wewnątrz celi lekko tylko zasłonięty, a sprowadzający się do tego, że potrzeby fizjologiczne załatwia się na oczach wszystkich. Małe okienko umieszczone w dużym oknie celi było wybite – a był przecież fatalny mróz – i było zaklejone folią plastikową. Chłód.
Więc bez przerwy opowiadaliśmy sobie różne rzeczy: żeglarz mówił o żeglarstwie, przewodniczący jednego z regionów Wilnianin opowiadał o litewskich potrawach (dlaczego np. kołduny je się małymi łyżeczkami. Okazuje się, że do tych maleńkich łyżeczek – był jeszcze maleńki kieliszeczek, i po łyżeczce rosołu z kołdunem piło się kieliszeczek nalewki. Po talerzu kołdunów, czyli kilkunastu kieliszeczkach mocnej nalewki – Litwini mogli zacząć się bawić). Przydał się też, jak słusznie przewidziałem, i mój egzemplarz Nowego Testamentu: było co czytać. Kawały z pracy i życia, szczegóły technologiczne wykonywania najróżniejszych produktów czy detali, religia, polityka, ocena aktualnej sytuacji „S” i kraju, przewidywania, analizy i inne jakieś tematy. Bez przerwy utrzymywaliśmy się w dobrej kondycji umysłowej, dowcipie, bez narzekania i sarkania, bez popadania w melancholię, załamanie, smęcenie i tym podobne a nie przystające do nas stany emocjonalne. W celi był tylko głośnik, którego w pierwszych dniach nawet nie uruchamiano, potem tylko oficjalne wiadomości co kilka godzin, jeśli nie na pół dnia. Tutaj pomysłowość, dowcip, swada, koleżeństwo były na pierwszym miejscu. Ciekawe – za wyjątkiem jednego chorego kolegi , księgowego jednego z regionów – wszyscy byli weseli, dowcipni, pełni optymizmu.
Wtręt: o konieczności ruchu na świeżym powietrzu, celach komuny i wierszyk antykomunistyczny
I kilka uwag – po tylu latach filozoficzny: nie zdajemy sobie na co dzień sprawy z tego, że organizm uwielbia ruch! Zamknięcie w celi, izolacja od przestrzeni, ograniczenie wolnego wyboru: pójścia tam lub gdzie indziej – uruchamia natychmiastowy bunt organizmu i sieje w nim chorobę. Człowiek szybko opada z sił, zdrowia, dowcipu, pomysłowości, zamyka się w sobie – zaczyna się proces destrukcyjny, choroby, apatii lub dewianctwa. Dlatego przez opis uwięzienia możemy bardziej zrozumieć zalety stosowania ruchu na wolności, jak żyjemy w tej chwili: ruch rozwija organizm i wszystkie jego siły. Odżywia go po prostu samym poczuciem wolności i swobody, powietrza i przestrzeni.
Ja byłem już wtedy pieszym turystą, kolega żeglarzem, inni działkowiczami – sami praktyczni ludzie, pomysłowi. Jak w większości kadry „Solidarności” – dlatego nie rozumieliśmy na jakiej zasadzie nieudacznicy życiowi, bufoni, karierowicze, pociotkowie z legitymacją komunistycznej partii rządzą krajem , robią długi, pajacują i kopią jak się ich krytykuje. Powiedzieliśmy im: no, nie ma lekko w życiu, do roboty i dbać o kraj i ludzi, a nie o partię i o Związek Radziecki. Oni jednak woleli, i nadal wolą – dbać o partię i Związek Radziecki. O ludzi nie. Dlatego wprowadzili stan wojenny dla własnej wygody –a ponieważ rządzi się samo, należy zaciągać dalsze długi za granicą, żeby budować swoje majątki, które należą się z powodu kierowniczej roli partii robotniczo-chłopskiej czyli kapowania i wysługiwania się Związkowi Radzieckiemu. To ich bezczelne zasady – nieprzedstawiane społeczeństwu. Dlatego jako antykomuniści recytowaliśmy zawsze następujący wierszyk:
„Na kapuście rosną liście –
nie daj zupy komuniście!”
Jedzenie
Otóż było niewyobrażalnie denne – nie do jedzenia. Gliniasty chleb, lura zwana kawą, i jakieś inne wstrętne rzeczy, które mi się do języka nie przyczepiły, więc ich nawet nie pamiętam. Część kolegów nie mogła tego jeść – kawałek a reszta zostawiona. Już w początkowych dniach zrobiliśmy bunt jedzeniowy: podano nam na obiad zimne ziemniaki i jajka sadzone też zimne. No k....., na to najbardziej tolerancyjny internowany nie mógł się zgodzić: zaczęliśmy walić miskami metalowymi w drzwi celi i nie przyjęliśmy tego za przeproszeniem „obiadku”. Przyjechali oficerowie z Centralnego Zarządu Zakładów Karnych: ze mną rozmawiał (zdaje się byłem wytypowany do rozmów przez władze Regionu) wysoki facet w granatowej klubowej marynarce. Moja kwestia sprowadzała się do następującej argumentacji”: „Sz. Panie, my rozumiemy, że jesteśmy internowani – ale nie rozumiemy jakim cudem pod koniec XX wieku „ktoś” nie jest w stanie dowieźć ziemniaków do więzienia, żeby były ciepłe. No – ale żeby jajka sadzone podawać na zimno na obiad to wie Pan, trudno nawet określić taki przypadek”. Skarżyliśmy się też ogólnie na jedzenie – no było nie dla ludzi, syf niemożliwy. Żeby takie śmieci ludziom gotować i dawać do jedzenia – nie mogliśmy uwierzyć. Każdy chłop potrafi coś tam sobie ugotować, ja byłem przez lata wegetarianinem i wiem, że można super tanio zjeść i supersmacznie – ale dać do kuchni takie antytalenty kucharskie...małpy zrobiłyby lepiej. Ale był to też przyczynek do stanu polskich więzień – warunki fatalne, jedzenie uszkadzające zdrowie.
O nieprzestrzeganiu regulaminu
Jako internowani postanowiliśmy nie stosować się do wymaganego w stosunku do nas regulaminu stosowanego do skazanych – byli cwani i chcieli wymusić na nas zachowania typowe dla więźniów. Polegało to na tym, że codziennie była inspekcja cel prowadzona przez komendanta więzienia: wchodził oficer służby więziennej, wraz z nim komendant w skórzanym czarnym płaczu: starszy celi miał obowiązek „zameldować” ile osób, wszyscy musieli stać, ubrania miały być złożone w kostkę na krzesełku. My postępowaliśmy odwrotnie: komendant wchodził, któryś z nas „meldował” cela ta i ta, tylu internowanych – wszyscy jednocześnie leżeli na pryczach w ubraniach, ani jednej równo złożonej kosteczki ubraniowej nie było na krzesełku!
Komendant wygłaszał wtedy swoje kwestie i klawisz też jako frontman dowodził konieczności układania równiuteńko ubranek i stania sztywno w obecności obywatela komendanta, co jest zawsze wielkim dla celi wyróżnieniem, a co podkreśla ów wyjątkowo gruby i skórzany płaszcz– a my leżąc na pryczach swoje, poinstruowani przez prawnika regionu: „jesteśmy internowani, nie wolno nam przyjmować regulaminu dla skazanych”. Komendant wychodził wraz ze swoim olbrzymim grubym skórzanym płaszczem, a za nim klawisz . Bum! Drzwi do celi się zamykały i nareszcie mieliśmy od biurokratycznych natrętów spokój.
Tak, spokój od komunisty – to ideał życia. I od ich utopii ideologicznej i chciwości praktycznej. I ich widoku: grubasa aktywisty z komitetu polującego na stanowiska i pieniądze, gruźlika –suchotnika ideologa z komitetu zżeranego przez komunistyczne namiętności osadzenia wroga klasowego w mamrze (a nawet potorturowania go, skopania, zabicia) i karateki z SB.
Inne tematy w dziale Polityka