"Jutro przypada rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości po 123 latach niewoli spowodowanej rozbiorami. Ta data, powiedzmy sobie szczerze, jest czysto umowna, ponieważ 11 listopada nic specjalnie ważnego w gruncie rzeczy się nie stało. Tego dnia bowiem Rada Regencyjna, złożona z księcia Lubomirskiego, kardynała Kakowskiego i hrabiego Ostrowskiego powierzyła brygadierowi Józefowi Piłsudskiemu naczelne dowództwo nad wojskiem, a następnego dnia - również misję tworzenia rządu. Warto zwrócić uwagę, że brygadier Józef Piłsudski zarówno jedną, jak i drugą godność z rąk Rady Regencyjnej przyjął, co wskazuje na to, że uznawał jej prawomocność. Dopiero na tym tle można docenić deklarację, jaka Rada Regencyjna złożyła już 7 października 1918 roku. Tego dnia proklamowała ona niepodległość Polski, wykorzystując czas darowany na stworzenie struktur państwa. 11 listopada bowiem mogła brygadierowi Piłsudskiemu przekazać dowództwo nad wojskiem - bo wojsko już było, podobnie jak był już aparat administracyjny i aparat skarbowy, dzięki któremu wojsko miało pieniądze na żywność i amunicję. Ale w okresie tzw. sanacji ustalono, że Polska odzyskała niepodległość akurat 11 listopada - i tak już zostało. Ten fakt pokazuje, jak wielką siłę mają legendy nawet, a właściwie zwłaszcza gdy nie są zgodne z historyczną prawdą.
Naturalnie dzisiaj nie ma żadnego powodu by datę 11 listopada podważać. Przeciwnie - po wejściu w życie traktatu lizbońskiego, który - co zauważa dzisiaj nawet prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński - zagraża polskiej niepodległości, powinniśmy przywiązywać do niej najwyższą wagę. Tym bardziej, że to święto zostało poniekąd wychodzone, a nawet wysiedziane przez człowieka, którego niepodobna przy tej okazji nie wspomnieć. Mam oczywiście na myśli nieżyjącego już mego przyjaciela Wojciecha Ziembińskiego, który 11 listopada każdego roku, najpierw sam jeden, a potem - w coraz liczniejszym towarzystwie, składał kwiaty na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie, za co był zatrzymywany i odsiadywał areszty. Dlatego właśnie mówię, że on to święto wychodził i wysiedział - bo po kilkudziesięciu latach kwiaty na Grobie Nieznanego Żołnierza złożył również ówczesny przewodniczący Rady Państwa Henryk Jabłoński. Przykład Wojciecha Ziembińskiego pokazuje, jak wiele może zdziałać nawet jeden człowiek - jeśli tylko wie, czego chce.
Niestety - chociaż dzisiaj w obchodach 11 listopada uczestniczą najważniejsi dygnitarze państwowi, generalicja i rozmaici działacze, chociaż odbywają się historyczne inscenizacje - można odnieść wrażenie przerostu formy nad treścią. Cóż z tego, że na Placu Piłsudskiego przemawia prezydent, cóż z tego, ze na dźwięk hymnu państwowego prężą się generałowie, cóż z tego, że odbywają się historyczne inscenizacje - skoro państwo nasze, tracąc niepodległość, staje się popychadłem innych państw? Możemy, a nawet musimy to powiedzieć zwłaszcza w tym roku, kiedy to rząd pana premiera Donalda Tuska NIE ODWAŻYŁ SIĘ skorzystać z istniejącego porozumienia polsko-rosyjskiego z 1993 roku dla przeprowadzenia śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej z 10 kwietnia. Tego aktu tchórzostwa, serwilizmu i nadskakiwania nie zaklajstrują żadne patetyczne przemówienia, żadne pokazy musztry, ani żadne historyczne inscenizacje. To tylko przerost formy, który ma na celu ukrycie mizerii treści.
Podobnie stan finansów publicznych. Co z tego, że z trybuny będą padały słowa o miłości Ojczyzny, patriotycznych powinnościach wobec minionych i przyszłych pokoleń, skoro bęcwalska niefrasobliwość kolejnych rządów właśnie pozbawia przyszłe pokolenia wszelkich życiowych szans, obarczając je gigantycznym długiem publicznym? Gdyby w ten sposób postępował ojciec rodziny, byłby otoczony powszechną pogardą, jako wyrzutek społeczeństwa. Tymczasem nasi Umiłowani Przywódcy oczekują od nas szacunku. A niby za co?
Wreszcie trzeba odnotować jeszcze jeden, coraz bardziej niepokojący objaw. Z pozoru nie ma w nim nic złego, ale ten pozór, to tylko opakowanie maskujące truciznę. Mam na myśli nasilenie propagandy tak zwanych "małych ojczyzn". Żeruje ona na naszym naturalnym sentymencie do miejsca swego urodzenia i dzieciństwa, gdzie nawet ziemia wydaje się cieplejsza, niż w obcych stronach. Dlaczego jednak propaganda tak zwanych "małych ojczyzn" nasila się akurat teraz, kiedy po ratyfikacji i wejściu w życie traktatu lizbońskiego nasza duża Ojczyzna traci niepodległość? Czy przypadkiem nie po to spryciarze podsuwają nam pod nos tak zwane "małe ojczyzny", byśmy, zapatrzywszy się na nie, zapomnieli o tej dużej? Warto o tym wszystkim pomyśleć sobie w dniu jutrzejszym, kiedy dygnitarze będą tokować na trybunach, a z telewizyjnych ekranów stacji głównego nurtu będą chlustać potoki obłudnych frazesów. Nie zwracajmy uwagi na tę przerośniętą, porażona gigantyzmem formę. Pochylmy się raczej nad mizerną, ledwie żywą treścią i spróbujmy ogrzać ją w naszych dłoniach i na własnym sercu." Stanisław Michalkiewicz, za www.michalkiewicz.pl
Działacz pierwszej solidarności, cały czas zaangażowany w lokalnym życiu publicznym, ale bezpartyjny. Jestem zwolennikiem kary śmierci oraz aborcji (sam mam czworo dzieci). Uważam, że wolny rynek jest ważniejszy niż demokracja. Przeraża mnie poprawność polityczna. Moim Mistrzem był Stefan Kisielewski.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka