Wszyscy wiedzą iż z Bronisława Komorowskiego wytrawny myśliwy. Każdy kto chce mieć do czynienia z bronią powinien być przeszkolony w posługiwaniu się nią. Jedną z podstawowych zasad jest to że nie należy jak opętany biegać po lesie i trzymać ją odbezpieczoną bez potrzeby. Widać Bronisław Komorowski zapomniał o tej podstawowej zasadzie. Gdy odtrąbiono rozpoczęcie polowania na fotel prezydencki wytrawny myśliwy Komorowski stanął w szranki z innymi. Zapał i zrozumiała w tej sytuacji niecierpliwość, chęć zmierzenia się z konkurentami, a jednocześnie zapewnienia sobie zwycięstwa i zostania królem polowania zmąciły jednak jasność umysłu tego wytrawnego gracza. Dlatego nie ma się czemu dziwić, że doszło do wypadku na polowaniu. W dniu 9 września zaliczył pan Bronisław pierwszy postrzał. Dowcip a właściwie raczej dowcipas o polskiej armii maszerującej 400 lat wcześniej, delikatnie mówiąc można nazwać brakiem ogłady i kindersztuby. Nie powinno się obrażać gospodarza na jego własnym przyjęciu. Cóż, stało się. Lekko poraniony Bronisław Komorowski powrócił do kraju by w ciągu niecałych 24 godzin zaliczyć kolejny postrzał. W programie Tomasza Lisa sam sobie po raz kolejny zadał rany. Tym razem z broni większego kalibru (nie podejrzewam że jest kłusownikiem bo skala raczej przypominała jak by rzucał granatem). Po tych pamiętnych wypowiedziach konsternacja jaka zapanowała w szeregach przeciwników była całkiem zrozumiała jak tu walczyć z kimś tak pełnym skłonności samobójczych. Wszystkie misterne plany kampanijne, te wszystkie taktyki przedwyborcze legły w gruzach, gdy wyszło dobitnie na jaw z jakim zapałem jeden z głównych kandydatów ma zamiar wykończyć siebie samego na początku kampanii.
Jeszcze chwila i już było by po wszystkim gdyby nie Grzegorz Schetyna dający sygnał do powstrzymania tej żenady i rozpoczęcia kontrataku (11-05-2010 14:21http://www.rp.pl/artykul/440163,474068.html). Opamiętanie przyszło w ostatniej chwili. Gdyż ta wychwalana przez pana Gowina siła spokoju ich kandydata, doprowadziła by do tego, że ekspres którym na początku kampanii okazał się PiS, rozjechał by z wielkim impetem cały sztab wyborczy PO, stojący z siłą spokoju na torach i gapiący się z niedowierzaniem w światła nadjeżdżającego wyborczego pociągu.
Pierwszym krokiem było usunięcie poranionego żeby nie powiedzieć poszatkowanego wręcz kandydata PO. Teraz pan Bronisław będzie miał rzeczniczkę prasową. Bardzo mądre posunięcie sztabowców PO bo przy takich zdolnościach nie ma pewności czy w kolejnej wypowiedzi nie doświadczylibyśmy zjawiska autodekapitacji politycznej poprzez odstrzelenie sobie głowy lub wręcz totalnego wysadzenia siebie wraz z częścią PO. Bardziej zmartwiła mnie wypowiedź o prawdziwym obliczu kontrkandydata Jarosława Kaczyńskiego. Cieszyło by mnie niezmiernie gdyby ta chęć płynęła z dobroci serca i życzliwości, niestety nie mam co do tego złudzeń. Platforma Obywatelska od wielu lat opierała swoją kampanię na szerzeniu strachu przed Braciami Kaczyńskimi. W momencie gdy sztab wyborczy przyjął tak skuteczną taktykę milczenia cała strategia tyle razy skuteczna okazała się nieskuteczna. Pomysł na ukazanie „prawdziwego oblicza” jest niczym innym jak próbą przywrócenia kampanii na dawne sprawdzone tory. Przez chwilę jeszcze miałem nadzieję że PO nam tego jednak oszczędzi. Niestety pojawiło się już tyle wypowiedzi świadczących że działania sztabu PO zmierzają w tym niepożądanym kierunku. Żeby nie było wątpliwości, już straszy się nas starymi hasłami jeszcze z przed 2005 roku że wygrana Jarosława Kaczyńskiego będziekatastrofą gospodarczą naszego kraju (dla nieświadomych dwa lata rządów PiS mamy za nami, a państwo wciąż istnieje jak widać). Już ukazują się zdjęcia kandydata PiS w roli szarlatana i oszusta medialnego (Polityka). Sugestie ze strony PO jakoby PiS grało tragedią smoleńską, co jest oczywistą taktyką aby wykluczyć z kampanii ten ewidentny przykład nieudolności i zaniedbań rządu PO.
I to już właśnie koniec tej merytorycznej kampanii. Zaczęła się właśnie ta dobrze znana nam medialna papka oparta na nienawiści i tworzeniu wizerunku kontrkandydata. Jak od 2001 roku nie doczekam się rzetelnej dyskusji i spójnego programu PO. Z przykrością przyznaję rację panu Zdrojewskiemu iż „w Polsce doszło do schizofrenii” tak doszło w 2001 roku, pogłębiła się ona w 2005 a w 2007 ukazała że jest już chyba nawet za późno na leczenie gdyż naród został pozbawiony wszelkich instynktów samozachowawczych. Dlatego nawołuję słowami apokalipsy św. Jana: kto ma oczy niechaj patrzy, koto ma uszy niechaj słucha, aby się nie okazało że przez brak wnikliwości i poddanie się brudnej kampanii odprowadziliśmy do dni ostatnich naszego kraju.
Inne tematy w dziale Polityka