
Z posłem Mariuszem Błaszczakiem, przewodniczącym Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości, rozmawia Artur Kowalski
Do końca kampanii wyborczej pozostało blisko cztery tygodnie. Prawo i Sprawiedliwość zaskoczy czymś w przedwyborczej końcówce, bo mam wrażenie, że kampania wszystkich partii przebiega do tej pory dość niemrawo?
- Nie zgadzam się z tym, jeżeli chodzi o Prawo i Sprawiedliwość. Zaprezentowaliśmy program, jesteśmy konsekwentni, jeśli chodzi o nasze propozycje, prezentujemy rozwiązania również ustawowe. Reagujemy na to, co złego dzieje się w sferze publicznej. Chociażby ostatnia sprawa - odpłatności za przedszkola, która drastycznie wzrosła po tym, kiedy Sejm przyjął złe rozwiązania, dające furtkę samorządom do podwyższania opłat za przedszkola. I niestety samorządy z tej furtki korzystają. Również dlatego, że rząd koalicji PO - PSL coraz więcej zadań na te samorządy przerzuca, za czym nie idą pieniądze. Przedstawiliśmy projekt ustawy wydłużający bezpłatną opiekę nad dziećmi w przedszkolach z 5 do 10 godzin. Chcieliśmy, aby ta ustawa została przyjęta na ostatnim posiedzeniu Sejmu. Niestety, rządzący odmówili, a więc odmówili rozwiązania bardzo bolesnego problemu. My jesteśmy aktywni.
Czy w planach Prawa i Sprawiedliwości na pozostałą część kampanii wyborczej mieści się udział w debacie liderów partii, czy choćby debata Jarosława Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem?
- Prawo i Sprawiedliwość zaproponowało cały proces, którego zwieńczeniem miałaby być debata liderów. Zaczęliśmy od miejsca debaty. Ono jest bardzo ważne. Dziś w mediach - tych głównego nurtu - nie ma niestety równowagi. W sposób bardzo łaskawy traktują rządzących, a skupiają się na atakowaniu opozycji. To w dojrzałej demokracji jest niespotykane. Bo właśnie media mają rozliczać rządzących. W związku z tym zaproponowaliśmy najpierw, żeby debaty odbywały się w centrum programowym Prawa i Sprawiedliwości. Zaproszenie skierowaliśmy do pani minister Hall, bo w sferze edukacji jest wiele problemów, a rozpoczął się niedawno rok szkolny. Wzrosły ceny podręczników, likwidowano szkoły. Chcieliśmy na ten temat rozmawiać. Niestety, minister Hall nie przyszła, a premier Tusk zabronił innym ministrom udziału w tych debatach, więc wyszliśmy z propozycją neutralnego gruntu. Aby takie debaty odbywały się np. w Sejmie i były realizowane nie przez którąś z telewizji, lecz przez niezależną firmę. Tak, żeby sygnał był dostępny dla wszystkich stacji telewizyjnych i radiowych. I chcieliśmy, żeby ten proces dochodzenia do debaty liderów rozpoczął się od debaty na temat sytuacji polskiego rolnictwa. Naszym ekspertem jest pan europoseł Janusz Wojciechowski i znowu padła odpowiedź negatywna ze strony rządu. Widać więc, że ci, którzy dziś Polską rządzą, po prostu boją się rozmów.
Platforma ma już własny program wyborczy, którego przedstawienie było jednym z Państwa warunków rozmowy z tą partią. Swój program Platformie Państwo wysłali czy PO podzieliła się z Państwem własnym?
- Wysłaliśmy do Platformy nasz program, znany od wielu miesięcy. W ogóle program Prawa i Sprawiedliwości powstał na kongresie w Krakowie w 2009 roku, był uzupełniany na kongresie w Poznaniu 2010 r. i teraz znowu, po uzupełnieniach, od wielu miesięcy jest dostępny. Wysłaliśmy ten program premierowi Tuskowi. Odpowiedzi nie było. A to, co mogliśmy usłyszeć na konwencji PO, to ogólniki.
Program wyborczy Platformy jest bardzo "obiecujący" - zawiera wiele obietnic: obniżkę podatku VAT, zmniejszenie poziomu zadłużenia kraju, wybudowanie autostrad, mają wzrastać pensje w sferze budżetowej. Dlaczego więc nie wybrać partii obecnie rządzącej?
- Przede wszystkim dlatego, że tego rodzaju propozycje-obietnice były już składane cztery lata temu. I nie zostały spełnione. Po prostu premier Tusk jest niewiarygodny w składaniu obietnic, a szczególnie szczodrze składa je w kampanii wyborczej. Przypomnę kampanię wyborczą do Parlamentu Europejskiego z 2009 roku. Publicznie obiecał wtedy premier Tusk inwestora katarskiego dla stoczni szczecińskiej i gdyńskiej. Po wyborach okazało się, że nie ma inwestora, a stocznie upadły.
Może warto jednak - w obliczu tych niespełnionych obietnic - podjąć jeszcze jedną próbę zadania pytania Donaldowi Tuskowi, nie tyle o cenę jabłek, ile o cenę benzyny czy energii elektrycznej?
- Jak najbardziej. I my te pytania zadajemy w Sejmie. Na przedostatnim posiedzeniu Sejmu, na wniosek Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości odbyła się debata na temat stanu finansów naszego kraju. Zadaliśmy pytania: na co wydatkowano 300 miliardów złotych - bo o tyle wzrosło zadłużenie naszego kraju w ciągu ostatnich czterech lat. Odpowiedzi nie było. Pytaliśmy, gdzie minister Rostowski zamierza znaleźć 80 miliardów złotych oszczędności, żeby zrównoważyć budżet, bo w jednym z wywiadów powiedział, że taka kwota jest niezbędna dla zrównoważenia budżetu - odpowiedź nie padła. W zamian mieliśmy kolejny atak na opozycję. Rządzący są po prostu niekompetentni. Uprawiają propagandę, nie rozwiązując problemów, jakie się przed nami piętrzą. Chociażby nie tak dawno Eurostat podał dane na temat kosztów utrzymania rodzin. Otóż trzyosobowa rodzina w Polsce za utrzymanie mieszkania płaci podobną stawkę, jaką płaci rodzina w Szwecji. Tylko w strukturze wydatków rodziny polskiej koszt utrzymania mieszkania wynosi 16 proc., a w strukturze wydatków rodziny szwedzkiej to jest 6 procent. Kosztyenergii elektrycznej wzrastają, tak samo cena gazu. Zbliża się jesień - a więc niedługo jeszcze silniej odczujemy na własnych kieszeniach podwyżki kosztów utrzymania. GUS podał informację na temat inflacji - inflacja roczna wynosi 4,3 procent. I na strukturę tej inflacji zasadniczy wpływ ma wzrost cen benzyny.
A gdyby rządziło Prawo i Sprawiedliwość, to benzyna nie kosztowałaby 5 złotych, a ceny energii elektrycznej by nie rosły?
- Z całą pewnością nie szukalibyśmy pieniędzy w płytkich kieszeniach obywateli. Udowodniliśmy, że za naszych czasów zmniejszaliśmy podatki, a deficyt budżetu za rok 2007 wynosił 16 miliardów złotych, dla porównania w 2010 roku aż 44 miliardy.
Bo była lepsza koniunktura...
- Była koniunktura, ale to nie jest tak, że koniunktura przychodzi tak sobie. Aby była koniunktura, trzeba było na to pracować. To, co robi teraz rząd Donalda Tuska, to zadłużanie naszego kraju i sięganie do płytkich kieszeni. Przykładem jest podwyższenie podatku VAT. To jest właśnie sięgnięcie do kieszeni szczególnie dotkliwe dla rodzin średnio i gorzej sytuowanych. My jako alternatywę proponowaliśmy podatek bankowy. Banki miały zysk za 2010 rok w wysokości 10 miliardów złotych. Jeżeli już trzeba sięgać do kieszeni, niechaj rząd sięga do głębokich.
Z jednej strony Platforma obiecuje Polakom w programie wyborczym świetlaną przyszłość, z drugiej docierają do nas mrożące krew w żyłach słowa ministra Rostowskiego grożącego wizją wybuchu wojny w Europie. Zrobił Pan już zapasy żywności na wypadek konfliktu zbrojnego?
- To jest kwestia wiarygodności ministra Rostowskiego, który w 2009 roku mówił, że nie ma kryzysu. Budżet przyjęty na rok 2009 był nowelizowany po wyborach do Parlamentu Europejskiego. A więc okazał się budżetem zupełnie nierealistycznym. Czy minister Rostowski wtedy nie wiedział, że nadchodzi kryzys? Czy też wprowadził w błąd opinię publiczną, zaklinając rzeczywistość i mówiąc, że kryzysu nie ma. A to, co powiedział ostatnio w Parlamencie Europejskim, to się wpisuje w postawę ministra Rostowskiego. Tak też zachowuje się w parlamencie polskim. Zamiast odpowiadać na pytania, atakuje opozycję. Ja bym porównał ministra Rostowskiego do Mickiewiczowskiego Twardowskiego, który śmieszy, tumani, przestrasza.
Pana zdaniem, minister Rostowski może ukrywać prawdę o stanie finansów naszego kraju?
- Nawet przez tak dalekich od Prawa i Sprawiedliwości ekonomistów jak Leszek Balcerowicz działalność ministra Rostowskiego nazywana jest kreatywną księgowością. Stan zadłużenia naszego kraju też do końca wiadomy nie jest. Z całą pewnością długi są poukrywane w różnych miejscach, choćby w Krajowym Funduszu Drogowym. Być może minister Rostowski nie jest też zorientowany, jaka jest sytuacja finansów w Unii Europejskiej, bo chociaż Polska sprawuje prezydencję w Unii, to minister na spotkania ministrów państw strefy euro dopuszczany nie jest. Oczywiście Polska nie jest w strefie euro, ale skoro sprawujemy prezydencję w Unii Europejskiej, to Polska powinna być organizatorem takiego spotkania.
Sejm skończył już posiedzenia w tej kadencji. Jaka ona była w porównaniu chociażby do dwóch ostatnich?
- Zmieniono Sejm w maszynkę do głosowania. Przyjmowano w trybie hazardowym - tak to nazwę - a więc bardzo pospiesznie, ustawy, które pasowały do polityki wizerunkowej, a więc do propagandy rządowej. A inne projekty, ważne z punktu widzenia życia społecznego, gospodarczego, były odsuwane. Klub Parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości w tej kadencji zgłosił 207 projektów ustaw. 80 wciąż tkwi w zamrażarkach przewodniczących komisji i podkomisji. Odrzucono także tak ważne projekty jak chociażby projekt dający możliwość wyboru wpłacania składki emerytalnej do ZUS lub OFE. Teraz jesteśmy skazani na OFE, a więc wysokość naszych emerytur uzależniona jest od gry rynkowej. Odrzucono projekt - o czym wcześniej mówiłem - podatku bankowego. Szereg drobniejszych, ale ważnych z punktu widzenia państwa, tkwi w zamrażarce. Chociażby projekt umożliwiający bezpłatne korzystanie z autostrad, które są remontowane dłużej niż przez pół roku. Bardzo ważny projekt, który też został zamrożony w komisji, to projekt umożliwiający odpisy podatku VAT po podwyżce tego podatku, jeśli chodzi o ubranka i obuwie dziecięce.
Ale za rządów Prawa i Sprawiedliwości też nie było tak, że ustawy opozycji były uchwalane.
- Chciałem pokazać przede wszystkim, że przedstawialiśmy rozwiązania ważnych problemów, przed jakimi stoją Polacy. A koalicja rządząca co robiła? Po prostu te projekty ignoruje. A przecież całemu Sejmowi powinno zależeć na tym, aby problemy rozwiązywać, a nie piętrzyć. Szybką ścieżkę prac nad ustawami stosowano natomiast w sprawach, które zgadzały się z wizerunkiem rządu, a które nie rozwiązywały problemów - chociażby kwestia chemicznej kastracji pedofilów czy sprawa dopalaczy. To była polityka wizerunkowa. Oczywiście my się nie zgadzamy z tym, aby dopalacze były dostępne, ale to, co robiono, ta szybka ścieżka, to było działanie pod publiczkę. Koalicja rządząca nie szanuje też projektów obywatelskich. Ponad 600 tys. podpisów złożono pod projektem obywatelskim dotyczącym ochrony życia, a projekt został odrzucony głosami PO - partii rządzącej, która nazywa siebie partią prawicową. To nie jest partia prawicowa.
Jaki jest cel Prawa i Sprawiedliwości na te wybory parlamentarne?
- Celem oczywiście jest zwycięstwo w tych wyborach, dlatego że Polska czeka na zmiany. Zastopujemy wyprzedaż majątku państwowego - która jest bardzo niebezpieczna dla naszej przyszłości, zmienimy to wszystko, co blokuje dostęp do świadczeń medycznych. Komercjalizacja służby zdrowia prowadzi do jej prywatyzacji. A prywatna służba zdrowia będzie tworzyć barierę dla tych, których nie będzie stać na zakupienie świadczeń medycznych. Zresztą w depeszach ostatnio opublikowanych rzez WikiLeaks widać, iż pan Jan Krzysztof Bielecki - doradca premiera Donalda Tuska, przyznaje, że w Polsce nastąpi prywatyzacja służby zdrowia. To, kto wygra te wybory, zaważy na naszej przyszłości w kolejnych latach.
Mówi Pan o tym, co PiS zamierza zrobić po przejęciu rządów po wygranych wyborach. Tyle że najlepszy wynik w wyborach wcale nie gwarantuje, iż rząd uda się stworzyć. Wygrać i przejść do opozycji?
- Nie, wygrać i zatrzymać te negatywne zjawiska, które mają teraz miejsce.
Żadne sondaże nie dają którejkolwiek z partii szansy na samodzielne rządzenie. W jaki więc sposób Prawo i Sprawiedliwość chciałoby przejąć władzę, z kim rządzić?
- Cel jest taki, żebyśmy rządzili samodzielnie. Jeśli nie, to poczekajmy na wynik wyborów. Spójrzmy, jak dziś wygląda Platforma Obywatelska. Jest to partia bezideowa, partia władzy. Ale w grupie posłów Platformy tej kadencji znalazło się np. piętnastu, którzy zagłosowali za ochroną życia, a więc o poglądach konserwatywnych. Nie sądzę, żeby PO przetrwała w tym kształcie, w jakim jest dziś - z przywództwem Donalda Tuska - po przegranych wyborach. Zakładam jej rozpad.
Może się, Pana zdaniem, znaleźć grupa posłów Platformy, którzy by poparli zwycięskie Prawo i Sprawiedliwość?
- Nie można tego wykluczyć. Oczywiście po rozpadzie tej partii. Ale powtarzam - nie sądzę, żeby tak bezideowa partia władzy po przegranych wyborach została. Wszystko wskazuje, że po prostu się rozpadnie.
PiS wygrywa wybory, tworzy rząd. Jakie działania podejmuje jako pierwsze?
- Audyt finansów publicznych to jest podstawa. Trzeba pokazać opinii publicznej, co się wydarzyło, jaki jest prawdziwy stan finansów naszego kraju. I drugie działanie to zastopowanie wyprzedaży majątku państwowego. Rząd Donalda Tuska w tej chwili wyprzedaje majątek i go przejada, gdyż te pieniądze są kierowane na pokrycie dziury budżetowej. To jest działanie, które w dalszej perspektywie będzie skutkowało tym, że będziemy Narodem pozbawionym własności. Tak się dzieje również w skali samorządów. Chociażby sprzedaż warszawskiego SPEC przez panią Gronkiewicz-Waltz.
Jeśli po tym zapowiedzianym audycie potwierdziłby się fatalny stan finansów publicznych, to przyszły rząd raczej nie uniknąłby konieczności przeprowadzenia trudnych społecznie reform.
- Z całą pewnością nie będziemy sięgać do płytkich kieszeni. Nie będziemy podwyższać VAT, bo to jest działanie, które uderza w średnio i gorzej sytuowanych. Będziemy robić wszystko, żeby wrócić do stawek VAT wcześniej obowiązujących. Jeśli trzeba będzie sięgać, to sięgniemy do głębokich kieszeni. Mamy przygotowane projekty wprowadzenia np. podatku bankowego. Mamy także projekt wprowadzenia opodatkowania hipermarketów i supermarketów. Zarówno banki, w znakomitej większości, jak i hipermarkety to niepolski kapitał i zyski z tych przedsięwzięć nie powodują rozwoju naszego kraju.
W grę wchodzi podwyżka podatku dochodowego (PIT) dla najwięcej zarabiających?
- Za wcześnie, żeby dziś na ten temat mówić. Jest deklaracja bardzo poważna, że nie będziemy sięgać do płytkich kieszeni obywateli i nie będziemy przerzucać kosztów na tych, którzy są średnio i gorzej sytuowani. Nie wykluczamy opodatkowania tych, którzy są zamożniejsi. To propozycje, które trzeba rozważyć, jeśli sytuacja okaże się na tyle poważna, na jaką wygląda.
Dziękuję za rozmowę.
źródło: www.naszdziennik.pl Fot. M. Borawski
W mojej pracy zawodowej i społecznej spotykam się z wieloma problemami. Staram się dostrzegać je i pomagać w ich rozwiązaniu.Jestem Przewodniczącym Komisji Kultury Sportu i Turystyki.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka