Rafał Ziemkiewicz Rafał Ziemkiewicz
1333
BLOG

Żałoba wyostrzyła podziały

Rafał Ziemkiewicz Rafał Ziemkiewicz Polityka Obserwuj notkę 128

Żałoba się kończy, czas przyjrzeć się, jak wygląda teraz pejzaż naszego życia publicznego. Wszyscy czują, że to, co się stało, musi je zupełnie zmienić, że zwłaszcza scenę polityczną. Ale co konkretnie zmieniła tragedia i żałoba narodowa?

 

Najłatwiej powiedzieć, czego zmienić nie mogła. Nie mogła zmienić głównej emocji, rządzącej polskim życiem publicznym. Podziału znacznie silniejszego od podziałów politycznych, pierwotnego wobec nich − bo politycy nie są w stanie tworzyć społecznych emocji, oni tylko korzystają z nich tak, jak żeglarze z wiatru (i tak jak u żeglarzy, podstawową ich umiejętnością jest wyczuć, skąd wiatr zawieje).

 

Polską rządzi splot wzajemnej niechęci i podejrzliwości pomiędzy, jakkolwiek to nazwać, „górą” i „dołem”, rzecznikami obcych wzorów i obrońcami polskiej tradycji, „ludem” i „elitą”. Jest to zjawisko typowe dla społeczeństw, które przez co najmniej kilka pokoleń kształtowały się pod obcą władzą, w warunkach zaboru czy okupacji. W takich społeczeństwach ci, którzy znaleźli się na górze, u szeroko pojętej władzy, nie są postrzegani jako elita narodu i sami się za taką nie uważają − są elitą „przeciw narodowi”. Ten naród budzi w nich pogardę, jako nieucywilizowany, dziki, ciemny i na dodatek krnąbrny, bo nie słuchający autorytetów, niosących mu oświecenie. I odwrotnie − naród owych „elit” nie uważa za godne posłuchu, ale za obce, nienawistne.

 

Tak to opisał już Mickiewicz w sławnej scenie „salonu warszawskiego” w „Dziadach” i tak zostało: „nasz naród jak lawa”, dobre w nim to, co „w głębi”, a „salon” to „plugawa skorupa”.

 

Ludzie, uważający się za polską elitę, a zarazem prostymi Polakami gardzący i bojący się ich, patrzyli na naszą żałobę z dystansem i uśmieszkiem drwiny na ustach. „Neurotyczny teatr katolickiego nacjonalizmu” − podsumowała wybitna pisarka. „Generalna histeria” − orzekła była minister kultury. A popularna reżyser pojechała: „cyrk, nazywany żałobą narodową… to absurdalne zachowanie stadne, a nie żałoba. Zbiorowa histeria… Boję się takiej żałoby, boję się rozszlochanego narodu nad trumnami.” Motyw lęku był, obok pogardy dla „histerii”, bardzo w wypowiedziach intelektualistów akcentowany. Znany profesor-publicysta, nie czekając nawet, aż przestaną dymić szczątki rozbitego samolotu, orzekł: „rysuje się możliwość powrotu IV RP w jeszcze bardziej zradykalizowanej formie”, a wtórujący mu filozof rozdarł szaty, że nadchodzi „polowanie na nie dość dobrych patriotów”. „Budzi się demon polskiego patriotyzmu” [tak: patriotyzm to dla nich „demon”!], zawtórował im dziennikarski celebryta, „zaczyna się walka na ustalanie, kto jest lepszym Polakiem”.

 

Mógłbym takimi cytatami wypełnić długi artykuł, nawet pomijając te najbardziej znane, z Wajdy czy Bartoszewskiego, i z wyrażającej emocje „wykształciuchów” gazety, która najpierw sekundowała żenującej awanturze przeciwko pochówkowi prezydenta, a potem napisała, że Polacy pojechali do Krakowa „na wycieczkę, bo było za darmo”.

 

Kto nie rozumie opisanej na wstępie prawidłowości, ten nie zrozumie też, dlaczego naiwne nadzieje na narodowe pojednanie po raz kolejny zostaną zawiedzione. One się po prostu nie mogą spełnić, dopóki samoidentyfikacją znacznej części tutejszych elit, podchwytywaną przez sporą rzeszę aspirujących do bycia elitą, jest poczucie wyższości nad „katolickim ciemnogrodem” i traktowanie narodowych uczuć jako czegoś groźnego.

 

W ten podział, organizujący polskie emocje, wpisały się PO i PiS. Był czas, kiedy górą był dzięki temu PiS. Ostatnio, gdy emocje rodaków ostygły, nic się nie działo, a z Unii płynął strumień pieniędzy, zyskiwała na nim PO.

 

Morze biało-czerwonych flag nad żałobnymi tłumami zwiastuje kolejną zmianę. Polacy nie chcą dziś słuchać, że Polska to tylko „ciepła woda w kranie”, a polityczne przywództwo to tylko czysty pragmatyzm. Głucha cisza po przemowie Bronisława Komorowskiego i gromkie oklaski dla Janusza Śniadka oznajmiają partii Tuska koniec dotychczasowej hegemonii.

 

On sam zaś nie ma w tej chwili ruchu. Nie może zmienić kandydata na prezydenta, który nie porywa tłumów. Nie zdąży też w dwa miesiące zmienić dotychczasowego wizerunku i wymazać z pamięci Polaków Palikota. Tym bardziej, że konflikt ma charakter kulturowy, nie partyjny, i Tusk w oczach Polaków, którzy nagle odkryli, jak bardzo nimi manipulowano, odpowiada nie tylko za swoich podwładnych, ale za wszystko, za szeroko rozumiany establishment . Korzystnie było być wyborem tego establishmentu, kiedy „Tusku musisz” niosło. Ale teraz cała ta wielka kula nienawiści przeciwko „Kaczorom”, którą PO ze sprzyjającymi jej mediami od kilku lat lepiła i rozpędzała, nagle wraca − wprost na nią.

 

Czy Jarosław Kaczyński zdyskontuje tę zmianę, stając do wyborów prezydenckich i wygrywając je jako dziedzic spuścizny po bracie? Jeśli tego nie zrobi, to tylko z tej samej przyczyny, dla której zrezygnował z tego wyścigu jego rywal − bo główna władza w Polsce jest w parlamencie, a nie w Belwederze. Ale to Kaczyński wskaże teraz kandydata, który za dwa miesiące zostanie czwartym prezydentem wolnej Polski.

 Tekst zamieszczony w dzienniku "Fakt" 21.04.2010

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka