Czuję się czasami jak zbawiacz świata, z głową pełną pomysłów, który nie wie co można z nimi począć w polskiej rzeczywistości. Jak się mieszkało na samej, samiusieńskiej granicy kraju i cały dzień spędzało w drugim kraju, to codziennie przekraczało się mityczną granicę światów.
Ten polski świat do dziś mnie przeraża. To, w męskim przypadku, świat archaicznego stereotypu maczo, który chleje wódę, bzyka panienki, czasami coś „podpierdoli”, używając języka tych grup. Okantować „innego” jest dobrze, to oznaka cwaniactwa. „Inny” może być z innej dzielni, z innego kraju, innej wioski. „Inność” polega na tym że nie przynależy do tej samej grupy.
Polska dla osoby żyjącej okrakiem na obu granicach, wydaje się po dziś dzień krajem obyczajowych troglodytów. W Niemczech chodziłem do lokalnego klubu młodzieżowego. Mężczyzna który w nim uczył nastolatki z okolicy, jak grać na bębnach i twórczo spędzać czas wolny, był dla mnie trochę nauczycielem życia. Kilka lat starszy, zakładał dom, rodzinę, jednocześnie zajmując się stowarzyszeniem o utopijnej nazwie, sowicie dotowanym przez władze.
Dziś rozmawialiśmy o tym trzy godziny z kumplem. Nowe pokolenia które przyszły po pokoleniach lat 80-tych, są kompletnie aspołeczne. Nie robią nic dla swojej wspólnoty, dla swoich ludzi. W mieście Y. żył swego czasu malarz i grafik ZBK, który organizował wraz z grupą znajomych koncerty, skłoto-świetlicę, by ludzie mieli gdzie się spotykać. Organizował towarzystwu infrastrukturę jednym słowem. Koncerty światowych gwiazd podziemnej kultury.
Gdy jego pokolenie wyprowadziło się do większych miast, młodzi go nie zastąpili. Owszem, znam potencjalnych następców, młodych malarzy i artystów z miasta Y. Wciągnęli 120 halunów, grzybów halucynogennych zawierających psylocybinę i psylocynę. To są małe grzybki które rosną na łąkach praktycznie wszędzie w kraju, choć słyszałem raz o utopijnej akcji rozdeptywania grzybków na łąkach policyjnym butem w rejonach gdzie młodzież kręci się po polach ich szukając, o czym w grzybowych okolicach rozpisuje się prasa.
Dziś awangarda „młodego pokolenia” walczy z bad tripem i flashbackami. Walczy ze skutkami ewidentnej niewiedzy na temat zażywania substancji psychoaktywnych. Substancje te można zabraniać, można powodować by w mediach owinięto ten temat szczelnym tabu, ale nie poradzi się nic na dzieci od wieku lat 12-tu czy 13-tu z nimi codziennie się stykające. Przecież to rośnie dookoła.
W skali liberalnej Europy jesteśmy biegunem więziennictwa i sądownictwa zaprzęgniętego do walki z konsumentami narkotyków. W Wielkiej Brytanii zaś o sposobach konsumpcji najmniej szkodliwych substancji psychoaktywnych rozpisywały się media w stylu BBC. Być może, gdyby dyskutowano o skutkach konsumpcji nadmiernych ilości takich grzybów, to moi znajomi, z których jeden eksperymentuje z „domowym szamaństwem”, nie musieliby mieć problemów.
W Polsce są miasta gdzie nie ma domów kultury bądź te funkcjonują nie dla okolicznych mieszkańców. W północnej części Y. jeden dom kultury nie-wiedzieć-czemu ograniczył się tylko do dzieci. Ma tak ciasne sale, że uczyłem tam się capoeiry w calce tak małej, że po zrobieniu gwiazdy trafiałem nogą w przeciwległą ścianę. Inny dom kultury, kolejowy, od lat jest ruiną, a teraz widzę że wystawiono go na sprzedaż.
W Anglii, gdzie mieszkałem, imprezy z muzyką jaką lubię były właśnie w domu kultury zaraz koło mojego domu. To z mojej brytyjskiej dzielni powychodziły jedne z najbardziej znanych zespołów na świecie. Zaś w polskim Y. można iść na skejtpark, albo na stok narciarski na którym wyciąg działa raz na ruski rok (właścicielem jest miasto).
Imprez ani rozrywek dla nieco bardziej wyuzdanych gustów nie ma żadnych, poza dwoma-trzema imprezami w miesiącu. Dominuje jakaś twarda muza technoidalna, jakiś darkstep czy jakiś mroczny "szanc" (?). To jakaś dziwna muza mnie i mojemu kumplowi kojarząca się z kulturą konsumentów twardych, chemicznych dragów (narkotyków). Klub dla fanów lżejszej muzy, czyli "nie w klimatach twardych narkotyków", możnaby otworzyć własny, ale nie wiadomo czy zarobi, czy się zwróci. Kilka lat temu miało to sens, ale od tego czasu wyemigrowało ok. 80 % młodej populacji w wieku 20-30 lat.
Ludzie emigrują za edukacją, za pracą, za imprezami. Tak, za imprezami też. Chcą żyć w miastach gdzie coś się dzieje, gdzie wieczorami nie będą zdani na telewizor. Naukowcy dodają że do takich miast ściągają przedsiębiorcy, chętniej robiąc inwestycje w miastach atrakcyjnych pod względem życia nocnego i kultury.
Jadę na imprezę sylwestrową do Wrocławia. Pociąg, truchło sprzed 40 lat z czerwonymi plastikowymi ławkami, zapełniają karki, polskie maczo, obecnie już mniej agresywne i sympatyczniejsze niż kiedyś. Można z nimi nawet pogadać w korytarzu. Ale ci ludzie mają nałożoną maskę: chlać wódkę, na sylwestra „najebać się”, by być nakutym. Nosić dresy Everlasta, trenować siłownię bądź kickboxing.
To są tylko normy społeczne, maski. Ci ludzie wcaleby tak nie postępowali, gdyby nie norma społeczna i obawa o odrzucenie przez grupę, jeśli jej nie wypełnią. Ci ludzie boją się że ktoś ich obgada za plecami, obśmieje. A tą normę, tą maskę maczo, narzuca polskie społeczeństwo.
Polskie normy i polskie obyczaje poznajemy już w podstawówce. Mój przyjaciel opowiadał mi dziś jak wrócił po 3 latach spędzonych jako dziecko w Wiedniu do polskiej szkoły. Z klimatów gdzie powitano go z otwartymi rękoma w obcym kraju trafił w klimat gdzie dzieci w szkole się biły między sobą i gdzie wciąż musiał z kimś się bić.
Polskie normy społeczne dyktuje kultura traszowa, popkultura płynąca takimi mediami jak zdaje się „radio Eska”. W Polsce podobno są osoby, które, gdy zapyta się je, jakiej muzyki słuchają, to powiedzą że „radia Eska”. W krajach gdzie mieszkałem: Anglii czy Niemczech, w eterze była też alternatywa do komercji. Sama komercja nie była też tak traszową, tanią muzyką dance. Szczególnie w Anglii działały setki pirackich radii osiedlowych. Prawo było liberalne, kar nie było poza utratą nadajnika. W Polsce: więzienie, zawiasy, grzywny.
W Polsce widzę także tych innych, młodych mężczyzn, inaczej się zachowujących. Zmieniają się pod wpływem innej kultury, czy to słuchając niekomercyjnej, offowej muzyki, czy to trenując np. capoeirę. To sztuka walki gdzie mężczyźni śpiewają, tańczą, grają na instrumentach. Ale to wyjątki w morzu agresywnych, otyłych, ograniczonych kulturowo młodych Polaków. To nie tylko się nie zmienia, ale nawet i nasila.
W Polsce alternatywne style życia mężczyzn, inne modele manifestowania męskości- to wszystko jest wyrugowane z mediów. Mówi się, owszem, o feminizmie, feministkach, a co ma powiedzieć mężczyzna, na przykład dresiarz którego irytuje maska noszona przez innych dresów? Dresów którzy, pozamykani w 4 ścianach ze swoimi ziejkami (grami komputerowymi), wydają się wychodzić na dwór jedynie na noworoczne imprezy? W jakiejś Wielkiej Brytanii zainstalowałby na dachu nadajnik i puściłby w eter co myśli wraz z odpowiednią muzyką, nieco zmieniając chociaż swoje osiedle. A tutaj? My (już) nie mamy mediów do nich docierających, chyba że jakiś "Wykop" albo inne cuda jakie możliwe że czytają tacy ludzie.
Inne tematy w dziale Kultura