Wizyta w Zingst była dla mnie szokiem. To kurort w którym co najmniej 60 % ruchu to rowery. W którym nie uświadczymy ani śladu dawnego DDR-u. Miasteczko w którym jakieś 25 % domów krytych jest strzechą, a reszta ma bardzo ładne dachy, zupełnie jakby istniały nakazy stosowania takich a nie innych dachówek i strzech, które widać także na zupełnie nowych domach. Miasteczko sprawia wrażenie czegoś skandynawskiego- w jakimś kojarzącym mi się z Północą stylu są pomalowane drewniane domy. Kto w Polsce maluje dom w biało-błękitne pasy?
Fot. Dom w Zingst

Wypożyczyłem rower za 3 euro dziennie. Umowa najmu to pół kartki A4. Załatwienie formalności- może z minutę. Podróżowałem oniemiały po ulicach miasta. Wg planu, jakieś 70 % ulic to były strefy ruchu pieszego, ruchu uspokojonego, ciągi pieszo- jezdne, i tylko jakieś 30 % ulic w zachodniej części miasta było zwykłymi ulicami. Wiele ulic nadmorskich wyłożono szarą cegłą klinkierową. Na innych, w ramach uspokajania ruchu, ułożono żółto- szare esy- floresy. Wszystkie domy były chyba prywatne, nie spotkałem ani jednego zapuszczonego, zaniedbanego, przypominającego polskie budynki komunalne. Było nawet kilka bloków, ale te też wyglądały bardzo porządnie.
Wszystko wyglądało jak „powiększony Legoland”, jak ujął to jeden z Polaków. Wszędzie zieleń, szczególnie centrum miasteczka w niej tonęło. Wszystkie płoty niskie, wystarczy dać krok by je pokonać. Służyły chyba tylko jako zabezpieczenie przed wyjściem małych dzieci z ogrodów na ulicę. Śródmieście miasteczka stanowiły dwa równoległe deptaki oraz wychodzące w morze molo z przystanią dla statków na jego końcu.
Fot. Zingst z lotu ptaka

Wybrałem się na wycieczkę rowerową aby obejrzeć pobliskie Barth i Meiningenbruecke, most obrotowy. Ruch na 13- kilometrowej ścieżce rowerowej był niezwykle intensywny, zupełnie jak na ruchliwej drodze samochodowej. Ale to dopiero nic w porównaniu z wyprawą do Prerow. Nadmorska ścieżka rowerowa, na szczęście szeroka, była tak wypchana rowerami że bez przerwy wyprzedzaliśmy na trzeciego czy nawet czwartego. Natężenie ruchu było chyba o połowę większe niż na równoległej drodze samochodowej. Pod koniec zamieniała się w zwykłą nieutwardzoną ścieżkę po lesie, tym się różniącą od polskich ścieżek, że były na niej kierunkowskazy pokazujące dokąd należy jechać. W Polsce nie ma nawet prostych ścieżek po lasach dostępnych dla rowerów i odpowiednio oznaczonych. Tutaj zaś ruch po prostu niemożebny.
Fot. Nadmorska ścieżka rowerowa

Przyjechaliśmy do tego kurortu ponieważ gmina użyczyła nam i zaprzyjaźnionej szkole tańca salę gimnastyczną w gimnazjum na warsztaty, szkolną kuchnię i stołówkę, boisko etc. Miasteczko, mające 3 tysiące mieszkańców, miało dwie sale sportowe i dwa boiska, tak że aż błądziliśmy szukając odpowiednich miejsc. Dostaliśmy też jakąś niższą cenę grupową na kempingu przy plaży. W zamian za to codziennie organizowaliśmy przedstawienia jakie trenowaliśmy z choreografem, pokazy sztuk walki, warsztaty angoli dla plażowiczów na plaży sportowej, odcinku plaży przeznaczonym dla sportów, wykorzystywanym głównie przez fanów kitesurfingu i windsurfingu. Stąd wypuszczali oni wielkie latawce- kajty, do których byli przywiązani, a następnie wskakiwali do wody i skakali po falach godzinami na swoich deskach. Pomagałem jednemu z nich wystartować. Trzymałem warty tysiąc euro wielki latawiec. Wiatr dął tak silnie że aż mnie podrywało z ziemi. Na znak dany przez kitera puszczałem latawiec w niebo.
Woda w Bałtyku kwitnie na zielono. Nie wiem, czy to wina azotanów wpływających do Bałtyku z wodą z nawożonych zbyt intensywnie pól, czy też jest to wina ścieków z promów i statków wycieczkowych, jak podają inne źródła. Bałtyk w Zingst to dziś zielona breja pełna meduz i wodorostów. Jest nieco jak na wybrzeżu atlantyckim w Irlandii, z tą różnicą że tam ludzie często kąpią się w piankach, bo woda zimna a wodorosty niemiłe w dotyku, a tu tego nawyku nie ma, może dlatego że wodorostów mamy jeszcze nieco mniej. Po kwadransie spędzonym w wodzie zęby szczękały mi z zimna, mimo ze bez przerwy skakaliśmy z wielkiej plastikowej sztucznej wyspy na morzu do wody. Czarnoskórzy Brazylijczycy z naszej ekipy traktowali nas jak lekko nawiedzonych morsów. Z ich 10-osobowej grupy na krótko weszły do wody tylko dwie.
Wizyta w Zingst, żadnym przecież wyjątkowym kurorcie nadomorskim, była wytchnieniem od przykrych wizyt w polskich kurortach. Jest w nich pełno diskopolowej architektury, zwykłej szmiry i tandety, parkujących na chodnikach aut. Pełno tam azjatyckiego bałaganu reklam i szyldów, których w wychuchanym i eleganckim Zingst nie uświadczymy. Nie wspominam o ścieżkach rowerowych, strefach ruchu uspokojonego, porządnych połączeniach autobusowych, kitesurferach, zieleni miejskiej i wszystkiego co czyni wizytę w Zingst pobytem w próbie stworzenia jakiejś ziemskiej utopii spokoju i wypoczynku. W Polsce elegancki jest może Sopot, reszta raczej przeraża. Nie dziwi mnie język czeski słyszany na ulicach w Zingst. Kto chciałby przyjeżdżać nad polskie morze, zwłaszcza gdy ceny robią się coraz bardziej porównywalne?

Fot. Deptak w Zingst
Inne tematy w dziale Kultura