Jeszcze trzęsę się z oburzenia po właśnie zakończonym Przystanku Woodstock. Ciekawią mnie reakcje mediów. Są pro- owsiakowe. Stert śmieci na ziemi nikt nie przedstawił, nie pokazał, nie skomentował. Gdy ofuknąłem dziennikarzy z „TVP3 Gorzów” że powinni sfilmować śmiecie, ci odmówili i odrzekli o co mi chodzi, że przecież w poniedziałek zostaną one wyzbierane. Ja z przerażeniem patrzę na młodzież którą na owym festiwalu uczy się nie tylko bałaganiarstwa i śmiecenia wokół siebie, ale także pobłażania dla osób śmiecących, a tutaj owi „obrońcy polskiej demokracji” mają to głęboko w dupie.

Festiwal ostatniego dnia zarówno zapachem jak i wzrokowo przypominał śmietnisko, z porozstawianymi między kupami śmieci namiotami. Czy ci dziennikarze są tak ciemni że w życiu na żadnym festiwalu nie byli i nie dostrzegli, że owe kupy śmieci są wyłącznie tutejszą specjalnością? Że tolerancja dla upodobań innych osób wcale nie powinna się rozciągać na działalność tych osób tworzących w środowisku w którym i my żyjemy jedno wielkie śmietnisko?
Koloński "Summer Jam", największy w Niemczech festiwal muzyki reggae, kilkadziesiąt tysięcy fanów. Ludzie rozstawiają namioty nad jeziorem, śmieci zbierają do worków, siedzą wygodnie na składanych krzesełkach które przywożą ze sobą. Czysto, schludnie, niemal nikt nie zostawia po sobie śmieci, w obejściach namiotów porządek. W porównaniu z estetyką tego miejsca Woodstock to cuchnące śmietnisko, osoby go zasiedlające dbają o porządek na równi z bezdomnymi.
Patrząc na ów Przystanek Woodstock wydaje się ze wzorem dla naśladowania dla polskiej młodzieży jest brudny punk z koszulką „lubię piwo”, uczestniczący właśnie w zawodach z niemycia się i szczania pod cudze namioty. Pije alkohol do nieprzytomności, i takowa czynność jest głównym mottem jego życia. Tak wygląda „woodstockowy bunt”. Ewentualnie można być woodstockowym chuliganem tarzającym się w błocie powstałym koło kontenera pod który sikali inni wodstockowicze.
Prawda o Woodstocku jest taka że skupia on już tylko fanów ciężkiego rocka, metalu, punku. Jest też scena folkowa. Poza tymi grupami fanów wybiera się tam jedynie nieco widzów z sąsiedniej Brandenburgii czy woj. Lubuskiego. Media, reklamując ów festiwal na całą Polskę, przemilczają fakt że większości najpopularniejszych dziś gatunków muzyki tam nie ma, albo są w ilościach czysto śladowych. Nie da się zrobić festiwalu reprezentującego główne gatunki muzyki mając tylko dwie sceny. Typowe festiwale mają owych scen po kilkanaście, a to i tak za mało.
Największy polski festiwal muzyczny to wciąż miniaturka przy węgierskim „Pepsi Sziget” na budapesztańskiej Wyspie Małgorzaty, ściągającym rokrocznie nawet 380 tys. fanów, z czego połowa przyjeżdża z Europy Zachodniej. Gdyby ci fani przybyli do Polski, i uznali nasz „Woodstock” za reprezentatywny dla polskiej sceny muzycznej, uznali ją by za muzyczny skansen, w którym wciąż króluje rock, a użycie słowa „rock and roll” w napisie ponad główną sceną festiwalową wcale tu nie jest obciachem starych wapniaków. Rock’n’roll w Europie Zachodniej to domena starszych ludzi, i to sporo starszych. Młodzi odkryli wiele innych gatunków muzycznych, zaś w Polsce jakby wciąż żyli w innej epoce. Zresztą skąd młodzi Polacy mają słuchać współczesnej muzyki, możliwe że nigdy się z nią nie zetknęli. Ci Polacy śmieci i resztki jedzenia rzucają wokół siebie, nie myją się, mieszkają w niesłychanym smrodzie. Nie zetknęli się także z wieloma innymi rzeczami.
Jurek Owsiak czasem zdaje się nawiązywać do idei hippisowskiej mówiąc o swoim festiwalu. Nawet za jego znak uznał pacyfistyczny znak pokoju, i hasło „miłość, przyjaźń, muzyka”. Jeżdżę co jakiś czas na spotkania hippisów, zwane „Rainbow”. Jest to wielka organizacja, mająca swoje krajowe, kontynentalne i ogólnoświatowe spotkania, tegoroczna zaś jest w Serbii. Ci ludzie mają skrajnie ekologiczną obsesję. Śmieci w ogóle nie wolno nie tylko wyrzucać, ale nawet produkować. Należy jeść tylko naturalne produkty, o spożywaniu mięsa czy piciu alkoholu w ich obozie nie ma nawet mowy. Myją się popiołem, mydło to przecież przestępstwo, na szczęście używają jeszcze papieru toaletowego.
Ich wspólny festiwal to „user generated content”, czyli każdy gra na czym umie. Znajdują się skądś kobiety przepięknie śpiewające głosem syren (w życiu prywatnym uczą emisji dźwięku gdzieś w jakiejś londyńskiej akademii muzycznej), ludzie grający na hahnie, instrumencie dającym dźwięk harfy, oraz na fletach i bębnach.
Nie wiem czemu Pan Owsiak za punkt honoru uznał pomieszanie idei tych ludzi, którzy potrafią stworzyć prawdziwy raj na ziemi na swoich spotkaniach na łonie natury, z ideą wielkiego śmietniska pełnego fanów taniego piwa. Uważam że Jerzy Owsiak owe idee całkowicie profanuje, niszczy i wypacza. Festiwale muzyczne w Europie wcale nie polegają na zrobieniu śmietnika i życiu przez trzy dni w smrodzie fermentujących odpadków. Owsiak wypacza także ich ideę. Myślę że autor tych festiwali powinien "na nowo je wynaleźć", bo ja nie widzę w nich żadnej misji, poza profanacją i spłyceniem pewnych głębokich idei.
Inne tematy w dziale Kultura