Wyprawa do Berlina jest dla mnie każdorazowo powrotem do normalności. Nagle okazuje się że świat może być wielokutlurowy, na warsztatach sportowych jest pełen przekrój ras i kultur. Wyjazd do normalności z nacjonalistycznego reżimu polskiego jest odetchnięciem od kraju, w którym by zaprosić cudzoziemca z jakiegoś „czarnoskórego” kraju niespecjalnie biedniejszego od Polski, trzeba pokazać w urzędzie akt własności domu czy umowę wynajmu, tudzież zademonstrować stan swojego konta. Zupełnie jakby do największego slamsowiska Europy pchały się drzwiami i oknami czarnoskóre persony. Chętnie nie-wiedzieć czemu by płacić znacznie więcej za mieszkanie czy rozmaite przedmioty niż one kosztują w Berlinie.
Warszawa jest tak samo droga, albo nawet o jakieś 10-20 % droższa od Berlina. Jedzenie, napoje, są tutaj miejscami nawet tańsze, tylko warzywa są droższe. Mieszkania w Polsce są horrendalnie drogie w porównaniu z tanim Berlinem. Fatalna jest polska służba zdrowia, polska biurokracja swymi kosztami transakcyjnymi rujnuje gospodarkę. Nie działa polskie sadownictwo, w dużej mierze zrujnowano też ongiś istniejącą w Polsce infrastrukturę, o nowej zwykle zapominając tudzież budując ją tylko między największymi ośrodkami.
W Berlinie jest za toi powiew wielkiego świata, który dla mnie jest powiewem multikulturalizmu. Siwy rastaman uczący angoli lepiej włada angielskim niż 90 % polskich polityków. Kapitał ludzki jaki reprezentują uczestnicy warsztatów mógłby być pointą tego czym jest Polska dzisiaj- krajem na peryferiach cywilizacji. W Polsce takich warsztatów sportowych jak te w których uczestniczę nie byłoby można zrobić- brak jest hal, obiektów sportowych w centrach miast. Tutaj zaś są wielopiętrowe kompleksy hal powstałe jeszcze ze sto lat temu. Brak jest też zainteresowania sportem. Angola, którą trenuję, jest w Polsce bardziej niż niepopularna.
To wszystko sprawia wrażenie jakiegoś Brooklynu. Kolorowy wielorasowy tłum, hip-hop lecacy w przerwach z głośników na sali gimnastycznej. Koleś, choreograf, mający świetny gust muzyczny, potrafi zawsze mnie zaskoczyć muzyką jaką dobiera. S., biała żona jednego z czarnoskórych mestre jest wiecznie uśmiechnięta, choć impreza chyba się nie domyka finansowo. Nasi polscy znajomi próbują rozmienić czerwonawy banknot o nominale 500 euro (to jakieś 2200 złotych). Nie chcieli im go podobno rozmienić w banku, dla miejscowych to chyba też rzadki widok. Kwota ta i dla nich jest spora.
Jest Karfreitag, święto zdaje-się katolików i protestantów, sklepy są zdaje-się pozamykane z wyjątkiem tych które prowadzą np. Chińczycy czy Muzułmanie. Normalnie za to toczą się imprezy, kluby dziś zapraszają na soundsystemy. Jutro chcę koniecznie iść na Pow-Pow Movement. To jeden z tych typów soundsystemów które w Japonii ściągają po milion baunsujących na wielkich stadionach.
Gips na skręconą rękę, który założono mi na ręce w polskim szpitalu, rozwalił się całkowicie, popękał i zrobił się wiotki już po trzech dniach i dwóch treningach. Dobrze że wziąłem usztywniacz taki skejtowy. Jakich chłam robią w tych szpitalach to bania mała. Co taki gips wytrzyma, gdzie indziej taki plastik zakładają. A jak poszedłem z książeczką ubezpieczeniowa to się okazało że niby muszę co miesiąc chodzić do kadrowej by ja podbijała. Jakie to koszty, tyle biurokracji, jak 30 milionów ludzi musi chodzić co miesiąc coś podbijać. Przecież są komputery. Koszty transakcji przy wizycie raz na kilka lat u lekarza, czyli koszty chodzenia po te stemple, są bez porównania większe niż opłacenie tego rachunku. A wówczas zresztą byśmy mogli pójść do prawdziwego szpitala a nie popy gdzie gips który założyli już 3 dni potem się kompletnie połamał.
Już koniec przerwy, wołają nas na rozciąganie.
Inne tematy w dziale Polityka