Ras Fufu- Lew Salonowy Ras Fufu- Lew Salonowy
950
BLOG

W wyborach w Biedolandzie wygrał Wielki Chaos

Ras Fufu- Lew Salonowy Ras Fufu- Lew Salonowy Polityka Obserwuj notkę 5

Ras Fufu głosował w wyborach. W pamięci miał swoje głosowanie w kraju „wzorowej demokracji”, w wyborach w instytucji wielce progresywnej i światowej- ot, wyborach na uniwersytecie z czołówki światowej listy. Aby dokonać wyboru, Fufu pracowicie studiował wyłożony w komisji wyborczej opasły katalog zawierający prezentacje programów kandydatów. Każdy z nich na jednej stronie przedstawiał najrozmaitsze propozycje, Fufu pracowicie próbował wybrać spośród setki chętnych tych kilkunastu naj-naj- no- wypasionych po prostu. Głosowano metodą pojedynczego głosu przechodniego, bardzo chwaloną przez rozmaite autorytety, „postępowo” zaawansowaną i progresywną.
 
Brr- Wrr. Lata życiowych kolei. Fufu ląduje we Polsce, przed komisją wyborczą w okolicach Starego Miasta w Warszawie. Już wcześniej Fufu próbował się poinformować na stronie mamprawowiedziec.pl o programach kandydatów, ale strona ta była jednym wielkim bałaganem, w którym, by dotrzeć do kandydatów odpowiedniego szczebla, należało mieć dyplom z informatyki zapewne. Spośród 5 tysięcy kandydatów do Rady Warszawy i rozmaitych warszawskich organów nie można było wyselekcjonować czy to kandydatów danej partii, czy to nawet tych ze swojego okręgu. Po pół godzinie surfowania w pandemonium chaosu Fufu dał sobie spokój, zwłaszcza że czas naglił.
 
Zapoznał się z programami kandydatów na prezydenta, zresztą i tak nie wszystkich, bo jak się dowiedział od jednego z kandydatów (pani Munio), jego programu nie uwzględniono z winy systemu informatycznego owej witryny, miano go dodać ręcznie, ale prowadzący ową stronę owej obietnicy nie spełnili. Nie była to jakaś zamierzona złośliwość raczej, lecz po prostu kolejna macka Wielkiego Chaosu.
 
Fufu otwiera więc w kabinie wyborczej owe karty do głosowania. Trrrata- ta. Oto trzeci świat, tak wybiera się w bieda-landach, dlatego tak biednych, że wybory w nich są kolejną macką stwora o nazwie Wielki Pierdolnik. Tutaj nie dawano na dokładkę pracowitym i porządnym wyborcom katalogów z programami kandydatów. Katalogów, o których Fufu miał wrażenie że są nawet normą w rozmaitych „dojrzałych demokracjach”, jako dokładka do kart do głosowania, mająca pomóc wyborcom dokonać najlepszego wyboru.
 
W momencie gdy kandydatom nie damy równych szans w dotarciu ze swoim programem do wyborcy, wygra nie kandydat z najlepszym dla danego wyborcy programem, ale ten którego będzie stać na dotarcie ze swoimi reklamami do jak największej liczby kandydatów. Wygra nie zapracowany naukowiec którego finansowo stać co najwyżej na spisanie swojego programu, ale ten, który że z możliwe o wiele gorszym programem i kompetencjami dotrze do większej liczby potencjalnych wyborców.
 
Biedoland ma dziś system w którym liczy się kasa. Kasa wpompowana w ulotki i ich roznoszenie do skrzynek i na wycieraczki. W docieranie ze swoim portretem do wyborców, w zanoszenie swojej ulotki każdemu pod drzwi. Ma się wrażenie że Biedoland wybiera Najsprawniejsze Ekipy Ulotowe, tudzież Mistrza Plakatowania. Wszyscy oni mają jakieś orientacje polityczne, więc można wybrać najlepszego konserwatywnego Mistrza Tapetowania Swoim Portretem Wszystkiego.
 
Na terenach przygranicznych ten zaszczytny tytuł przypadł w 2005 roku pewnemu młodemu politykowi, któremu udało się otapetować niewiarygodną ilość budowli swoim wizerunkiem. Ukuto nawet powiedzenie „dostać się do Sejmu na Bosaka”.
Z mojej wycieraczki zerkały na mnie panie z Photoshopa, z włosami jakby reklamowały szampony do ich pielęgnacji. Nawet nie spoglądałem z jakiej były partii, ale z którejś z tych czterech, które swoje kampanie finansowały subwencjami skrośnymi z dotacji budżetowej za wybory parlamentarne. To już nie jest sprawiedliwa demokracja lokalna, a raczej wyścig do koryta w której części biegnących rozdano bezpłatne rowery. Semidemokracja raczej.
 
W takiej Warszawie poprawnie zrobiona kampania samorządowa, wraz z rozdaniem, rozesłaniem wyborcom książeczek z programem etc., to w skali miasta jakieś 5-10 milionów PLN. To dlatego w Biedolandii tak ważne są partie, owo upartyjnienie sceny politycznej. Pozwala ono na podpisanie się pod jedną z istniejących już marek politycznych, co powoduje że wyborcy przynajmniej częściowo orientują się odnośnie naszych poglądów. Inaczej- startując jako kandydaci niezależni- cóż oni by wiedzieli o naszych poglądach politycznych?
 
Ale upartyjnienie jest też grą w drugą stronę- bo polskimi miastami de facto rządzą oligarchowie którym trudno się przeciwstawić. Miejsce na niezależność? Hi hi. W niektórych miastach Biedolandu podobno większość radnych „bierze”, przynajmniej tak się można dowiedzieć od świeżo upieczonych radnych. Ci niebiorący w łapę są „autowani”. Jakieś lewe biznesy w obrocie ziemią, jakieś wystawianie działek (co to znaczy, nie wiem dokładnie). Jednocześnie rada miejsca jest w całości upolityczniona, i to od bodaj dekady. Ktoś kto się przeciwstawi, nie ma czego szukać, gdy wypadnie z układu, niewiele znaczy, nie wróci też w kolejnych wyborach.
 
Fufu słyszał jak głosowali inni. Ci zdziwili się ilością kandydatów, dwóch głosowało na jakieś przypadkowe nazwisko które im się spodobało. W tych wyborach można było przejrzeć kilka(naście) stron nic nikomu nie mówiących nazwisk. Głosować- wg partii, albo na naszych znajomych. Wybrać najlepszych kandydatów- dla Fufu to rzecz w takich warunkach niemożliwa- niby jak miałby ich wyselekcjonować? Wybrać Zdobywców Fufnej Wycieraczki? Zapychaczy Fufnej Listoskrzynki? A może Króla Uśmiechu z billboardu?
 
Jednocześnie- Fufu ma przyjaciół z Brazylii. Ci pokazują publicznie nadawane filmiki kandydatów na różne stanowiska, z których część jest śmieszna, bo i kandydaci weseli. Fufu obserwuje program wyborczy w Imperium Berlusconiego. Tutaj także widać wyraźnie kandydatów, i to całą plejadę, odpytywana po kolei z jakiejś tam dziedziny. A w Biedolandii? Każdemu kandydatowi żeby dać slot w telewizji?
 
Wybory w Biedolandzie są, mimowolnie i z musu niejako, wyborem Chaosu. Niech Nam Panuje- takżem myślał wracając z Warszawy w strony rodzinne, gdzie nie zmieniło się niemal nic, bo i nie mogło. Progres jest, ale malutki. Jakiś pan o warzywnym nazwisku rozdawał wyborcom swoje rodowe warzywo. Ale slumsy, w jakie zmieniło się osiedle pozostaną slumsami. Kultura prowizorium i bylejakości, te rozleciałe budynki: wszystko to pozostanie bez zmian. Moje pokolenie- w większości wyjechało po otwarciu granic, w większej liczebności zostali natomiast agresywni zwolennicy Wielkiej Polski Katolickiej, którzy, nie za bardzo wiedzieć czemu, czasem okładają innych, wobec czego nie jest ogólnie fajnie. Jest gorzej niż było, to na pewno. Można wręcz dostać Weltschmerz, jakby tu się człowiek zasiedział.
 

Lubię operę i prowadzę witrynę Radiotelewizja.pl Radiotelewizja Promote your Page too

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Polityka