Ponieważ po etapie rozpasanej fiesty po Euro 2012 następuje kolejny etap wzmożonej rządowej propagandy sukcesu, zobowiązany jestem przedstawić kilka kwestii. Mam nadzieję, że chociaż w części uodpornią one zwykłych obywateli na obłudne kłamstwa serwowane nam przez reżimowe media.
Proszę się nie łudzić, że M.O. czy T.L. nagle przestali wspierać Platformę O. Proszę także nie dziwić się, że nagle zadają niewygodne pytania. Po prostu kierując się własnym szczurzym instynktem doskonale zdaja sobie sprawę, że przeciętny Polak, nie chce już oglądać nudnej propagandy i usłużnych suflerów, rzekomo pełniących obowiązki dziennikarzy. Spadek oglądalności, pociąga spadek dochodów z reklam. Zagląda w oczy widmo utraty pracy, lub chociażby tylko zmniejszenie zarobków. To wręcz wymusza zmianę taktyki, zerwanie z dotychczasowym podlizywaniem się i przynajmniej w małym zakresie nakazuje wczucie się w nastroje i oczekiwania społeczne, które jak wskazują sondaże już nie lubią Donalda T. i jego "fachowców o wysokich standardach moralnych". Te fakty najbardziej determinują pytania stawiane tym, którzy zawiedli oczekiwania lemingów, rozumianych, jako elektorat wyborczy Platformy O. Być może pytania te są stawiane nawet z sympatii, aby zmobilizować leniwego premiera do działania. Kaczor na Tuska nadaje się idealnie, działa jak czerwona płachta na leniwego byka.
Są oczywiście tacy dziennikarze i tacy wyborcy jak np. bloger Stary, którym wydaje się ze nastrojami społecznymi można dowolnie manipulować i można oszukiwać ludzi w nieskończoność. Oni przyłączają się do rządowej propagandy i z ręka na sercu snują pijarowską narrację o tym, że "Inwestycje Polskie" dają stuprocentową gwarancję powodzenia. Cyt.: "Rząd nasz zaś dla wzmożenia inwestycji infrastrukturalnych wymyślił mini system rynkowy. Ma go tworzyć Bank Gospodarstwa Krajowego i specjalna spółka. BGK otrzyma akcje skarbu państwa i czterokrotnie pożyczy je spółce, która będzie finansować inwestycje rządowe opłacając je pieniędzmi otrzymanymi ze sprzedaży pożyczonych papierów wartościowych. Dług zaś zwróci otrzymując zyski wypracowane przez wybudowane przez siebie obiekty. Rzeczywistym pieniądzem. Ponieważ budowa będzie w dwóch trzecich finansowana także przez Unię a spółka nie wpadnie w panikę, bo nie ona deponowała swoje pieniądze w banku, “lewar” jest tylko czterokrotny oraz Polska i BGK mają dobrą opinię w świecie rzecz ma prawie stuprocentową gwarancję powodzenia."
Może profesor Rybiński, lub jakikolwiek prorządowy profesor ekonomii czy prawa, może być nawet zwolennikiem Platformy O. potrafi wytłumaczyć, co autor miał na myśli pisząc "mini system rynkowy", który złożony jest z banku państwowego i spółki państwowej realizującej program rządowy? Dalej, co autor myślał pisząc, że "GK otrzyma akcje skarbu państwa i czterokrotnie pożyczy je spółce"? Co autor miał na myśli pisząc: "opłacając je pieniędzmi otrzymanymi ze sprzedaży pożyczonych papierów wartościowych"? Skoro każdy wie, że sprzedać można coś, do czego posiada się prawa własności. Czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach chciałby kupić auto pożyczone tylko przez sprzedawcę? Zapewniam, to jest przestępstwo także w świecie finansów. Co zdanie Starego to kosmiczna głupota lub kłamstwo. Nie chce mi się wierzyć, że Stary jest takim piramidalnym idiotą, zatem jestem zmuszony przyjąć, że ten spektakularny zlepek absurdów może być tylko celową i zamierzoną propagandą.
Temu stetryczałemu kaznodziei wtóruje dzielnie Renata z Krakowa, cyt.: "Piszesz o pieniądzu "bezgotówkowym" - a pisowscy "eksperci" walą Ci tu porównania do wyjętej z bankomatu GOTÓWKI. Myślisz, ze są w stanie zrozumieć to, co im tłumaczysz?"
Dotąd słyszałem, że w cywilizowanym kraju Europy są operacje bezgotówkowe, np. wymiana barterowa. O pieniądzu bezgotówkowym nie słyszałem, nawet nie przekonują mnie wyjaśnienia z Wikipedii, które de facto mówią o zobowiązaniu i odpowiadającej mu formie roszczenia. Przyjmuję, że mówimy o cywilizowanym kraju, a nie o muszelkach na Karaibach, papierosach czy bimbrze, który w czasach kryzysu takze uważany był za walutę. Chyba nie o takim pieniądzu bezgotówkowym myślała Renata z Krakowa? W dobrej wierze przyjmuje zatem, że użycie cudzysłowu i zbitek słów pieniądz "bezgotówkowy" oznacza pieniądz elektroniczny, który jest surogatem monet i banknotów, wartością pieniężną, reprezentowaną przez roszczenie wobec emitenta, przechowywany na urządzeniu elektronicznym oraz przeznaczony do dokonywania płatności elektronicznych. Podstawowa jego cechą jest to, że jego wartość musi być wyrażona w jednostkach pieniężnych.
Mam konto internetowe od bardzo dawna, można powiedzieć od zarania bankowości internetowej. Dla mnie te sprawy są tak oczywiste jak budowa cepa. Żadna partyjna działaczka z Krakowa nie jest w stanie przekonać mnie, że internetowe pieniądze, są zupełnie czymś innym niż wydrukowane banknoty NBP, które są oficjalnym środkiem płatniczym w Polsce. Renata z Krakowa może przekonać premiera, ale nie mnie. Może swoim wnukom opowiadać, że 100 zł można dowolnie i wirtualnie pomnażać, w oderwaniu od wartości nominalnej, poprzez zaciągnięcie kredytu, lub inne sztuczki finansowe.
Czy wartość pieniądza internetowego jest inna niż pieniądza wydrukowanego? Czy w stosunku do niego obowiązują inne zasady? Oczywiście te zasady są takie same, jeżeli nie bardziej surowe.
Wracając do przykładu, dla mnie po zaciągnięciu kredytu będzie to nadal realnie 100 zł, plus 100z zł, które zaksięgować musze, jako dług. W bilansie, więc nadal mam 100zł, które w dodatku stanowi zabezpieczenie udzielonej pożyczki. Co prawda otrzymuje kolejne 100 zł, ale jest to pożyczka, którą należy oddać w określonym terminie wraz z odsetkami i wliczoną prowizją. Teoretycznie dysponować mogę kwotą 200 zł. Muszę, zatem kalkulować i uzyskać taki dochód z inwestycji, aby po odliczeniu podatków i moich kosztów, zarobić nie tylko na spłatę długu, ale i na obsługę tego długu, który ponosi bank. W dodatku, zazwyczaj jest tak, że nie mogę użyć wszystkich środków, stanowiących zabezpieczenie wierzytelności banku. Nigdzie też nie ma tak, aby bank udzielał pożyczki równej w kwocie zabezpieczenia, bez gwarancji zysku, bo to żaden interes dla banku. On ma na tym zarobić a nie zamrażać kapitał.
Reasumując propozycję Rostowskiego, to zwykła piramida finansowa. Perspektywa uruchomienia rzekomo zlewarowanych środków sięga roku 2015, czyli nastąpi już po kryzysie. Wszystkie ośrodki ekonomiczne przewidują, że najgorszy okres spowolnienia ekonomicznego czeka nas w latach 2013 i 2014. Przewiduje tak Komisja Europejska, Bank Światowy i co najśmieszniejsze sam rząd Platformy O. Zatem z dobrodziejstwa pomysłu na walkę z kryzysem skorzystamy najwcześniej wtedy, kiedy .... kryzys minie sam.
Oczywiście pod warunkiem, że jeszcze w tym samym roku 2015 osiągnie się spodziewane zyski. Doświadczenie jednak wskazuje, że na ewentualne zyski trzeba będzie jeszcze długo, bardzo długo poczekać. Może nawet nigdy się nie doczekamy żadnych zysków a z tego piramidalnego pomysłu pozostaną nam tylko same piramidalne długi.
Długi tymczasem powstają bardzo szybko, już w chwili udzielania poręczeń i skorzystania z kredytu. Dodatkowe koszty, to obsługa kredytu, koszty funkcjonowania spółki „Inwestycje Polskie”, koszty wynagrodzenia dla prezesa, członków zarządu, komisji rewizyjnej, rady nadzorczej, doradztwa prawnego i księgowego. Są to niebagatelne koszty ponoszone przez wiele lat. Przypomnę tylko, że minister Grad pobiera 100 tysięcy złotych wynagrodzenia miesięcznie, a zajmuje się jedynie budową programu atomowego, podczas gdy nawet nie ma jeszcze ustawy, która przyjmowałaby oficjalnie taki kierunek rozwoju energetycznego w polskiej gospodarce. Biorąc pod uwagę, że ekipa "fachowców o wysokich standardach moralnych" nie potrafi zbudować na czas prostej przejezdnej drogi dwupasmowej, która by nie popękała jeszcze przed technicznym odbiorem, to zapowiada się niezły horror. Nie chce nawet myśleć, jak będzie wyglądał blok atomowy, zbudowany dzięki takim "fachowcom". Czy zawalą się tylko schody, jak na stadionie narodowym, czy może popęka sam reaktor? W przypadku tego rządu, kwestią czasu jest, co nastąpi wcześniej: katastrofa ekonomiczna, czy katastrofa ekologiczna - oto jest pytanie?
Nie tak dawno sam minister kuglarz Rostowski oraz premier ostrzegali społeczeństwo i zarazem tłumaczyli się z własnego zaniechania, że każda lokata powyżej 6% w skali roku jest prawdopodobnym oszustwem. Dla nich pomysł biznesowy oszusta Plichty z Amber Gold był z góry niewiarygodny, gdyż obiecał on 13%. Tymczasem zaledwie w miesiąc później cynicznie uśmiechnięty Rostowski z Tuskiem obiecują pomnożenie wkładów o kilkaset procent w skali 2 lat. Wykorzystując do tego jedną spółkę i jeden bank. Wszelkie komentarze w tym miejscu są już chyba zbyteczne.
Ekonomista Krzysztof Rybiński powiedział bardzo eufemistycznie: "nie wydaje mi się, żeby kultura korporacyjna w BGK była odpowiednia dla takich projektów". Oznacza to niemniej, nie więcej, że zysk będzie co najmniej tak ujemny, jak przy projekcie Krajowego Funduszu Drogowego, czyli programu rządowego także zarządzanego prze BGK.
Przyjmując nawet teoretycznie dobra wolę rządzącej partii, musze powiedzieć, że po nieustającym doświadczeniu fuszerek ostatnich 5 lat, kolejnych afer, kolejnej spirali kłamstw i propagandy nie mogę uwierzyć w powodzenie tego projektu, zwłaszcza, że realizowany on jest przez takich niekompetentnych nieudaczników, jak „fachowcy” Tuska, którzy tylko dzięki ogromnym nakładom na napastliwą propagandę oraz utrudnianiu dostępu do informacji publicznej, nie stracili jeszcze stanowisk. W każdym zachodnioeuropejskim kraju, Tusk oraz jego współpracownicy odsiadywaliby długoletnie wyroki, a przynajmniej byliby raz na zawsze odsunięci od polityki.
Ci osobnicy jeszcze się nie rozliczyli z 300 mld a już obiecują kolejne miliardy!
Wczoraj słyszałem, że jakiś urząd pracy na Śląsku rozdaje pieniądze bezrobotnym paniom na ... fryzjera i kosmetyczkę, a nawet na ciuszki. To są nasze pieniądze podatników. Mogą one liczyć nawet na ponad dwa tysiące złotych wsparcia i konsultacje wizażystki, za której pracę przecież też ktoś musi zapłacić. Jak nie klient urzędu pracy, to sam urząd.
Mam nadzieję, że „Inwestycje Polskie” mające przynieść zysk, będą bardziej przemyślane. Osobiście nie przypominam sobie, aby jakiekolwiek inwestycje tej ekipy przyniosły kiedykolwiek wymierną korzyść dla obywateli. Korzyść nie wyłącznie wizerunkową, korzyść nieponoszoną kosztem kolejnych wyższych podatków, danin publicznych, mandatów, itp., czyli korzyści które nie obciążają dodatkowo obywateli.
Stadion narodowy wynajęto podobno dla promocji strażaka Pawlaka za jedną złotówkę. W takim tempie nigdy nie doczekamy się zwrotu z inwestycji. Wygląda na to, ze Tusk zbudował nam kolejne Koloseum. Kierował się przy tym tymi samymi pobudkami, co cesarze z dynastii Flawiuszów.
Słyszę, że inwestycje maja dotyczyć przedsięwzięć samorządowych, także prywatnych oraz państwowych. Nie są to super zyskowne inwestycje, bo nie mogą być nimi z natury rzeczy. Państwo ma inne zadania i cele. Komuś najwyraźniej pomyliła się rola państwa w gospodarce. Z liberalizmem nie ma to nic wspólnego. Tusk zmienił poglądy o 180 stopni (pod warunkiem, że kiedykolwiek miał jakieś poglądy, miał je rzeczywiście a nie tylko koniunkturalnie). Rolą państwa nie jest konkurowanie na wolnym rynku a jedynie w pewnym ograniczonym zakresie uczestniczenie i regulowanie pewnych procesów. Zadaniem Państwa jest zaspokajanie podstawowych potrzeb społecznych. Takich, które na poziomie społeczności krajowej będą zaspokajane kompleksowo taniej i z korzyścią dla obywatela. Taniej niż każdy obywatel robiłby to osobno na swoja własną rękę. Oczywiście ta druga możliwość, jako dodatkowa opcja, nie jest wykluczona. Państwo nie może konkurować z prywatnymi podmiotami, ponieważ państwo ma uprzywilejowaną pozycję. Raz, że stanowi prawo, a dwa że stanowi podatki i uzyskuje informacje o konkurencji. To nie jest czysta gra.
Doświadczenie życiowe wskazuje, że Ten rząd i cała Platforma O. ma wyjątkowego pecha, jeśli chodzi o inwestycje mające przynosić korzyść wszystkim obywatelom. Niemal każdego miesiąca, a czasem nawet częściej, dowiadujemy się, że inwestycje przynoszą horrendalnie wysokie korzyści, ale tylko poplecznikom z partyjnego nadania.
Tak przy okazji zapytam, jak zakończyła się sprawa odprawy dla byłego prezesa Rady Nadzorczej Narodowego Centrum Sportu, który miał dostać 570 tysięcy złotych za ukończenie budowy Stadionu Narodowego? Nie muszę dodawać, że stadion ukończono znacznie później ponieważ ujawniły się liczne usterki. Kontrakty pozostałych członków zarządu również były kosmiczne - dwóm z nich po turnieju Euro miało otrzymać aż 825 tys. zł premii.
Mucha brzęczała, brzęczała i jaką z tego korzyść odniósł zwykły podatnik – mamy zysk, czy raczej na pewno dopisana zostanie kolejna kwota do rosnącego w astronomicznym tempie długu narodowego?
Inne tematy w dziale Polityka