Sadurski o wolności słowa dużo pisze, ale jak to zazwyczaj jest z takimi osobnikami, postępuje zupełnie odwrotnie - mowa trawa. Ponieważ w imię chyba swoiście pojmowanej wolności słowa zostałem zbanowany przez Sadurskiego, zmuszony jestem udzielić mu odpowiedzi na swoim blogu.
Panie Sadurski:
W tej wolnej, jak pan mówi Polsce, Jaruzelski i Kiszczak, od 20 lat nie mogą doczekać się sprawiedliwego wyroku sadowego. Pan i pańscy mentalni koledzy z wymiaru sprawiedliwości zrobili właśnie burleskę.
Towarzysze Jaruzelskiego i Kiszczaka, którzy „walczyli o demokrację i wolną Polskę” złamali Konstytucję i ten fakt nie ulega najmniejszych wątpliwości. Jak orzekł sąd działali w związku przestępczym o charakterze zbrojnym. Dziwię się, że pan, jako prawnik nie uwzględnia tych wyroków.
I pomyśleć, że w tej całej burlesce, ktoś chciał pana polecić na Rzecznika Praw Obywatelskich. To musiał być jakiś lewicowy nieudacznik z ubabranym życiorysem komunistycznym. Dziwię się, w jakim środowisku szuka pan poparcia. Nie akceptuję interesu, którym się pan kieruje w swoich działaniach.
Nigdy nawet palcem nie kiwnął pan w sprawie "ludzi honoru”, aby sprawiedliwości stało się zadość. Są w Polsce rachunki krzywd....
Reasumując nadaje się pan, co najwyżej na niedorzecznika. W swojej niedorzczności przebija pan Kaczyńskiego po stokroć.
Skoro jednak już upodobał sobie pan drwiny z tego co kto sobie wyobrażał i jaki to miało związek z faktami to proponuję panie Sadurski analizę tego oświadczenia:
„Ja, kiedy tylko dowiedziałem się, że jest stan wojenny, pojechałem do MKZ. Tam powiedziano mi, że jest próba zorganizowania strajku w Stoczni Gdańskiej. Zebrałem kolegów i wieczorem poszliśmy do stoczni. Jeszcze nie była obstawiona. Okazało się jednak, że strajk jest raczej umowny. W nocy, pamiętam, pojechaliśmy do kolegi, o którym wiedzieliśmy, że ma bilet do wojska. Ponieważ w pierwszych komunikatach podawano, że kto ma bilet i nie zgłosi się natychmiast do służby, zostanie rozstrzelany, kazaliśmy mu jechać do jednostki. I upiliśmy się na pożegnanie. W poniedziałek rano znowu poszliśmy do stoczni - z pełnym przekonaniem, że przyjdzie nam zginąć - i siedzieliśmy aż do jej pacyfikacji. Kilkudziesięciu osobom, w tym mnie, udało się uciec tuż przez szturmem i w ten sposób uniknąłem aresztowania. Gospodarz domku, w którym wynajmowaliśmy z żoną pokój, powiedział mi, że podczas mojej nieobecności przyszło trzech facetów i dopytywali się o mnie. Prewencyjnie przez kilka dni się ukrywałem, ale nie było żadnych dalszych sygnałów, aby chciano mnie aresztować Pierwsze dwa dni to była stocznia; później zadyma na ulicach Gdańska, demonstracja przypominająca rok 1970.”
Podsumujmy obiektywne fakty powyższej wypowiedzi:
- Tusk nie był aresztowany
- Był nic nie znaczącym „działaczem”, choć o żadnych działaniach Tuska nie ma nawet śladu w dokumentach.
To tak, jakby kibica chodzącego na mecze nazwać od razu działaczem klubu.
- Poszedł do stoczni i wyszedł.
- Wieczorem się upił.
- Kazał koledze pojechać do jednostki wojskowej
- Podczas nieobecności w domu przyszło trzech facetów.
Może to byli koledzy chętni na kolejna flaszkę? W wyobraźni Tuska to było UB
- Siedział w stoczni gotowy na śmierć w wyniku pacyfikacji.
Ale zanim doszło do czegokolwiek uciekł – Zdaniem Tuska gotowy był na śmierć.
- Ukrywał się przez kilka dni, ale pies z kulawą noga się nim nie interesował, co potwierdza tezę, że wcześniej odwiedzili go raczej koledzy od flachy.
- Potem opisuje, że była zadyma na ulicach, ale zapewne już bez udziału „odważnego inaczej” Donalda.
Demonstracje przypominały mu rok 1970, który jak sam kiedyś wspominał, widział z okna swojego mieszkania. Tym razem chyba było także podobnie. O podobieństwie sam przecież powiedział.
Inne tematy w dziale Polityka