U Vitella przytoczyła Pani swój komentarz sprzed kilku miesięcy, a dotyczący pani opinii o prawie emigrantów do brania czynnego udziału w życiu politycznym opuszczonego kraju. W skrócie - zawarła w nim Pani tezę że poprzez fakt emigracji nie mamy takiego prawa. Z prawnego punktu widzenia mam je, ponieważ nikt mi owych praw nie odbierał. W normalnej sytuacji byłbym na tym poprzestał. Bo co niby komu do tego jak ze swoich praw korzystam. Ale Pani komentarz jednak zasługuje na szczególną uwagę, bo choć oparty na naprawdę mocnych argumentach, jednak u swej podstawy ma pewien błąd wynikający z niezrozumienia powodów dla których spora część osób zdecydowała się na tak drastyczny krok jak emigracja z całą rodziną. U mnie wczoraj na blogu odbyła się dyskusja z Grzegorzem Gozdawą który był łaskaw zakwestionować moją opinię w której stawiam tezę że prócz czysto ekonomicznej emigracji i politycznej mamy do czynienia w ostatnich latach z jeszcze jedną. Którą przyznaję że nieszczęśliwie nazwałem normalnościową. Nie mam talentu do wynajdywania trafnych nazw, a ta przyszła mi do głowy po obejrzeniu filmu "Tam gdzie da się żyć". Polecam ten film wszystkim, bo dotyka on właśnie tego aspektu sprawy, o którym mam zamiar pisać.
Prawie od początku mojego pobytu z rodziną na zielonej wyspie w rozmowach ze znajomymi dotyczącymi Polski i życia w Irlandii najczęstszym przewodnim hasłem czy słowem kluczowych była normalność. Nie nowy samochód, nie fajny dom, nie sukcesy zawodowe czy wyjazdy na wczasy do ciepłych krajów. Więc nie sprawy czysto ekonomiczne, ale właśnie normalność. Normalne stosunki w pracy, normalne kontakty z urzędnikami, a wszytko spokojnie, bez nerwów, bez pośpiechu. I tą właśnie "normalnością" zaskoczony jest każdy emigrant który tu decyduje się żyć. Są oczywiście i tacy jak moi przyjaciele którzy mając ósemkę dzieci, w Polsce wegetowali tylko. Tak, dla nich ta normalność była już tylko miłym dodatkiem do wreszcie normalnego życia. Ale sporo osób, z przeróżnych powodów, ale zawsze z winy państwa które nie potrafi o swoich obywateli zadbać, lądowało na emigracji. Po prostu w pewnym momencie uznawali że mają dość kopania się z koniem. Że oni i przede wszystkim ich rodziny zasługują na normalność.
Są oczywiście i tacy którzy emigrowali z powodów trochę innych. Najczęściej ich motywacje oraz sposób rozumowania opisuje Wyborcza, której służy to udowadniania jakim złym jesteśmy narodem. To ci którzy się swojego kraju wstydzą i robią wszytko by o nim jak najszybciej zapomnieć. To ci którzy życie w wielkich zachodnich metropoliach uznają za szczyt nowoczesności i których nawet Warszawa, Wrocław, Kraków rażą swoją rzekomą zaściankowością. Ale po pierwsze to durnie, a po drugie oni nie piszą na polskich forach i zajmować się nimi już nie będziemy.
W filmie który polecam - rzadko który emigrant jest w stanie obejrzeć go nie uroniwszy łzy, nie nad losem bohaterów, ale nad własnym - przyczynami najczęściej bywa państwo. Nie dlatego że nie pomaga, co jeszcze nie byłoby takie najgorsze, ale dlatego że przeszkadza. Ludzie którzy we własnym kraju bankrutują, w Irlandii prowadzą dobrze prosperujące biznesy. Jak to się dzieje? Ano bardzo prosto, masz pomysł, robisz to dobrze, biznes funkcjonuje normalnie. W Polsce konieczny jest jeszcze jeden dodatek, znajomości z władzą. Masz je, masz biznes, nie masz, wcześniej czy później cię zniszczą. Znam tylko JEDEN biznes z branży gastronomicznej ( mojej ) prowadzony bez znajomości i oparty tylko na własnej inwencji. Ale nawet oni swego czasu byli zmuszeni szukać dojść do Sanepidu, bo groziło im całkowite zamknięcie. Kiedy w Irlandii poszedłem do ichniego Sanepidu spytać co potrzebuję by otworzyć w domu produkcję żywności, uprzejma pani powiedziała że - osobną kuchnię i lodówkę. Dobrych kilka minut szukałem po podłodze szczęki.
Ja, o czym dowiedziałem się wcale nie tak dawno, w Irlandii wylądowałem z powodu "Układu Zamkniętego". Dosłownie. Współpracowałem z Grzegorzem Nicią i prezesem Polmozbytu śp. Witoldem Szybowskim. Po ich aresztowaniu - a byłem wówczas przekonany że są winni - męczyłem się w kraju jeszcze jakieś dwa lata, ale goniony długami zostałem niejako zmuszony do wyjazdu, najpierw na zarobek, a po kilku miesiącach i po konsultacji z żoną, na wyjazd już z rodziną.
Kiedy dziś ktoś mi "radzi" że skoro wyjechałem to mam siedzieć cicho i się w sprawy kraju nie wtrącać, jest mi zwyczajnie przykro.
Ja zresztą takich rad nie posłucham. Będę się wtrącał i będę to robił tak jak uważam za słuszne.
Czasami myślę że fajnie byłoby jednak wrócić. Jestem krakowianinem i zwyczajnie za nim tęsknię. Ale wiem że to nie będzie łatwe. Polska nadal jest przyjaznym krajem dla łapowników, przekręciarzy, kombinatorów, dla rodzin i znajomych królika, ale nie dla zwykłych ludzi. Po wyjściu z szoku, jakim było dla mnie odkrycie że aresztowanie Grzegorza Nici Witolda Szybowskiego, Pawła Reya i Lecha Jeziornego to była zwykła ustawka, powiedziałem sobie tak - wrócę nie wtedy kiedy zaczną wypuszczać z więzień i rehabilitować takich jak wyżej wspomniani, ale dopiero wówczas, kiedy zaczną wsadzać do więzień tych którzy im zniszczyli życie i zdrowie.
Słynne cytaty
Donald Tusk "Zarówno termin, sposób i treść ówczesnej konferencji i zaprezentowanie raportu MAK-u był oczywiście próbą sformułowania rosyjskiej tezy, jeśli chodzi o zamach."
Radek Sikorski "Władze rosyjskie po zamachu były autentycznie wstrząśnięte, przypominam, że miało miejsce ileś decyzji, które były motywowane…"
Grzegorz Schetyna "Robienie atmosfery wokół tego zamachu, uważam, że jest haniebne"
Jacek Żakowski "Po zamachu wydawało się, że będzie mieli, mówiąc językiem obamowskim, reset w stosunkach polsko-rosyjskich."
Tomasz Turowski "[...]bo mimo zaangażowania wszystkich środków, jakie mogliśmy włączyć, wciąż było nas zbyt mało - pracowała zaraz po zamachu, tworząc między innymi centrum kryzysowe w administracji smoleńskiej."
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo