Cóż takiego powiedział Tomasz Burek, że Sadurski chwycił za pióro? Przecież nie chochoły wyrwały go z letargu.
Burek w rozmowie z niezrównaną Joanną Lichocką (pokłon i olbrzymi bukiet róż) zauważył,że na czele Polski stali krętacze i kabotyni, wspomniał o zaporze antydekomunizacyjnej i rokoszu antylustracyjnym sprzed kilku miesięcy. Drwił - „To, czy ktoś był konfidentem SB, ma być sprawą intymną". Zauważył, „jak fałszywym wyobrażeniem o etosie inteligenckim kierowano się, rozpętując histeryczne emocje przeciw ustawie lustracyjnej” i na pytanie Joanny Lichockiej
„Mówi pan, że sposób zachowania środowisk przeciwnych lustracji wynikał z fałszywego etosu inteligencji. Dlaczego on jest fałszywy i czy dotyczy tylko lustracji?”
Odpowiedział:
„Nie dotyczy tylko lustracji. Dotyczy jeszcze czegoś głębiej sięgającego, co ma swoje korzenie w okresie powojennym, stalinowskim. Gdy odbywało się wychodzenie ze stalinizmu. W latach 1955 - 1956 duży był w tym fermencie udział środowisk inteligenckich. To znaczy środowisk ludzi ideowych. Oni pierwsi zaczęli się burzyć po rewelacjach ogłoszonych przez pułkownika Światłę. Poczuli się właśnie "zranieni ideowo". Tłumaczyli, że poszli do ruchu komunistycznego powodowani motywami idealistycznymi, romantycznymi nawet, a tu się raptem okazało, że są współodpowiedzialni za zbrodnie, terror, przestępstwa. Lud wprawdzie mówił to dawno, ale lud przecież był ciemny, reakcyjny. W jednym z ówczesnych artykułów Artur Sandauer, krytyk dystansujący się od stalinowskich elit, użył sformułowania: heroiczny oportunizm. Trafił w sedno. Oportunizm z niższej półki ludzkich zachowań przebrał się w szaty heroizmu. Herling-Grudziński nazywał zjawisko ocknięcia się z amoku stalinowskiego "buntem dworzanina". Zabrakło w koncesjonowanym obiegu publicznym dobrych wzorów zachowania się wobec komunizmu, polegających na jego radykalnym odrzuceniu. A z drugiej strony te postawy zbuntowanych dworzan legitymizowały komunizm - wszak można mu było romantycznie i intelektualnie kiedyś zawierzyć.
Jaki to ma wpływ na sposób myślenia obecnych inteligentów?
(…) Tu wielką rolę gra strach przed byciem zapóźnionym, byciem nie na topie intelektualnym, czyli nie w awangardzie postępu. Strach przed niewłaściwą orientacją: światopoglądową, teoretyczną. Jeśli ma się instrumenty w postaci silnych mediów, które wymuszają realizację pożądanych postaw myślowych, ideologicznych i politycznych, to rozpowszechnia się coś w rodzaju konformizmu pod znakiem nonkonformizmu. Przejętą wprost z komunizmu metodą na dominację jednego tylko kierunku myślenia jest wyrobienie w inteligentach lęku, że są lub mogą być w jakiś sposób niewspółcześni, nienowocześni. To kryterium zacofania i postępu działało na wiele umysłów.
„Po 1989 roku funkcjonowało też kryterium "najrozsądniejszej linii politycznej". Inna zagrażała podobno wielkimi nieszczęściami demokracji, która po prostu by upadła. Dopuszczone byłyby siły skrajne, groziłaby nam fala ksenofobii, nacjonalizmu. Łatwo jest ludzi myślących i czujących opętać takimi szablonowymi kliszami, schematami rzeczywistości. Inteligent również chce mieć czasem trochę wywczasów. Lubi uwierzyć w cokolwiek, żeby mieć trochę oddechu, a nie, na własną odpowiedzialność, ciągle ten świat od nowa przemyśliwać.”
„ Ów rokosz antylustracyjny był szczytowym momentem konformizmu inteligenckiego. I znów zacytuję Sandauera, który jeszcze za moich młodych lat pokazał, że w sporze nowoczesności z kołtunerią następuje coś zaskakującego: rodzi się postawa "skołtunionego postępowicza". Niby wybór prosty: tu postęp, a tu zacofanie. Tu nowoczesność, a tam skansen przebrzmiałych idei. Tylko że ten modny świat opisany - ironicznie! - przez Gombrowicza jako świat Młodziaków, świat trzymający rękę na pulsie nowoczesności, nagle okazywał się światem skołtuniałym. W tym znaczeniu, że zatrzymywał ruch myślenia, zamykał się na samym sobie i poza samym sobą niczego nie potrafił uznać i zrozumieć.
To kto współcześnie jest takim skołtuniałym postępowiczem?
To z jednej strony ci, których kształtuje współczesna popkultura. Łyka się ją bezkrytycznie i już wiadomo, że każdy noblista jest geniuszem, każda pojawiająca się w obiegu popkulturowym książka jest mistrzowska. To jest zjawisko, które ma szalenie szkodliwy wpływ na zdrowie duchowe społeczeństwa od góry do dołu.
Liczę bardziej na udemokratycznienie tych nurtów inteligenckich, które były przytłoczone owym dominującym jednym głosem. Jeśli tylko będą miały trochę czasu przed sobą i możliwości wyrażania swoich przekonań, popierania bliskich sobie opinii, brania udziału w ważnych głosowaniach, jeśli projekt IV RP się nie zawali, to będzie tych ludzi przybywało.
Dla Kaczyńskiego, ale czy dla Polski?
Popieram PiS. Zrobiło dużo, ale jeszcze niewiele z tego, co by mi się marzyło. Zaczęło tę robotę wyrywania narodowego życia z rąk chochołów. Bo chochoł to symbol działania pozbawionego treści wewnętrznej. Gra ciągle tę samą melodię, usypia nią zbiorowość i jakieś tam swoje interesy załatwia. Ale w sobie, w tym słomianym wnętrzu, ducha nie ma. Jest pustym strojem, pustą skorupą, pałubą. I tak właśnie odczuwałem te lata III RP, zwłaszcza końcowe. Kaczyński był pierwszym politykiem, który podjął przemyślaną próbę wyrwania nas z tego tańca. Dla mnie cały układ LiD to jest klasyczny, 100-procentowy chochoł.
Dlaczego?
Część, która się nazywa demokratami, miała swoją wyraźną treść wewnętrzną, która jednak topniała. Ta inteligencja, o której mówiliśmy, to są właśnie sieroty po UD. Iluś jeszcze ludzi jest, którzy wzdychają do tego, żeby może UD odzyskała w jakiś sposób władzę nad polską rzeczywistością. Ona już tej władzy nie odzyska, ale, sprzymierzając się z SLD, robi coś, co gołym okiem widać, to znaczy daje prolongatę PZPR, która się w osobie Kwaśniewskiego odradza, licząc, że swoją chocholą urodą otumani masy i podkradnie cudze elektoraty.
To pana zdaniem może się udać?
Chochoły, byty fałszywe posiadają naturalny dar fałszowania rzeczywistości. Pokładam nadzieję w dojrzałej świadomości społecznej, że poradzi sobie z repertuarem odgrzewanych czarów kwaśniewszczyzny i zaklęciami michnikowszczyzny. Społeczeństwo porywinowskie nauczyło się bowiem odróżniać pozór od istoty. Polacy przytomniej zaczęli widzieć swoje sprawy, gdy Kaczyńscy, Lech i Jarosław, przerwali krąg niemożności.
No tak, zaraz pan powie, że Kaczyński ma złoty róg...
Nie, na użytek tej rozmowy wystarczą chochoły. W tym właśnie sensie te wybory są tak ważne. Zdecydują, czy wyrwanie życia narodowego z chocholich rąk dokona się na dłużej, czy wpadniemy ponownie w pląs chocholi ...
i dopiero teraz, po lekturze rozszerzonej polecam frustracje Sadurskiego
Rozmowa Joanny Lichockiej z Tomaszem Burkiem "Nie dam się uwieść chochołom"
Rzeczpospolita z 29 września
Inne tematy w dziale Polityka