Ten drugi – Donald Tusk
Pamiętam spotkanie w piwniczce „Loch Camelota” w zaułku świętego Tomasza, gdy w wypełnionej „po sufit” salce, ze schodami szczelnie zapełnionymi siedzącymi ludźmi, Jan Rokita wprowadzał z uśmiechem na estradkę, szczupłego, chłopięco onieśmielonego Donalda Tuska.
Pamiętam twarze obce i znajome słuchające, gdy Tusk mówił powoli, ale precyzyjnie dobierającego słowa , bez zadęcia i tromtadracji – o sprawach, które widzieliśmy tak samo i tak samo odczuwaliśmy potrzebę ich zmiany.
I pamiętam w niedługi czas później, pewien styczniowy dzień, gdy zawstydzeni własną bezradnością, rozżaleni i rozdarci miedzy poczuciem lojalności a potrzebą jedności – podzieleni, chyłkiem lub z udawaną pewnością siebie, podążaliśmy ku blisko siebie położonym, lecz jednak oddzielnym miejscom: Na „Opłatek” w „Dymie” z Janem Rokitą i na spotkanie w „Jaszczurach” z Donaldem Tuskiem.
Część z nas była „trochę tu” i „trochę tam”.
I „tu” i „tam” były tłumy.
Konflikt w krakowskiej PO - wykracza poza ramy konfliktu pokoleń, chociaż niewątpliwie tak właśnie został ukierunkowany, tak wykorzystany i takie nadano mu znaczenie.
Był typowym przejawem walki frakcyjnej, w której, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, zderzyły się interesy, układy personalne, powiązania, sympatie i wybujałe emocje – a gdzieś daleko w tyle pozostały poglądy, wspólne dobro i świadomość tego co nas przywiodło do podpisania deklaracji członkowskich.
Podobnie działo się w tym czasie nie tylko w Krakowie – chociaż może nie tak otwarcie i nie na taką skalę.
Ale to „konflikt w krakowskiej PO” – uzmysławia szczególnie wyraziście istotę dalszych zdarzeń - ze względu na osobę Jana Rokity.
Uzmysławia trudność na jaką napotkał Donald Tusk, przeszkodę na drodze jego wizji zbudowania dużej, dobrze zorganizowanej, silnej partii zdolnej przejąć władzę – jaką stał się idealizm Jana Rokity.
Wtedy, tego styczniowego dnia – Donald Tusk przyjechał do Krakowa jako szef Platformy Obywatelskiej. Wyjechał z Krakowa, jako jej niekwestionowany lider.
Wielu z nas, związanych z Janem Rokitą jeszcze Stronnictwem Konserwatywno-Liberalnym, ideami konserwatywnymi, przyjaźnią, przeszłością, partią traktowaną, jako przedłużenie naszych domów i bliskich kręgów towarzyskich - odebrało wtedy lekcję pragmatyzmu politycznego.
Tuskowi to spotkanie w „Jaszczurach” dało wiedzę – że są ludzie, którzy bez względu na to czym się kierują – pójdą za nim ku celowi, jaki przed ludźmi PO postawił. Dało mu pewność, że ten cel jest słuszny i wart wysokiej ceny. Celem była władza. Ceną było znaczenie, osobista pozycja w partii Jana Rokity. I ich osiemnastoletnia wówczas przyjaźń.
Tusk dokonał prostego zabiegu – uznał, że idee - tak .Głosiciel idei – nie.
Musiał tak uznać. To był "czas wojenny" i konieczny był jeden przywódca.
Zrozumiał, że nie ma nikogo, kto potrafiłby połączyć ideologię konserwatywną, bliską Polakom, z podejmowaniem działań czysto praktycznych, wręcz technicznych w skomplikowanej sytuacji wygranych-przegranych wyborów.
Wygranych – bo PO osiągnęła znakomity wynik.
Przegranych – bo skuteczniejszy był PiS.
Zrozumiał, że to na nim spoczywa odpowiedzialność – właśnie dlatego, że jest tym, który to rozumie.
W nieustającej od kampanii wyborczej 2005 roku kanonadzie ataków ze strony i lewicy i koalicji rządzącej, wobec jawnej wrogości niedoszłego współszefa POPiS Jarosława Kaczyńskiego i jego brata na urzędzie prezydenckim, a także wściekłej za przypisywaną kampaniom PO (słynne „Kończy się era Leszka Millera”), porażkę – niedoszły prezydent RP zrozumiał, że niedoszły premier z Krakowa i jego konserwatyści nie wystarczą do zbudowania szerokiego frontu poparcia dla PO w Polsce. Żeby iść po władzę – potrzeba młodych, starych, wszystkich i każdego. A to oznacza, że nikt nie jest wyróżniony, że wszyscy są równie ważni i zarazem nieważni personalnie, że każdego można na funkcjach partyjnych zastąpić kimkolwiek innym.
Zrozumiał, że wewnętrzne konflikty w wielotysięcznej partii są rzeczą zwyczajną i ludzką i prędzej czy później dają się rozwiązać.
I przede wszystkim, żeby móc realizować ideę – trzeba mieć możność wcielania jej w życie – trzeba mieć władzę. I dojść do władzy minimalizując możliwe straty.
I.... mówić!
Donald Tusk zaczął mówić Polakom o swojej wizji władzy. Przekonywał do niej nie mniej niż w czasie kampanii wyborczej. Spokojny, pogodny, opanowany prowadził Platformę przez te dwa lata bez strat, pokazując Polakom, że władza nie musi oznaczać wojny wszystkich ze wszystkimi, że nie ma konieczności wyboru „mniejszego zła” brudnych koalicji, że można być zwyczajnym, sympatycznym człowiekiem, takim, jak miliony innych, rozumieć tych innych, znać ich problemy i oferować im własną pracę na ich rzecz.
I wygrał.
W wyborach 21. października 2007 roku zdobył największą w historii polskiego parlamentaryzmu liczbę głosów w jednym okręgu wyborczym – 534 231 osób przyszło by powiedzieć mu swoje „tak”.
Zaledwie połową tej liczby może pochwalić się Jarosław Kaczyński, co przecież też jest świetnym wynikiem.
Czas zaciera wiele spraw, stare urazy wypalają się, konflikty bledną, ludzie odchodzą i przychodzą nowe pokolenia. Młodzi z „konfliktu w krakowskiej PO” – już nie są młodzi i sami nerwowo oglądają się na depczących im po piętach następców. Życie przynosi niespodzianki , jak historia Nelly Rokity. Jednych wynosi w górę, innych spycha w dół.
Ikona Platformy Obywatelskiej, człowiek-instytucja, Jan Rokita jest nadal autorytetem dla znacznej części członków partii, której mimo dobrowolnego wycofania się z aktywnego udziału w życiu politycznym, pozostał wierny.
Ale postacią pierwszoplanową, człowiekiem, który jest mocnym filarem Platformy Obywatelskiej, mężem stanu, lubianym i cenionym przez Polaków, bijącym wszelkie rekordy popularności, twórcą wciąż rosnącej siły PO, któremu Polacy ufają – jest premier polskiego rządu - Donald Tusk.
c.d.n.
Virtual Pet Cat for Myspace Renata Rudecka-Kalinowska
Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to byśmy nigdy niczego nie mieli/Jarosław Kaczyński/
"Będę konsekwentny w odzyskiwaniu dla ludzi PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie. Odzyskamy te miejsca, których obsada zależy od państwa. PiS musi tam rządzić. Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku. Ci ludzie muszą w satysfakcjonujący sposób przejąć władzę w części sektora podlegającej rządowi".
/Jacek Kurski na Zjeździe Wyborczym PiS,4 marca 2007w Gdańsku:/
&
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka