Renata Rudecka-Kalinowska Renata Rudecka-Kalinowska
193
BLOG

Antykomunista Maciej Eckardt

Renata Rudecka-Kalinowska Renata Rudecka-Kalinowska Polityka Obserwuj notkę 82

 

Ktoś dziś skrótowo pisze czym jest komunizm – dając niezbity dowód, że ideologia, metody i cele PiS – to wypisz, wymaluj komunizm. A gdy dodać do tego zbioru cech charakterystycznych statut PiS, jego uważną analizę punkt po punkcie – to wszystkie wątpliwości, wynikające z rozbieżności między głoszoną przez PiS propagandą a rzeczywistością stają się widocznym elementem świadomego manipulowania elementami komunistycznej dialektyki, dezinformacji i dyskredytacji w celu pozyskania zwolenników.

W demokratycznym społeczeństwie, w którym dochodzenie do władzy opiera się na wolnej woli wyborców – metody prania mózgów, indoktrynacji – stanowią niezbędny, często jedyny środek do celu. Stąd też na propagandę przeznacza się ogromne środki, oczywiście z pieniędzy podatników – tworząc i broniąc następnie wszystkimi sposobami finansowania partii politycznych z budżetu państwa. Tak właśnie, jak PiS, który nie dopuścił nawet do proponowanego przez PO zmniejszenia subwencji na ten cel. Nie dopuścił, mimo kryzysu, mimo oszczędności, jakie czyniły wszystkie ośrodki władzy, starając się nie dopuścić do zwiększenia obciążeń podatkowych Polaków.

Umiejętność korzystania w możliwie maksymalnym stopniu z pieniędzy państwowych jest zresztą immanentną cechą komunizmu – i właśnie partia braci Kaczyńskich wielokrotnie udowodniła, że potrafi z tego korzystać w sposób absolutnie niedościgniony przez inne partie.

Jednakże najistotniejszą cechą komunizmu, w wydaniu stalinowskim jest kult jednostki, kult wodza, któremu podporządkowane jest dosłownie wszystko.

Znawcy dzieł nie tyle Marksa ale Lenina wiedzą doskonale, że realizacja celów oznacza automatycznie rezygnację z moralności, zasad, które stanowią zbędny i ograniczający balast – bowiem, jak powiada Jarosław Kaczyński: Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to byśmy nigdy niczego nie mieli

A„mieć”dla komunisty jest najważniejszym celem.„Chcę mieć władzę”-otwarcie wykrzyczał ten sam Jarosław Kaczyński.

Dla ludzi, którzy w swojej naiwności „ukąszeni PiS”, głoszoną tromtadracją narodowo-religijno-patriotyczną wstąpili do partii Kaczyńskich, lub tylko stali się jej sympatykami – postępująca dekonspiracja prawdziwych celów i prawdziwych postaw, stosowanych metod a przede wszystkim mentalności przywódców i ludzi z ich ścisłego otoczenia - jest trudna do uwierzenia ale i jeszcze trudniejsza do zaakceptowania..

Zabawnie czyta się zarzuty wobec innych partii, zwolenników PiS, niezbyt świadomych, niezbyt umiejących ocenić realnie sytuację w jakiej sami się znaleźli, którymi , zupełnie niezamierzenie, obnażają zarówno istotę samego PiS, jak swoje ubezwłasnowolnienie propagandą.

Jednak proces dekonspiracji prawdy trwa.

Od dawna pisałam o niezgodzie w szeregach PiS na niedemokratyczne zarządzanie partią, której powstanie w jednym, jedynym celu, jako trampoliny dla jej szefów do władzy i realizacji osobistych interesów i biznesów – wydawało im się nieprawdopodobne, nieprawdopodobnie cyniczne. Bowiem stawiało wszystkich członków PiS w roli przedmiotowego tłumu pożytecznych idiotów, którymi wódz kieruje metodą kija i marchewki.

Wydawało im się to niemożliwe we współczesnym świecie demokratycznych zasad.

Odchodzących z PiS wartościowych ludzi, odchodzących z przyczyn ideowych, moralnych i intelektualnych – traktowano, jako konkurentów do władzy i przypisywano im zawiedzione, osobiste ambicje. Jak Ludwikowi Dornowi, czy Pawłowi Zalewskiemu.

 

Próby oddolnego wpływania na kształt partii, dążenie do demokratyzacji poprzez zmiany w statucie- były pacyfikowane w zarodku. Próby czynione odgórnie – kończyły się brutalnym usunięciem z szeregów członków, po uprzednim zmasowanym upokorzeniu niepokornych.

Pamiętam czasy, gdy kończyły się znacznie bardziej brutalnie – ale wtedy nie było demokracji, tylko demokracja socjalistyczna – a to zdecydowanie dwa różne ustroje. Dziś więc mogło się skończyć tylko tak, ja się skończyło.

 

Ale z tych lekcji – zaczęto wyciągać wnioski. Zjawisko nieposłuszeństwa zatacza coraz szersze kręgi, odmowa uprawiania kultu jednostki ( prawda, że w tym wyjątkowym przypadku jednostka jest dwuosobowa) – skutkuje powstawaniem całkiem silnych frakcji, które tylko czekają by przejąć PiS usuwając Kaczyńskich na zasłużone funkcje „honorowe”, lub wręcz pozbywając się ich z partii, której anachronizm w obecnej formie wiedzie ich na dno społecznego odrzucenia i pogardy. Pogardy, jaką współczesny człowiek ma dla komunistycznej przeszłości i jej reliktów.

 

W Krakowie bardzo silna frakcja Ziobry, pozornie podporządkowana Wassermannowi, narzuconemu siłą i mocą statutowych praw wodza, przez Kaczyńskiego – każdej chwili gotowa jest przejąć władzę w PiS. Spora część upatruje swojej przyszłości w wyborze silniejszego – ale nikt nie wątpi, że do rozłamu PiS po przegranych wyborach dojdzie. Nikt też nie wątpi w przegrane wybory.

Ludzie chcą się załapać na listy do samorządów, do parlamentu – a potem...się zobaczy, co będzie dalej.

Wystąpienie publiczne Macieja Eckardta, prominentnego członka PiS, wicemarszałka województwa kujawsko-pomorskiego, który z otwartością mówi to, co wielu myśli – natchnęło ludzi PiS nadzieją na uratowanie partii, której poświęcili sporo własnego zaangażowania

Kiedy rozmawiałam dziś z kilkoma znajomymi z PiS – usłyszałam po adresem Kaczyńskich słowa nienadające się do przytoczenia i wiem, że Lech Kaczyński może liczyć bardziej na głosy elektoratu niezorientowanego i nieświadomego, niż na głosy członków własnej partii. Przynajmniej w Krakowie. Ale jak dowodzi przykład Eckardta – nie tylko w Krakowie.

Słów Macieja Eckarda nie ma potrzeby komentować – jest w nich dokładnie wszystko to – co ludzie w PiS myślą i o czym sama wielokrotnie pisałam.

 

Na swojej stronie Maciej Eckardt wczoraj, nieco łagodząc ostrość użytych słów napisał:

...uprzejmie informuję, że wzmiankowany wpis popełniłem w pełni świadomie i bez przymusu, mając na względzie troskę o przyszłość prawicy, która stawiając na niewłaściwego kandydata, zaliczy sromotny łomot wyborczy, którego może jeszcze uniknąć.”

 

Odsyłam więc do strony:

http://www.eckardt.pl/

http://www.eckardt.pl/nagi-lech-kaczynski.html

 

Podkreślając fakt niewielkiej ilości wzmianek poświęconych tej bardzo symptomatycznej sprawie w Salonie 24, zdominowanym przez sympatyków, czy wręcz wyznawców braci Kaczyńskich, której skutki już w niedługim czasie mogą okazać się niezmiernie istotne dla polskiej sceny politycznej - tekst Macieja Eckardta, przytaczam poniżej w całości, by wszyscy mogli zapoznać się z nim „pierwszej ręki”

 

 

Nagi Lech Kaczyński?

31 październik, 2009 | Polityka

28 proc. Polaków najchętniej widziałoby Donalda Tuska jako kandydata w przyszłorocznych wyborach prezydenckich, 18 proc. wskazało Włodzimierza Cimoszewicza, a 15 proc. - Andrzeja Olechowskiego - wynika z sondażu CBOS. Na czwartym miejscu znalazł się prezydent Lech Kaczyński (11 proc. wskazań). 10 proc. badanych wskazało Jolantę Kwaśniewską.
Gdyby do II tury wyborów prezydenckich przeszli Donald Tusk i Lech Kaczyński, wygrałby obecny premier (66 proc.); obecny prezydent otrzymałby 26 proc. głosów. Lech Kaczyński przegrałby także II turę w starciu z Andrzejem Olechowskim, który otrzymałby 63 proc. głosów, podczas gdy obecny prezydent - 27 proc. W II turze z Lechem Kaczyńskim (26 proc.) wygrałby także Włodzimierz Cimoszewicz (63 proc.) – donoszą media.

Sondaż jest kretyński ze względu na pytanie, które respondentom zadało CBOS. Nie chodzi w nim – jak rozumie to większość – o sondaż poparcia w wyborach prezydenckich, a jedynie o „mniemanologię” na temat tego, kto ewentualnie mógłby stanąć do wyścigu prezydenckiego. Niemniej warto się nad nim pochylić i odnotować, że nawet tak dziwaczny sondaż, ukazuje nagą prawdę, że Lech Kaczyński nie ma najmniejszych szans na reelekcję.

A nie ma tych szans nie tylko ze względu na sondaże, którymi można dowolnie sterować, ale ze względu na czynniki obiektywne, które sprawiają, że Lech Kaczyński nie ma gdzie zbierać głosów. Przez okres swojej prezydentury kompletnie nie udało mu się pozyskać nowych zwolenników. Ba, stracił poważną część dotychczasowego elektoratu, zdegustowanego miałkością upływającej kadencji, znaczonej partyjnym uwikłaniem i nieznośną małostkowością, która powinna być obca głowie państwa.

Lech Kaczyński przegra, bo nie potrafił w porę przejrzeć się w lustrze własnych ułomności. Przegra, bo nie ma już „ciągu” na twardego szeryfa z Warszawy, którym był jeszcze cztery lata temu. Przegra, bo nie wiadomo, co tak naprawdę pozostawia po swojej pięcioletniej kadencji. Polityka historyczno-kombatancka, skądinąd bardzo ważna, to stanowczo za mało, by okres bytności w pałacu prezydenckim uznać za w pełni wykorzystany. Per capita mamy więc do czynienia z okresem straconym, choć na swój sposób interesującym.

Brat Jarosława Kaczyńskiego przegra, bo ma w sobie trudny do nazwania, acz zauważalany defetyzm. Przypomina miotającego się w klatce ptaka, oddzielonego od świata prętami ideologicznych miazmatów IV Rzeczypospolitej, która zeszła ze sceny w dość smutnych okolicznościach, grzebiąc pod zgliszczami wiele ludzkich nadziei na zmianę. Brat Jarosława Kaczyńskiego nie wygra, bo nawet w strukturach partii mu najbliższej nie ma – delikatnie mówiąc – entuzjazmu dla tej kandydatury, który był podstawą sukcesu w 2005 roku.

Prezydent Lech Kaczyński zakończy swoją karierę na jednej kadencji, tak jak Lech Wałęsa, bo łączą ich liczne podobieństwa charakterologiczne, które mają wpływ na obraz prezydentury. Obu nie udało się wypracować języka komunikacji ze współczesnym światem. Obaj grzęźli w personalnych utarczkach oraz infantylnej pamiętliwości. Obu nie udało się też zdystansować swojego urzędu do polityczno-partyjnej bieżączki, w którą niepotrzebnie się angażowali, stając na przegranej pozycji, bo pozycja prezydenta w polskich warunkach konstytucyjnych jest dość licha.

Lech Kaczyński przegra, bo nie będzie reprezentował całej prawicy. Głosów na niego nie oddadzą już środowiska eurosceptyczne, bo je upokorzył, kiedy z podpisania traktatu lizbońskiego uczynił irytujące show medialne. Nie zagłosuje na niego również elektorat orbitujący wokół Radia Maryja, bo mu nie ufa w takich sprawach jak obrona życia dzieci nienarodzonych czy polityka wobec Unii Europejskiej. Zresztą sam pan prezydent dystansuje się od tego środowiska, co ono doskonale wyczuwa i będzie o tym pamiętać w dniu wyborów.

Lechowi Kaczyńskiemu niezbędne głosy odbierze prawicowy drobiazg, m.in. Marek Jurek, który inkasując 2-3 proc. głosów skutecznie pogrzebie szanse Kaczyńskiego na walkę stulecia z Donaldem Tuskiem w pojedynku finałowym. Nadto nie wiemy jeszcze, jacy egzotyczni kandydaci wystartują po prawej stronie, ale każdy z nich odbierając Kaczyńskiemu nawet 0,5 proc. głosów, pozbawiać go będzie szans na wejście do drugiej tury. A to jest w tej chwili największe zmartwienie jego sztabu, bo niewejście do finału oznaczać będzie już nie porażkę, a kompromitację.

Minorowe nastroje wokół Lecha Kaczyńskiego pogłębiać będzie nadspodziewanie dobrze napompowany sondażowo Włodzimierz Cimoszewicz, który coraz częściej wyprzedza Kaczyńskiego w przedwyborczych rankingach. Jeśli udałoby się, o czym pisałem onegdaj, dogadać dwóm panom: Cimoszewiczowi i Olechowskiemu, to któryś z nich przy poparciu drugiego, mógłby bardzo poważnie zagrozić Tuskowi w drugiej turze i kto wie, czy przy korzystnym zbiegu okoliczności nie zgarnąć głównej wygranej. W takiej konfiguracji słuch o Lechu Kaczyńskim zaginąłby w turze pierwszej.

Lech Kaczyński nie jest moim kandydatem. Jego prezydentura rozczarowała. Nienazwanie po imieniu zbrodni ukraińskich na Polakach w imię poprawnych relacji z Wiktorem Juszczenką, budowanie sojuszu z ewidentnym oszołomem i satrapą Saakaszwilim, groteskowe uzależnianie podpisania traktatu lizbońskiego od wyników irlandzkiego referendum, toczenie trzeciorzędnych bojów o czwartorzędne sprawy, nadpobudliwa proamerykańskość, mała zwartość intelektualna i niespójny przekaz intencji, to pierwsze z brzegu powody, dla których nie będę mógł oddać głosu na urzędującego prezydenta.

Ciekawi mnie w tym wszystkim, co zrobi owa mityczna narodowa część wewnątrz Prawa i Sprawiedliwości. Mityczna dlatego, że takiej w partii Jarosława Kaczyńskiego nie ma. Są na pewno patrioci, ale jest to patriotyzm a’la Józef Piłsudski, co z tradycją narodową ma niewiele wspólnego. W PiS-ie nie ma, czego nie dostrzegają komentatorzy, opcji, a tym bardziej grupy narodowej. Za taką próbuje uchodzić grono posłów oddelegowanych na odcinek Radia Maryja po to, by Prawu i Sprawiedliwości nie wymknęła się ważna część elektoratu, bez którego partii groziłby uwiąd.

Grupa narodowa w PiS-ie to kondotierzy Jarosława Kaczyńskiego, zawzięcie walczący o swoją pozycję w ramach partii. Ich znakiem rozpoznawczym jest utrzymywanie elektoratu Radia Maryja w specyficznym napięciu i transponowanie na jego grunt wytycznych płynących z partyjnej góry w taki sposób, by docelowy elektorat nie dostrzegł, że na prawicy poza PiS-em może istnieć życie polityczne. Ich rolą jest takie ogniskowanie uwagi na sobie, by nawet kontestując jakąś część linii politycznej partii, w odpowiednim momencie dokonać takiej syntezy poglądów, by jedynym pozytywnym układem odniesienia było Prawo i Sprawiedliwość.
 
Kondotierzy za chwilę z cała mocą uderzą, by udowodnić elektoratowi Radia Maryja, że Lech Kaczyński wprawdzie ma wady, jak każdy człowiek, ale jest jedyną skuteczną nadzieją na zatrzymanie liberalnego potopu, a PiS jedyną arką, która może Polskę przed potopem uratować. Zaczną się intelektualne i pijarowskie wygibasy, mające na celu udowodnienie, że miałka prezydentura Lecha Kaczyńskiego, była najlepszą od czasów II Rzeczypospolitej, pomimo wściekłych ataków mediów i kuksańców bezwzględnej konkurencji.

Będzie zatem na co popatrzeć i czego posłuchać. I już sobie ostrzę zęby na audycję „Rozmowy niedokończone”, kiedy po tyradach kondotierów, jakiś przytomny słuchacz RM zapyta: panie pośle, a dlaczego pan prezydent, którego pan tak pięknie i żarliwie broni, jest nagi?”

 

Virtual Pet Cat for Myspace Renata Rudecka-Kalinowska   Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to byśmy nigdy niczego nie mieli/Jarosław Kaczyński/     "Będę konsekwentny w odzyskiwaniu dla ludzi PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie. Odzyskamy te miejsca, których obsada zależy od państwa. PiS musi tam rządzić. Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku. Ci ludzie muszą w satysfakcjonujący sposób przejąć władzę w części sektora podlegającej rządowi". /Jacek Kurski na Zjeździe Wyborczym PiS,4 marca 2007w Gdańsku:/   &amp

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka