Miałam dzisiaj napisać o przedziwnej roli niektórych księży podczas ostatnich wyborów. Całkiem niemałej liczby „wiejskich proboszczów”, jak dziś określają ich media, mimo, że nie tylko na wsiach doszło do gorszącego w kościele zjawiska wskazywania wiernym kandydata i agitacji politycznej. W tym także podczas ciszy wyborczej, co, jak wiadomo, jest złamaniem prawa.
To jedno z tych zjawisk wpisujących się w polską naiwność dawania wiary tromtadracji narodowo-katolickiej. To nie tylko frajerstwo owych księży ulegających indoktrynacji cwaniaków politycznych, ale także dowód chytreńkiej pazerności, polegającej na zastosowaniu swoistego szantażu, no, może powiedzmy, szantażyku wobec swoich owieczek i całkiem świadome działanie w celu utrzymania ich bliżej kościelnej tacy.
Analogia między owym małym cwaniactwem księży i dużym cwaniactwem kampanii wyborczej Kaczyńskiego jest oczywista.
Bo i ten sam „target” i u celu wymierne a od owego”targetu” zależne i bardzo realne korzyści.
Ale, że zjawisko tej żałosnej wsiowej propagandy pisowskiej z jednej strony sięga obecności Lecha Kaczyńskiego w krypcie wawelskiej a z drugiej przyniesie skutki dla Kościoła zgoła odmienne od zamierzonych przez pisowskich agitatorów w sutannach – to i na pisanie o tym czasu nie zabraknie.
A pewne moje osobiste doświadczenie daje mi pewność, że tego tematu nie pominę.
Pozostawiając sobie sygnalizowany temat „na zaś” - chcę pozostać przy temacie indoktrynacji i opisać pewną rozmowę.
„Po drodze” niejako tylko mała uwaga odnośnie niejakiego Hambury ( imienia nie pomnę) , „mecenasa rodzin smoleńskich”, w istocie reprezentanta dwóch ( słownie: dwóch) rodzin, którego wniosek o przesłuchanie Bronisława Komorowskiego i Donald Tuska , skierowany do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie został oddalony. Ale stał się kolejnym pretekstem do obraźliwych insynuacji, wręcz karalnych inwektyw, jakie strumieniami wylewają pisowscy agitatorzy i propagandyści na prezydenta-elekta i premiera polskiego rządu.
Cieszy mnie oczywiście fakt, ze polskie instytucje prawa nie uznają za zasadne każde p......cie pierwszego lepszego adwokata uznawać za wystarczające do podejmowania działań prawnych.
Jednak warto odnotować, że akcja dezawuowania powagi najwyższych urzędów w Polsce, rozdmuchiwania fantastycznych hipotez związanych ze śledztwem i cyrk medialny wokół „poległych” w katastrofie trwa. Należy zauważyć, że określenia „poległych” i „męczeńską śmiercią” - dotyczą wyłącznie wskazanych przez Jarosława Kaczyńskiego członków jego rodziny oraz członków jego partii i nie dotyczą w żaden sposób pozostałych ofiar katastrofy, tak, jakby ich w tym samolocie rozbitym pod Smoleńskiem w ogóle nie było. Jakby przy budowaniu tej nowej „Rzeczypospolitej Smoleńskiej” Kaczyńskiemu ich obecność, ich śmierć przeszkadzała, była zbędna lub wręcz niewskazana.
Zapowiada się, ze do jesiennych wyborów samorządowych Kaczyński budując kolejny po IV RP mit, będzie prowadzić politykę nienawiści i z mściwą agresją oczerniając i umniejszając Prezydenta RP i premiera polskiego rządu podtrzymywać frustrację, kompleksy i nienawiść swojego sterowanego zdalnie elektoratu.
Zważywszy na to i wiedząc, że niejednej okazji dostarczy nam Kaczyński do omawiania uprawianej przez niego polityki Bigdy – wracam na własne podwórko. Do indoktrynacji a bliżej rzecz ujmując do nieświadomości, że się indoktrynacji ulega.
Odwiedziła mnie wczoraj znajoma – członkini PO.
Miła, ładna, uczynna kobieta, pozostająca w związku z człowiekiem, którego zadymiarska przeszłość i autentyczna prawicowość lokowały jego ugrupowanie na obrzeżach działalności pewnej dużej partii prawicowej z początków lat 90-tych. I tam też pozostał do dziś.
Moja znajoma niewiele czyta o polityce, niewiele wie o ludziach polskiej polityki i niewiele z polityki rozumie. Posługując się schematami myślowymi, przekonana o własnym obiektywizmie (sic!), zachęcała mnie do przeczytania oszczerczej ulotki wymierzonej przeciw Komorowskiemu, którą to ulotkę, starą już, sprzed wyborów, z przedziwną satysfakcją kolportuje nosząc w torebce i podtykając do przeczytania znajomym. Ale sama, bez pytania informuje, że głosowała na Komorowskiego.
Oczywiście Palikot to cham, bo penis, bo świński ryj, bo chce wypatroszyć Kaczyńskiego itp. Oczywiście też nie ma pojęcia skąd się wzięły i czemu miały służyć ów penis, świński ryj i jaki był sens i okoliczności słów Palikota o Kaczyńskim. Wie tylko, że „tak się nie postępuje” i że „ nie należy ruszać zmarłych”.
Powiedzmy, że ta część rozmowy – nie dziwi mnie, bowiem osób, których możliwości rozumienia działań Palikota w PO jest więcej. I nie sądzę, by miały one też świadomość, że biorą udział, czy są raczej używane w swoistej walce o pozycję w partii różnych grup wewnątrzpartyjnych, które w naturalny sposób chcą wykorzystać sytuację po zmianach na szczytach władzy w PO. Palikot, jako „człowiek Komorowskiego” idealnie nadaje się jako pretekst do takiej rozgrywki.
Jednak gdy dalszy ciąg rozmowy przebiega pod kątem powtarzania sloganów pisowskich i bzdurnych zarzutów wobec Tuska, że nie nakazał polskiego śledztwa w sprawie smoleńskiej i nie podjął inicjatywy międzynarodowego śledztwa a poza tym swoje wystąpienia czyta z kartki - zaczynam zdawać sobie sprawę, że uroczo paplająca moja znajoma, która na prośbę o dowód beztrosko oświadcza, że „ przecież tak jest”, a dociśnięta pytaniem: „skąd wie?” mówi, że „poszuka, może coś znajdzie w Internecie” - jak bibułka wchłonęła poglądy bliskiego sobie człowieka.
Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego ani nagannego. Można wszak być członkiem partii i nie zgadzać się ze wszystkim, co partia oficjalnie głosi. Można nie lubić, nie cenić, nie szanować jej
reprezentantów na szczytach władzy. Można mieć własne zdanie w każdej ze spraw.
Można w kocu negować wszystko, co z tą partią się wiąże – aż po danie temu ostatecznego wyrazu – przez opuszczenie partii, wyjście z niej, rezygnację z członkostwa.
Ale...moja znajoma chce i dąży do tego, by znaleźć się na liście wyborczej do samorządu. Chce reprezentować Platformę Obywatelską jako radna miasta.
O tym, że oznacza to realizowanie programu PO, oparcie się na ideologii wynikającej z Deklaracji Ideologicznej PO, podporządkowanie doraźnym kierunkom działań wyznaczanym przez politykę władz centralnych, a przede wszystkim pomoc w realizacji założeń rządu, jako, że PO jest partią rządzącą, dostosowywanie ich do potrzeb mieszkańców, pracę zbiorową w klubie radnych i zachowanie ustaleń wewnątrzklubowych aż po dyscyplinę zarządzaną w poszczególnych glosowaniach - moja znajoma w ogóle nie myśli.
Nie zastanawia się, czy będzie dobrze reprezentować interesy swojej partii, budować jej pozytywny wizerunek swoją pracą na rzecz mieszkańców, czy pozostanie w zgodzie ze swoim sumieniem i poglądami, świeżo nabytymi poglądami.
Ona wie, że parytet – to szansa i okazja dla kobiet.
A ona jest kobietą – bez wątpienia.
Jednostkowy przypadek zindoktrynowania poprzez wpojenie przekonania o obiektywnym widzeniu rzeczywistości i swoiste poczucie dowartościowania? W gruncie rzeczy zupełnie bez znaczenia? Tak. Oczywiście. Ale myślę, że wart zauważenia na tle podjętych przez Kaczyńskiego po 10 kwietnia, na niespotykaną skalę działań indoktrynujących Polaków.
Virtual Pet Cat for Myspace Renata Rudecka-Kalinowska
Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to byśmy nigdy niczego nie mieli/Jarosław Kaczyński/
"Będę konsekwentny w odzyskiwaniu dla ludzi PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie. Odzyskamy te miejsca, których obsada zależy od państwa. PiS musi tam rządzić. Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku. Ci ludzie muszą w satysfakcjonujący sposób przejąć władzę w części sektora podlegającej rządowi".
/Jacek Kurski na Zjeździe Wyborczym PiS,4 marca 2007w Gdańsku:/
&
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka