Uwielbiam burze.
Szczególnie letnie burze.
Mam do nich, do ich oczyszczającej i życiodajnej mocy stosunek niemal pogańskiej miłości. Już jako dziecko wymykałam się z domu, by w strugach deszczu brodzić boso w kałużach, bacząc, by czujne oko Babci nie wypatrzyło mojej nieobecności w bezpiecznych pieleszach domu.
Lubię przy szeroko otwartych oknach wdychać orzeźwiającą świeżość burzowego powietrza, patrzeć na przecinające niebo błyskawice i słuchać to coraz bliższych a później coraz dalszych odgłosów gromiącego ziemię nieba.
Tak jest i w tej chwili, gdy z ogrodów wiatr nawiewa zapach mokrej zieleni – jeden z najpiękniejszych zapachów świata.
Czytam teksty w Salonie 24.
I widzę burzę emocji, wrzenie rozpalonych umysłów; widzę grad słów śmiesznie nieporadnych, pełnych nadmiernie eksploatowanej energii; widzę gromy rzucane przeciwko czemuś tak niezniszczalnemu, tak trwałemu, tak mocnemu, jak nasza, polska demokracja wynikła z naszej woli, przez nas wywalczona.
I widzę, jak zlewani własnym potem, nieświadomi skutków burzy, ale je przeczuwający, zwolennicy PiS - usiłują odwrócić potęgę oczyszczenia, której przeciwstawiają puste słowa o czymś, czego nie ma, co istniało, ale już nie istnieje i istnieć nie będzie – o władzy głupszych, brutalniejszych, nieinteligentnych, nad lepszymi od siebie.
Napuszone stare polonusy, którym się wydaję, że więcej wiedzą o Polsce i o świecie niż ci, którzy są w Polsce. Śmieszni, nabzdyczeni uderzający w patetyczne nuty i grający na najwyższych rejestrach emocji – oczywiście własnych emocji – bo czytelnik wzrusza jedynie pogardliwie ramionami.
I młodzi, naładowani przekorą należną wiekowi, antyrządowi z natury, tak, jak z natury są anty własnym rodzicom i nauczycielom – ulegający atrakcyjności zadymy, awantury, jaka proponuje im PiS – plus wazeliniarze i młodzi karierowicze, którzy mogliby własnych rodziców i dziadków uczyć, gdzie leżą konfitury i jak się do nich dobierać, gdyby nie fakt, że ich dziadkowie i rodzice lata strawili na dobieraniu się do spiżarni i całowaniu po rękach kluczników z PZPR.
I wszelkiej maści frajernia za bezdurno napędzająca kasę zawodowym propagandystom i bez tej kasy doskonale opłacanym, organizująca im za darmochę reklamę ich mediów i napędzająca równie otumanionych klientów, którzy zamiast sobie lub wnukom coś kupić – pakują część swoich biedniutkich emeryturek do kieszeni wypasionym tuzom pisowskiej propagandy.
Czytam i uśmiecham się nad ludzką naiwnością, nad wiarą we własne zalety, których brak, nad przyzwoleniem na wciskanie sobie kitu, na poły świadome, na poły wynikające z podświadomej potrzeby dowartościowania się w ten najbardziej znany ludzkości sposób – poprzez poniżenie lepszego od siebie.
Czytam słowa ciężkie jak grzmoty, które mają odwrócić zły los, nawołujące jeszcze do czegoś, co już sens dawno straciło, co było zaledwie mirażem, lodową kulką roztapiającą się na dłoni, jak cała ta nagromadzona nienawiść do świata, tego naszego, polskiego świata, który odrzucił kłamstwo, brednie, brutalność, pazerność i arogancką megalomanię Jarosława Kaczyńskiego.
Kończę ten tekst wdychając cudowny zapach świeżości, wolności, oczyszczenia.
Już po burzy!
Virtual Pet Cat for Myspace Renata Rudecka-Kalinowska
Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to byśmy nigdy niczego nie mieli/Jarosław Kaczyński/
"Będę konsekwentny w odzyskiwaniu dla ludzi PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie. Odzyskamy te miejsca, których obsada zależy od państwa. PiS musi tam rządzić. Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku. Ci ludzie muszą w satysfakcjonujący sposób przejąć władzę w części sektora podlegającej rządowi".
/Jacek Kurski na Zjeździe Wyborczym PiS,4 marca 2007w Gdańsku:/
&
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka