Pierwotny tytuł brzmiał "Sto lat (odsiadki) dla profesora Jacka Rońdy". Zakończenie tłumaczy zmianę, a pierwotne brzmienie dalszą część tekstu:
Przesadziłem. Ale kara musi być. Profesor uczelni wyższej nie powinien powoływać się w debacie publicznej na nieistniejący (nieznany mu) materiał dowodowy. Koniec i kropka. I nic do rzeczy nie ma tu moja ocena programu oraz pozostałych jego uczestników. Trzeba równać do najlepszych, a nie do poziomu krawężnika.
Błąd może popełnić każdy. Gdy już się to stanie pojawia się kolejna kwestia - co dalej. Są tacy, którzy tkwią w błędzie licząc, że nikt i nigdy o błędzie się nie dowie. Na szczęście profesor Rońda postąpił tak jak powinien, czyli przyznał się do błędu.
Oczywiście można dyskutować nad okolicznościami i klimatem towarzyszącym zdarzeniu oraz zastanawiać się nad zasadnością wymierzonej kary. Ale winę bezspornie trzeba uznać. I nawet przystać na ową bardzo surową karę "100 lat". Dlaczego?
Ci, którzy chcą Polski budowanej na wartościach cywilizacji judeo-chrześcijańskiej i grecko-rzymskiej, a nie na współczesnych POtologiach, powinni pamiętać, że nic tak nie przekonuje o prawdziwości głoszonych przekonań jak osobisty przykład. Ukarzmy zatem profesora Rońdę, bo tak trzeba. Popełniłeś błąd. Ponosisz konsekwencje. Przyznałeś się - jest to okoliczność łagodząca wymiar nieuniknionej kary. Pomijam ujawnione niedawno okoliczności poinformowania o karze i reakcję profesora - i tu obowiązuje zasada: jeśli popełniłeś błąd (władze uczelni), licz się z możliwością poniesienia kary.
Nic (?) nie trwa wiecznie. Ani premier Donald Tusk, ani politycy PO nie będą rządzili w nieskończoność. Nie warto dla osiągnięcia doraźnych celów kupczyć bezcennymi wartościami. Trzeba je chronić dla przyszłych pokoleń.
Brzmi śmiesznie? Zwłaszcza w sytuacji gdy mamy świadomość w jakiej rzeczywistości żyjemy. Kłamstwo wśród polityków rządzącej partii zdaje się już nikogo nie dziwić (przykład z "ostatniej chwili" - Pani Śledzińska-Katarsińska w sprawie Tusk a abonament). Próba lustracji środowiska naukowego upadła przy solidnym sprzeciwie najbardziej zainteresowanych. O dziennikarzach szkoda wspominać. Czy ktoś słyszał o funkcjonariuszu komunistycznego reżimu, który przyznał się do czynów niegodnych lub do popełnienia zbrodni? Czy ktoś zna jedną osobę, która dobrowolnie (nie pod presją ujawnienia materiałów) przyznała się do współpracy z UB/SB? Pół wieku komuny i wszyscy czyści. Byliśmy podobno najweselszym "barakiem", ale nie wszystkim było do śmiechu.
A po roku 1989? Wystarczy wspomnieć spocone czoło "Zbycha" i głoszoną przez niego "całą prawdę".
Odwołując się do słów ministra Sienkiewicza można powiedzieć: "Idziecie dzisiaj po profesora Rońdę? Idźcie!". Ale niech się wam nie wydaje, że ta droga zawsze będzie jednokierunkowa.
Inne tematy w dziale Polityka